Artykuły

Już u starożytnych Greków

TEATR klasycznej Grecji do dziś olśniewa świetnością poetyckiego natchnienia, zdumiewa głębią myśli. Rzecz prosta, ów teatr sprzed 24 wieków jest zjawiskiem z gruntu odmiennym od teatru epok późniejszych, całkowicie odmiennym w formie i w artystycznym odczuwaniu swej widowni. Toteż adaptowanie, uwspółcześnianie treści i formy teatru starogreckiego wyparło w znacznej mierze dzieła oryginalne. Od Francuzów - Giraudoux i jego następców - poszła na cały świat wskrzeszona moda uwspółcześniania tematów, fabuł teatru antycznego. W Polsce mamy antyk Wyspiańskiego. Nie czarujmy się: widz dzisiejszy woli "Muchy" Sartre'a niż "Oresteję" Ajschylos i Antygonę Anouilha niż Antygonę Sofoklesa. To poniekąd zrozumiałe.

Niemniej, od czasu do czasu, od święta, dla honoru domu, podejmują szanujące się teatry wznowienia oryginałów tragedii czy komedii attyckiej. Przedstawienia te miewają z reguły tzw. succes d"estime, krytyka je chwali, minister nagradza ambicje, a publiczność... zawodzi. Retoryka na koturnach, statyczny patos, ateatralne eksponowanie chórów zraża, odstrasza przeciętnego widza. Patrzy on z zabobonnym szacunkiem na starożytną relikwię, ale słucha jej znudzony, ale że przymusu uczęszczania do teatru nie ma, woli się trzymać od niej z dala.

Aby więc przełamać impas - przykry, zgoda, lecz niewątpliwy - trzeba do utworów antycznych podchodzić bez obciążeń belferską wiedzą o starożytnym teatrze, jego szczególnych właściwościach i osobliwościach, trzeba utwór antycznego pisarza zbliżyć do teatralnych pojęć i przyzwyczajeń widza nowożytnego. Słowem, trzeba taki utwór traktować jako dzieło żywe i dla widzów jak najbardziej żywych, uwalniać go z antykwarycznego, filologicznego balastu i rozbijać jego konserwatywne krępowania formalne.

W ten sposób podszedł do genialnej komedii Arystofanesa Ateńczyka Teatr Powszechny, i dlatego zwyciężył, pokazał utwór tętniący ciepłą krwią, młody, jurny, krzepki jak miłość pod rozgrzanym niebem Grecji. I dlatego sądzę, że zwyciężył nie tylko w kategorii "honoru domu" ale że na tę "Gromiwoję" będą się cisnąć widzowie znad obu brzegów Wisły i że spektakl na długo zadomowi się w teatrze przy ul. Zamojskiego. Ja ze swej strony, mogę Was w każdym razie tylko zachęcić: idźcie, nie pożałujecie, warto.

Zapoznacie się z widowiskiem, które - choć dość swobodne w obchodzeniu się z tekstem i konstrukcją oryginału - zachowuje przecież w pewien sposób i przekazuje klimat helleńskiej komedii. Czyja to zasługa? Można się tylko domyślać, ponieważ program wypowiada się enigmatycznie: "reżyseria zespołowa". Nie pierwszy to wypadek anonimowej inscenizacji w teatrach warszawskich lat ostatnich; i muszę powiedzieć, że nie przypada mi do smaku. Ostatecznie wątpię, by reżyserował cały zespół teatru, z elektrykami i maszynistami włącznie. Niemniej, trzeba pochwalić ten tajemniczy "zespół": umiał bowiem zbliżyć sztukę do widza, zainteresować nią na pełnych obrotach, nadać jej odpowiednie tempo, barwę i ton, zaostrzyć drwinę ale i wypunktować polityczne intencje, w wyniku: zdobyć widza przebojem. Podzielono całość na "normalne" dwa akty, partie chóralne - które zresztą, wydaje mi się, i dla Arystofanesa były już zawalidrogą - włączono ograniczenie w tok akcji, widz, nie znający zasad teatru antycznego, nie musi nic wiedzieć, że "Gromiwoja" też się dzieliła na różne paradoksy, agony, egzodosy i epirremy. Tuszowanie sprośności i wulgaryzmów Arystofanesa - produkt odmiennego od naszych wyobrażenia Greków na to co "wypada" i "nie wypada" - odbyło się też w miarę, bez ustępstw dla pruderii , hipokryzji. Przykładem: kulturalne pokazanie parabazy, gdzie chór odmłodzonych mocą dionizyjską starców tańczy nago, a niewiasty też rozdziewają się z szat do pląsów bachicznych.

Scenografia w sposób rozsądny i dowcipny (to ważne; dowcipnych momentów nie brak w tym przedstawieniu) dała sobie radę ze schematem antycznych dekoracji (w tym wypadku: z wrotami do Propylejów), pomysłowo zastosowała maski i półmaski. Odepchnęły mnie w pierwszej chwili kostiumy: mam awersję do pobrzydzających najpiękniejszą kobietę i ośmieszających trykotów, u mężczyzn równie nieromantycznych jak bielizna jegerowska. Tutaj, przyznaję, trykoty są swego rodzaju koniecznością i stanowią dodatkowy element efektu komicznego.

Na czele kobiet ateńskich, które powzięły myśl wymuszenia pokoju przez powszechny strajk miłosny i które dla swego okrutnego, ale skutecznego pomysłu zjednały również kobiety spartańskie (w osobie ich przedstawicielki Rodippe - ELŻBIETY WIECZORKOWSKIEJ) stoi Lizystrata (Gromiwoja) - nareszcie rola, w której talent ZOFII RYSIÓWNY mógł powtórnym zabłysnąć blaskiem. W tej Gromiwoi czuje się rozum, silną wolę, stanowczość, wytrwałość i inne męskie cechy ale zarazem pełną kobiecość i czar wróżki. Rysiówna gra z dystansem, ale z subtelnym dystansem; i pięknie mówi rymowany tekst. W jej otoczeniu kilkanaście białogłów tworzy stadko dobrze zgrane, czasem stylowe jak z malowideł na wazach. Śmiałą scenę odpierania zalotów stęsknionego męża rozgrywa elegancko Myrrine - MARIA SEROCZYŃSKA. Dzielnym matronom, okupującym zwycięsko Akropol i czuwającym, by jego skarb nie wpadł w ręce żądnych wojaczki mężczyzn przewodzi zawzięta Stratyllida - TEOFILA KORONKIEWICZ.

Mężczyźni w "Gromiwoi" są wojowniczy jak tryki i lubieżni jak kozły, ale rozumu im nie dostaje. Pyskaty Strymodoros ma wśród nich najczęściej głos - WOJCIECH RAJEWSKI, wyborny w masce, geście, kłótliwości. Doskonale ubrany i skontrastowany z nim jest Senator - CZESŁAW BYSZEWSKI (czy Arystofanes sportretował w nim żywcem jednego z probulów, trzęsących ówczesnymi, poperyklesowymi Atenami?). Z młodych demonstrują swe wrzące zapały i chucie przystojni BOGDAN KRZYWICKI i TADEUSZ CZECHOWSKI. Finał: pokój zawarty, kobiety rozbrajają się, nastaje radosna, powszechna "ruja i porubstwo" jak by powiedział dobry Sienkiewicz. Mężczyźni wyją z radości.

Bądźmy sprawiedliwi: nie tylko mężczyźni. Kobiety też. Wstrzemięźliwość dokuczyła im nie mniej niż chłopom, którzy bodaj w wojence mogli się wyżywać. W toku walki o pokój najtrudniej przychodziło upartej Gromiwoi poskromić głód miłosny we własnych szeregach. To także klimat Grecji, słońca nad rozgrzanymi gajami oliwnymi Attyki i błękitnym morzem Salaminy.

Tekst jest grany w przekładzie niezbyt starym (z 1909 roku) ale i niezbyt udolnym. I jakkolwiek reżyseria oczyściła go z co większych dziwactw (np. z podhalańskiej gwary w ustach Spartanek i Spartan) daleko mu jeszcze do tego minimum artystycznego, którego mamy prawo żądać od przekładu jednego z największych arcydzieł komedii światowej wszystkich czasów.

Kilka, zdań o samej sztuce. Znamy jej rok powstania - 412 przed naszą erą - i znamy dobrze tło historyczne, społeczne, artystyczne, jakie towarzyszyło jej wystawieniu w lutym 411 roku, w czasie świąt lenajskich. Od klęski sycylijskiej (413) Związek Ateński przegrywał, tylko 7 lat dzieliło Ateny od roku, w którym Spartanie podyktowali zwycięski dla siebie pokój, rozkazali zburzyć mury obronne Aten, narzucili Grecji swoją jałową jak ziemia peloponeską hegemonię. Ateny miały jeszcze Sokratesa, Arystofanesa, Platona. Ale już szedł zmierzch. Czy zwycięstwo polityki stronnictwa pokoju - któremu oddał swe pióro Arystofanes - mogło było odwrócić wiszącą nad miastem katastrofę? Głowiło się nad tym mnóstwo historyków i nie ma co powtarzać ich rozważań. Nie one zresztą są ważne dla współczesnego widza. Sytuację polityczną, bezpośrednie aluzje do dziejących się wypadków, widz przyjmuje jako baśniowe niemal tło, obchodzi go zasadniczy, nieprzebrzmiały temat Pokoju, a nie perypetie wojny, o której może nie słyszał. W "Gromiwoi" mamy wspaniały, imponujący przykład siły artystycznego uogólnienia. Walka Lizystraty o pokój brzmi niemal współcześnie, niemal aktualnie, choć ubrana w tak odległe akcesoria. I przekonajcie się jak wielką przewagę nad, poszukiwaniami formalnymi, nad odrywaniem się od ziemi i bujaniem po najrozmaitszych obłokach, ma sztuka zaangażowana, tendencyjna, apelująca do uczuć i problemów mas. Arystofanes nie wahał się być w "Gromiwoi" - i zresztą w całej swej twórczości - agitatorem, publicystą, nieledwie dziennikarzem, odtwarzającym - afirmatywnie czy polemicznie - nastroje tłumu, mieszającym się z całą pasją w aktualne wydarzenia. Ten Grek w chitonie, chlamidzie czy jak tam, wydaje się nam bardziej współczesny niż niejeden literat w spodniach modnego kroju i z paryskim krawatem, pod szyją. To przykre. Ale pouczające.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji