Rytm niespełnienia
Sztuka ta nie wymaga inscenizacji ani pamięciowego opanowania ról, ogranicza się do głośnej lektury tekstu - tak określił "Listy miłosne" ich autor-zdaje się być przedsięwzięciem teatralnym błahym i łatwym.
Te ułatwienia jednak, nawet jeśli są prawdą, niczego nie ułatwiają. Wyobraźmy sobie dwoje aktorów, którzy przez półtorej godziny siedzą przy stole i gadają. Na tym polegają "Listy miłosne" Alberta R. Gurneya. W Dramatycznym przy stole siedzą i gadają Ewa Żukowska i Jerzy Zelnik. Przez półtorej godziny nie można od nich oczu oderwać. Melissa i Andrew pisali do siebie listy przez ponad 40 lat Najpierw w szkole - krótkie i rzeczowe, często opłacane karą przepisywania po wielekroć zdania "Nie będę więcej pisać liścików na lekcji". Wtedy chyba najprędzej można byłoby określić ich mianem "narzeczonych".
Pochodzili z dwóch różnych światów. Ona z rodziny bogatej i zepsutej, on z niezbyt zamożnej, ale za to uczciwej i pracowitej. Ona została malarką, on prawnikiem, a potem senatorem. Melissa zmarnowała życie, piła, straciła nawet swoje dzieci. Andrew uparcie wspinał się po drabince kariery i założył rodzinę. Melissa kochała Andrew, Andrew kochał Melissę, ale z ich wspólnego życia nic nic wyszło. Zawsze na siebie mogli liczyć, zawsze sobie pomagali. Wszystko co ważne załatwiali w listach. W nich zawarli swoje życie i swe wielkie kochanie. Dzięki nim byli niezwykłą parą oblubieńców, przez nie nigdy nie byli szczęśliwą parą małżonków.
Ekscentryczna Melissa umarła w osamotnieniu, Andrew pozostał niewolnikiem konwenansów i ograniczeń wynikających z obowiązków senatora.
Historia Melissy i Andrew źle zagrana, bez dystansu i poczucia humoru musi być potwornie szmirowata. To jedna z tych sztuk, w których wszystko zależy od aktorów i rzemieślniczej maestrii reżysera. Bardzo łatwo popaść tu w nadekspresję lub łzawe ględzenie. Ewa Żukowska i Jerzy Zelnik reżyserowani przez Marcina Sławińskiego zagrali świetnie. Ona z wielkimi, smutnymi oczami, ciepła i przekorna, złośliwa i bałamutna, on cały czas zasadniczy i wciąż chłopięcy. Widać po nich, że lubią czytać te listy i traktują je jak swoje.
Wrażenie obcowania z autorami listów, a nie z aktorami, po- tęguje umieszczenie w programie (w różowej okładce!) fotografii aktorów z różnych etapów życia. Można zobaczyć, jak Ewa Żukowska wyglądała na zdjęciu do szkolnej legitymacji, a Jerzy Zelnik na wakacjach nad morzem. Aktorzy przez cały czas trwania spektaklu ani razu nie patrzą na siebie, choć siedzą obok, przy jednym stole. Tak prosto i mocno pokazana równoległość ich losów działa bardzo silnie na emocje widzów, staje się wręcz nie do zniesienia. Chwile, kiedy dochodziło do zbliżeń między Melissą i Andrew, nie są widoczne. Listy zawierają tylko relacje, wspomnienia i refleksje. Tyle dostają widzowie, którzy cicho słuchają tej z pozoru antyteatralnej sztuki, w której nie ma happy endu. A może i jest, bo czym jest miłość przeciwstawiona przyjaźni? Andrew uważa, że trzeba pisać listy, bo to sztuka, która zanika, i ma rację. W teatrze trzeba robić przedstawienia, w których po prostu i bez wydziwiania opowiada się historie banalne jak samo życie. Wzruszanie to też sztuka, która zanika.