Zły początek
TEATR POWSZECHNY w Warszawie zapoczątkował nowy sezon, wystawiając spektakl łączący w jedną całość dwie różne greckie tragedie klasyczne: "Siedmiu przeciw Tebom" Ajschylosa (jest to właściwie szczątek dramatu, który zachował się tylko w jednym akcie) oraz "Antygonę" Sofoklesa.
Nie każdy może wie, ile trudu wymaga przygotowanie spektaklu teatralnego, a zwłaszcza sztuki antycznej, z której trzeba wydobyć jej aktualność wieczną i współczesną, a także ustosunkować się do całej tradycji teatralnej. Okoliczności i warunków jest tak wiele, że trzeba wielkiej skromności, by taki spektakl dobrze zrobić.
Inscenizacja Teatru Powszechnego jest pozbawiona wszelkiej skromności i wszelkich hamulców. Każdy może się pomylić w wyborze drogi artystycznej, ale to nie jest pomyłka. To jest konsekwencja odrzucenia niezbędnych, najprostszych rygorów.
Scenograf zatłoczył scenę posągami, planszami, maskami, murami, które żyją osobnym życiem, przesuwają się jak w fotoplastikonie, odwracają uwagę od pięknego, przejmującego tekstu; ponadto poubierał aktorów w szeleszczące za każdym ruchem płaszcze z cynfolii i tekturowe, malowane zbroje - sprawiało to wrażenie, jakby na scenę wyszły ogromne czekoladowe cukierki z sąsiedniej fabryki Wedla, ubrane w swoje złotka i sreberka. Kostiumy są tak przeraźliwie śmieszne, że od razu - na widok aktorów - nie może być mowy o żadnej tragedii.
Inscenizator wspomagany przez grzmiącą i zagłuszającą resztę słów muzykę wzbudza w nas grozę wojny na początku sztuki, a potem rozgrywa wszystko komediowo (wtedy idzie tekst "Antygony"!). Błazeński chór (zamiast chóru ironicznego), przygłupi i nieporadny Kreon (zamiast Kreona surowego i bezwzględnego władcy) - czy naprzeciw tym dwóm śmiesznym siłom może stanąć Antygona i przemówić do widza swoją tragedią? Szanse Janiny Nowickiej były z góry przegrane.
Aktorzy w przeważającej większości klepali tekst, nie potrafiąc wydobyć jego głębokich subtelności i znaczeń. Wspaniała Zofia Kucówna jako pierwsza z chóru kobiet tworzyła jedyną jasną gwiazdę w tym zespole - dzięki temu, że nie wmieszano jej w akcję, że pozwolono jej mówić z boku, wprost do widowni - i przede wszystkim dzięki temu, że ma ona tę wewnętrzną siłę i wielkość, które są w antycznej tragedii niezbędne. Jeszcze kilku innych aktorów, którzy dysponują dobrym głosem i pewną siłą przekonywania, starało się czegoś dokonać (Stanisław Brejdygant, Bogdan Łysakowski) - ale nie mogli oni przeważyć szali, którą obsiedli twórcy tego spektaklu ze swoimi fałszywymi ambicjami dokonania czegoś nowego i nadzwyczajnie artystycznego - za wszelką cenę.
Grecka tragedia antyczna bez godności, bez jasności myśli, bez prostoty, bez wiary w siłę samego słowa, bez szczerości aktorskiej - nie istnieje. I nie ma jej w Teatrze Powszechnym.