Artykuły

Bez dosłowności

"Pociągi pod specjalnym nadzorem" Bohumila Hrabala w reż. Jakuba Krofty w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

"Pociągi pod specjalnym nadzorem" w reż. Jakuba Krofty zaczęły się dość niemrawo, albowiem Henryk Niebudek jako Zawiadowca wyszemrał pierwszą scenę i niewiele z tekstu, który wypowiadał dotarło na widownię. Na szczęście potem było już coraz lepiej i spektakl ze sceny na scenę nabierał rumieńców, zwłaszcza że adaptacja Janusza Andermana, zachowująca doskonałość formy i finezyjność konstrukcji, dawała szansę aktorom na stworzenie ciekawych postaci, a muzyka sekundowała scenicznym działaniom w sposób zaskakujący i niebanalny. Do tego scenografia Anny Suskiewicz, ograniczona do małej stacyjki kolejowej z peronem i biurem oraz innymi dekoracyjnymi akcesoriami (gołębnik, drezyna, tablica semaforów), nie stara się pozorować autentyczności, a raczej ucieka od wszelkiej dosłowności, z której Hrabal tworząc swoją surrealistyczną rzeczywistość umiejętnie drwił. Tutaj mamy zwyczajną stacyjkę, skąpaną w drobiazgach, która wizualnie komponuje się z tymi wszystkimi wydarzeniami, również tymi okrutnymi, tworząc siatkę przebiegających przez nią arterii.

Krofta to reżyser o niespotykanej wrażliwości, znakomicie wyczuwający każdy niuans i melodię słowa, stara się być w zgodzie z autorem, zachowuje Hrabalowską poetykę, konstruując dramat, któremu nie brakuje napięć i emocji, umiejętnie posługuje się przy tym znakiem bez prób wykładania spraw prosto z mostu. Rozgrywając akcję na kilku planach stara się ukazać protagonistów nie tylko w całej ich śmieszności, lecz i dziwności. Stąd smutek, który też musi się objawić. Dyrektor Wrocławskiego Teatru Lalek, umiejętnie konstruując nastrój, precyzyjnie wydobywa z tekstu Hrabala symptomatyczną dla jego pisarstwa fascynację codziennością, która potrafi zadziwiać. Jest w tej opowieści o życiu, samotności, śmierci, tęsknocie czy odrzuceniu coś magicznego i miękkiego, choć jak to u autora "Bambini di Praga" jednocześnie skrzeczącego. Reżyser stara się wszystkie wyciszenia i dziwactwa, a także smutki i radości Hrabalowskich bohaterów nasycić swego rodzaju wizyjnością - zwiewną, zmysłową i miękką, rzeźbioną światłem i delikatną, pełną smaczków muzyką Szamburskiego i Zakrockiego. I jest to naprawdę interesujące.

Wszystko tutaj wraz z reżyserią świateł Damiana Pawelli wzmaga groteskowość całej sytuacji. Postaci, choć momentami jakby zastygające w pomrokach namiętności, miłości, komeraży czy senności, są wyraziste i szkicowane sugestywną kreską, grane z wdziękiem i stylem. Otar Saralidze, jako Miłosz Pipka, dwudziestokilkuletni kolejarz próbujący wkroczyć w dorosłe życie i poznać jego smak, od początku swoją spontanicznością zyskuje naszą sympatię, a Robert T. Majewski w roli Dyżurnego ruchu Całuska sympatycznie śmieszy jako prowincjonalny Casanova, którego kolejne flirty pozbawiają zawodowych nobilitacji na kolei. W scenie finałowej, bez wcześniej eksponowanej pewności siebie, niezwykle wstrząsająco brzmią jego słowa próbujące skomentować niepotrzebną śmierć młodego kolegi. Otar Saralidze, zresztą idealnie do roli predestynowany, choć bywał momentami śmieszny, nie starał się dyskredytować swojego bohatera, zagrał Miłosza przede wszystkim inteligentnie, eksponując jego przenikliwość i chłopięco szczerą naiwność.

Z bardzo dobrej strony pokazały się w spektaklu panie, wychodzące poza schematyczność, papierowość czy sztampę, szczególnie Małgorzata Niemirska (Żona Zawiadowcy), Martyna Kowalik (Telegrafistka Święta) i Agata Wątróbska (Wiktoria Freie). Za wszystkimi tymi rolami stoi solidny zawodowy warsztat, a także sceniczny temperament. Niemirska niezwykle subtelnie pokazuje emocjonalny koloryt swojej bohaterki, a na szczególne wyróżnienie zasługuje pieśń, która w jej interpretacji wybrzmiewa z dużą dozą liryzmu, stając się znakomitym kontrapunktem dla elementów dramatycznych, będących nośnikiem grozy czy sprzeciwu. Towarzyszy tej prezentacji najprawdziwsza, najbardziej wzruszająca i ciepła refleksja na temat konsekwencji tego, co może się wydarzyć, kiedy chłopak zajrzy zuchwale w oczy młodej dziewczyny, by sięgnąć po wrzucone za jej bluzeczkę wiśnie. I choć tekst nie pochodzi od samego autora "Postrzyżyn" bardzo dobrze odnajduje się w gęstej atmosferze Hrabalowskiej poetyki, w udanej inscenizacji, której siłą jest uzyskanie pełnej nasycenia esencji tego, co w naszej egzystencji jest najważniejsze, z tym, co zwykłe, głupie, nieistotne, absurdalne i banalne. Bez odwoływania się do jakiejkolwiek dosłowności czy niezgrabnej teatralnie ilustracyjności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji