Artykuły

Czekając na audiencję...

Pierwsze od lat imieniny i urodziny spędziłem poza domem, za co chciałbym przeprosić wszystkich Przyjaciół, którzy starali się złożyć mi życzenia. Spędziłem je w Ministerstwie Kultury i Sztuki - były to najmniej przyjemne "uroczystości" w moim życiu. Będzie jeszcze okazja by opisać je bardziej szczegółowo...

Oczekując na przyjęcia przet ministra, starałem się jednak rozglądnąć po życiu kulturalnym stolicy i oto, co zobaczyłem;

Spotkanie z Anną i Marią Bojarskimi - należy zawsze do najprzyjemniejszych moich spotkań warszawskich. Marysia skończyła właśnie 500-stronicową książkę o Tadeuszu Łomnickim. Wstrząsającą. Nie ma w niej nic z czułostkowości żony opisującej życie swego męża; jest bolesna, czasem bardzo bolesna próba dania świadectwa o niezwykłym artyście i człowieku. Książka powinna ukazać się za jakieś dwa miesiące i namawiam do szukania jej w księgarniach nie tylko, tych, którzy interesują się, teatrem.

Wieczorem udaliśmy się na premierę "Straconych zachodów miłości" Szekspira, którą w Teatrze Polskim (w scenografii Zofii de Ines), przygotował Maciej Prus. Premierę niewątpliwie udaną. Chociaż... przydałoby się lepsze aktorstwo, pogłębiona refleksja psychologiczna (w tej słonecznej komedii, pojawiają się przecież typowe Szekspirowskie chmury, radość łamana jest tragedią...), głębsza analiza tekstu... Kto widział piękny film Kennetha Branagha "Wiele hałasu o nic", dostrzeże wielki jego wpływ na kształt spektaklu. Nic w tym jednak złego, wszyscy przecież z dobrych wzorów zrzynają, czy mówiąc bardziej elegancko, czerpią. Tak czy inaczej jest to jedno z ciekawszych przedstawień komedii Szekspirowskich na polskich scenach: Bo z Szekspirem, od lat, chyba od czasu wielkich inscenizacji Konrada Swinarskiego, teatr polski zupełnie sobie nie radzi.

Następny dzień (wciąż oczekując na przyjęcie w ministerstwie) spędziłem w Teatrze Studio. Po południu otwarcie wzruszającej "Wystawy Dla Przyjaciół", którą zorganizowali, Ewa Bułhak i Jerzy Grzegorzewski. Poświęcili ją Helmutowi Kajzarowi, Jerzemu Taczalskiemu i Witoldowi Zatorskiemu, wszystkim zmarłych przedwcześnie. Znałem ich wszystkich, tym bardziej doceniam ten pięknu gest przyjaźni. Najmniej pewnie znany szerszej publiczności był Jurek Taczalski, kierownik techniczny, organizator, dyrektor teatrów we Wrocławiu i Warszawie. Prawdziwy człowiek teatru, przyjaciel artystów, oddany całym sercem sztuce teatralnej. Zmarł nagle w Teatrze Studio w 1990 roku, na kilka godzin przed kolejną premierą. Smutna, ale przecież jakoś wzruszająca i podnosząca na duchu wystawa. Non omnis moriar...

Wieczorem, próba generalna "Czterech komedii równoległych" Jerzego Grzegorzewskiego, jednego z najbardziej szalonych, najbardziej "odjazdowych" spektakli świetnego reżysera. Ale też tylko on może sobie pozwolić na połączenie w "Sonacie epileptycznej" "Sonaty widm" Strindberga i "Idioty" Dostojewskiego, a w "Jagogogo kocha Desdemonę", "Otella" Szekspira ze "Śmiercią w Wenecji" Manna. Przedziwny, fascynujący spektakl, z muzyką Stanisława Radwana. Z genialną scenografią Grzegorzewskiego, który z pozornie dziwacznych elementów, potrafił na scenie wyczarować najprawdziwszą Wenecję. I cóż za fantastyczny pomysł, żeby w roli starego Tadzia obsadzić wielkiego tancerza Stanisława Szymańskiego! I wielki powrót, na scenę, po strasznym samochodowym wypadku, Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej: Tereniu, witamy! Nie wiem, jak poszła premiera, ale próba była niezwykła.

Ciekawe, warszawskie dni. Żeby nie to ministerstwo...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji