Artykuły

Strażnik świata szwoleżerów

- Po mieczu płynie we mnie krew nowogródzka, a po kądzieli lwowska. I najlepiej jest mi we Wrocławiu, który jest kresowym miastem. Spędziłem tam tylko dziesięć lat, ale to moja prawdziwa ojczyzna. Tam jestem u siebie - mówi CEZARY HARASIMOWICZ, scenarzysta, pisarz, dramaturg.

Aleksandra Szarłat: Ściany waszego - twojego i Grażyny Wolszczak - mieszkania są pełne historii. Widzę drzewo genealogiczne rodu Harasimowiczów. Czego dowiedziałeś się z niego o swojej rodzinie?

Cezary Harasimowicz: Że mieszkała na Nowogródczyźnie i wywodzi się od Tatarów. Dokument składa się z kilku fragmentów, najstarszy, oryginalny, ma około czterystu lat. Pierwsza data wskazuje na początek XVII wieku. Prócz tego drzewa, mam też wiele innych świadectw rodzinnej przeszłości: podpisywane drżącą ręką na łożu śmierci testamenty, listy proszalne, paszporty. Najstarszy testament pochodzi z 1701 roku; Franciszka z Harasimowiczów Milewska, "zbliżając się do zakończenia tego doczesnego życia", w spadku pozostawia krowy, cielaki i prosi o podzwonne.

Mam też ostatnią wolę Antoniny Harasimowiczowej z 1791 roku oraz rzecz wyjątkową, pochodzącą z pamiętnego dla historii Polski roku 1772, kiedy to dokonano pierwszego rozbioru. To list księcia Masalskiego do mojego przodka, Waćpana Antoniego Harasimowicza, rotmistrza, w którym książę wyraża zgodę na dzierżawę folwarku. Inna "najpokorniejsza prośba" o wsparcie pochodzi z 1819 roku i skierowana jest "Do Wielmożnego Księdza Cezarego Kamieńskiego, prowincjała Zakonu Księży Bazylianów od szlachcica niżej podpisywanego". Różnie z moimi przodkami bywało, niektórzy pisali słabo, a inni zadawali szyku kwiecistym językiem: "Znając doskonale, iż nieszczęśliwy ma zawsze prawo do serc czułych i litością obdarzonych kołatać, a będąc w gruncie serca mojego najmocniej przekonanym, iż Wielmożny Ksiądz Prowincjał najpobożliwszy dobrodziej swej opieki i sprawiedliwości ubliżać i odmawiać nie będzie dla tych, którzy są liczną familią pod ciężarem swych nieszczęść cierpiących... "

Jakim cudem te dokumenty ocalały? Przetrwały rozbiory, wojny, przeprowadzki...

Zachowały się w Rosji. Moja rodzina dostała je od profesora Żongołowicza, mojego dalekiego kuzyna, współtwórcy potęgi kosmicznej Związku Radzieckiego. Jest pochowany na Rossie. Do Warszawy Harasimowicze przywędrowali w 1917 roku, uciekając przed bolszewikami. Dziadek, też Adam, właściciel ziemski, był lekarzem, typowym XIX-wiecznym Judymem. Leczył okoliczne chłopstwo i biedotę. I gdyby chłopi nie stanęli w jego obronie, bolszewicy wyrżnęliby całą rodzinę. Zmarł potem na szkarlatynę, którą się zaraził się od pacjenta, pozostawiając babcię Barbarę w nędzy. Umarła podczas wakacji na letnisku w Małkini. Tam też leży mój ojciec.

W mojej rodzinie są również groby symboliczne, na przykład stryja Oktawiana, który został zakatowany na Szucha przez gestapo. Jego śmierć pomścił syn Zbyszek. Za ten czyn został rozstrzelany. Nie wiadomo, gdzie jest jego grób, ale... w Muzeum Historycznym Warszawy jako eksponat wisi obwieszczenie o jego śmierci.

Należysz do tej nielicznej grupy Polaków, którzy znają swoich przodków i to sprzed trzystu lat. To obciążenie czy wsparcie?

Na pewno daje mi to siłę, bo wiem, skąd pochodzę. Nie myślę o miejscu urodzenia, bo ono bywa przypadkowe. Mnie ten "przypadek" zdarzył się w Łodzi, gdzie akurat wtedy pracowali moi rodzice. Ale nic więcej mnie z tym miastem nie łączy. Chociaż wychowywałem się w Warszawie, czuję się Kresowiakiem. Mam w sobie kresowy temperament i takież skłonności. Z jednej strony coś z zaciętego Żmudzina, a z drugiej wrodzoną otwartość na innych, inne kultury, religie. Tak zostałem wychowany, ale też jestem genetycznie obciążony takim widzeniem świata. Nie pochodzę z jakiegoś wielkiego rodu, lecz zubożałej szlachty, często, jak wynika z dokumentów, proszącej o wsparcie. Po mieczu płynie we mnie krew nowogródzka, a po kądzieli lwowska. I najlepiej jest mi we Wrocławiu, który jest kresowym miastem. Spędziłem tam tylko dziesięć lat, ale to moja prawdziwa ojczyzna. Tam jestem u siebie.

Mimo że klimat miasta tworzy niemiecka architektura i niemieckie ślady?

Pytałem kolegę aktora, Henia Niebudka, który się urodził i wychował na Dolnym Śląsku, jak mu się tam żyje. "W dzieciństwie wydawało mi się, że drzewa będą mówiły po niemiecku" odpowiedział. Ale miasto to też ludzie. Serdeczni i otwarci. Do Wrocławia przyjechali ze Lwowa, Wilna, Kresów.

Jako wrocławianka wiem, o czym mówi twój kolega. Grałam w klasy kafelkami, pochodzącymi z niemieckich łazienek, a kiedy rodzice nie widzieli, bawiłam się na poniemieckim cmentarzu, który władze Peerelu zrównały potem z ziemią i zamieniły w park. Rodzice rozmawiali z tobą o historii rodziny czy sam jej dociekałeś?

Było i tak, i tak. Wychowywała mnie matka, gdyż rodzice rozwiedli się, gdy miałem sześć lat. Mój kontakt z ojcem był dość luźny. Zastępował mi go dziadek Adam Królikiewicz, człowiek wyjątkowy, przedwojenny oficer, pierwszy polski medalista olimpijski, jeździec. Pochodził z lwowskiej rodziny Karola i Julii z Brunarskich. Wywarł olbrzymi wpływ na moje życie. I myślę, że wywiera nadal. Umarł, gdy miałem 11 lat. Żałuję, że nie miałem szczęścia dłużej z nim obcować. Był jak emblemat prawdziwego mężczyzny: przystojny, kawalerzysta, inteligentny, wykształcony, skończył parę fakultetów. No i kochały się w nim kobiety. Porywczy jak każdy Kresowiak, ale wrażliwy i czuły dla najbliższych.

Mieszkałeś razem z dziadkami?

Nie, dziadek przeniósł się najpierw do Warszawy, gdzie stacjonował w Pierwszym Pułku Szwoleżerów im. Józefa Piłsudskiego. A tuż przed wojną, kiedy przygotowywał się do wojskowej emerytury, do Krakowa. Tam jako były legionista otrzymał po korzystnej cenie ziemię na tzw. legionowie, czyli Dębnikach i zbudował willę. Jednocześnie był blisko swoich braci. Było ich w sumie ośmiu, najmłodszy nazywał się Oktawian. Brali udział w obronie Lwowa. W większości byli piłsudczykami. Stanowili konglomerat różnych poglądów, charakterów, zawodów. Byli pięknymi mężczyznami, mieli duże, orle nosy. Ciekawi, dzielni ludzie o twardych i zadziornych charakterach. Takich mężczyzn jak mój dziadek już nie ma.

Chciałeś być taki jak on?

Bardzo. Aczkolwiek miał też wady, był apodyktyczny i surowy. Na szczęście rekompensował to wrażliwością, znał na pamięć całego "Pana Tadeusza". Słuchałem go jak bajki. Potrafił pięknie opowiadać. Miał talent literacki, napisał parę książek, m.in. "Olimpijską szarżę" i najlepszy do dziś podręcznik jazdy konnej. Przed wojną był szefem Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. To człowiek legenda. I tej legendzie, łącznie z tragicznym zakończeniem życia, sprostał. Zginął równie malowniczo jak żył - na planie filmu "Popioły" Andrzeja Wajdy, prowadząc szarżę na Somosierrę, w kostiumie ułana, którym przecież był. Do ułanów Beliny zapisał się podczas pierwszej wojny światowej. Za udział w niej otrzymał potem krzyż Virtuti Militari. Kiedy na filmowym planie zobaczył ułański mundur, szablę i konia, nie mógł się oprzeć. I to była ostatnia szarża w jego życiu. Wpadł z koniem do źle zasypanego dołu po kamerze. Złamał w paru miejscach kręgosłup i potem powoli umierał. Moje dwie najcenniejsze pamiątki to ostrogi dziadka i czako, w którym uległ wypadkowi. Dostał je od Andrzeja Wajdy i Daniela Olbrychskiego już w szpitalu.

Jakie było małżeństwo twoich dziadków? Chciałeś żyć tak jak oni?

No pewnie. Bardzo się kochali, przeżyli ze sobą pół wieku. Dziadek babcię rozpieszczał. Nazywał ją Muszką. To było zdrobnienie od Tomisławy: Tomusia - Musia - Muszka. Tę miłość i opiekuńczość odpłaciła mu, pielęgnując go przez półtora roku podczas choroby. Babcia przeprowadziła się wtedy do Warszawy i codziennie jeździła autobusami do Konstancina, wożąc gotowane przez siebie obiady.

Spotykaliście się na rodzinnych zjazdach?

Tak, kiedy żył dziadek Adam, na święta Bożego Narodzenia zjeżdżali się jego bracia. Wychowywałem się za czasów komuny i ich opowieści o wspaniałym życiu, którego mieli szczęście zaznać przed wojną, brzmiały jak bajka. Pamiętam ich lwowski zaśpiew: "ta panie", "ta joj", "ta, człowieku". Mieli liczne romanse i przygody. Jeden ze stryjów przez całe życie był potajemnie związany z hrabiną Tyszkiewicz. Inny, dziadek-stryj Kazimierz, najwyższy ze wszystkich, architekt, budował Moskwę. Ożenił się z Rosjanką, ale żeby wrócić do sanacyjnej Polski, musiał się rozwieść z żoną, gdyż jej nie wydano paszportu. Z kolei stryj Mieczysław miał zdolności plastyczne, pięknie rzeźbił. Także na Węgrzech, gdzie podczas II wojny światowej został internowany. Pozostały mi po nim bagnet i klamra do pasa z Legionów oraz zabytkowy pistolet skałkowy. Ze stryjem Wacławem spędzałem czasami cudowne wakacje w górach. W nich wszystkich do końca pozostał chłopięcy duch. No bo kto prowadzi szarżę na Somosierrę, mając ponad 70 lat? Stryj Tadeusz, który zawsze lubił żartować, na pogrzebie dziadka, a był to grób rodzinny, zapytał mnie, 11-latka, czy gram w karty, bo inaczej będzie nam nudno. "Ale nie martw się, jesteś młody, jeszcze zdążę cię nauczyć, a w grobie będziemy mieć masę czasu na doszlifowanie brydża... "

A tajemnice rodzinne? Udało ci się je rozwikłać?

Nie wszystkie. Dziadek był bardzo przystojny i choć babci nie brakowało urody, domyślam się, że musiała być niezwykle cierpliwą żoną... W dziadku kochało się mnóstwo kobiet, łącznie z infantkamihiszpańskimi. Babcia od czasu do czasu półsłówkami sugerowała, że o tym wie. Ale i ona miała powodzenie. O jej rękę ubiegał się adiutant Piłsudskiego, Adam Sokołowski. Na archiwalnych filmach zawsze występuje w okrągłej szwoleżerskiej czapce.

W książce "Olimpijska szarża" są na zdjęciach twoi dziadkowie. Ale i mama, Krystyna Królikiewicz, późniejsza aktorka.

Mama dotknęła tamtej rzeczywistości w sposób metafizyczno-mistyczny. To zdjęcie pochodzi z 1939 roku, który był dla niej progiem dorosłości - skończyła 18 lat. Jest z pokolenia Kolumbów, brała udział w powstaniu warszawskim. Dwa razy stała pod murem do rozstrzelania, była więziona na Montelupich, potem trafiła do obozu pracy. Wyciągnął ją stamtąd chłopak z podziemia, Ślązak, który przebrał się w mundur esesmana. W 1939 roku przeżyła prawdziwy bal kawaleryjski na promocji ostatniego rocznika tych fantastycznych chłopaków, młodych podchorążych z Grudziądza; potem ci piękni chłopcy zginęli w Katyniu. Mama wykradła się nań w tajemnicy przed dziadkiem, który uważał, że jest za młoda, że przed nią życie i dziesiątki takich bali. Nie miał racji. Tamten świat nigdy już się nie powtórzył.

Płynie w nas krew wielu narodów, najeźdźców, sąsiadów. W tobie krew Tatarów, a czy żydowska także?

Tak. I jest dowodem na to, że nie istnieje coś takiego jak model "prawdziwego Polaka". Jakby się dorwać do naszych narodowców i zajrzeć im nie tylko w rozporki, ale i w drzewa genealogiczne, okazałoby się, że płynie w nich różna krew, często żydowska. Żydem był mój pradziadek Lilienstern, ojciec babci Tomisławy. Należał do tej zasymilowanej części żydowskiej elity, którą opisywał Singer. Asymilacja zaszła tak głęboko, że oni przechodzili na chrześcijaństwo. Pradziadek był przechrztą, babcia - ziemianką. Ale z przekazów rodzinnych nie wynika, aby zdarzały się akcenty antysemickie. Wręcz odwrotnie, pradziadka, dyrektora cukrowni, poważano i darzono sympatią, choć tam, gdzie mieszkali, w Glinojecku, okolicach Ciechanowa, ziemiaństwo było endeckie. Pradziadek był ciekaw świata i wesoły. Myślę, że odziedziczyłem po nim specyficzne poczucie humoru.

Dlaczego specyficzne?

Jest trochę rubaszne. Mam też jak on skłonność do biesiadowania. Pradziadek był królem życia. Lubił się bawić. Kiedy przyjeżdżał do Warszawy, zaliczał najlepsze restauracje, chodził na bale, do operetki. Rodzina Liliensternów jest spowinowacona z żydowską arystokracją, Wawelbergami i Rotwandami. Do żydowskiej szkoły, mieszczącej się w budynku ufundowanym przez Wawelberga, chodził - choć jest gojem - syn Grażyny Wolszczak, a więc mój pasierb... Między nami istnieje wielka siatka powiązań, nikt się nie prześlizgnie. Wszyscy jesteśmy ze sobą w jakiś sposób związani. I Litwin, i Białorusin, i Czech, Rosjanin, Niemiec, Węgier, Żyd. Jestem przekonany, że gdzieś głęboko noszę w sobie rodzinne historie. Wierzę w taką duchową archeologię. I jestem wzruszony, że mogę dotykać losów przodków.

A imię też odziedziczyłeś po przodkach?

Nie, uparł się przy nim mój ojciec, który zaczytywał się w Żeromskim. On się utożsamiał z Cezarym Baryką. Ojciec był o wiele starszy od mamy, przed wojną skończył SGH. Na początku wojny został aresztowany i zesłany do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen-Oranienburg. To wywarło wpływ na jego zdrowie, życie, charakter. Znamiona wojny nosi w sobie również nasze pokolenie, a nawet pokolenie naszych dzieci. Jesteśmy skażeni wojną, naszpikowani traumami. To, że moi rodzice się rozeszli, też w jakiejś mierze było skutkiem doznań wojennych.

Jaki był twój dom rodzinny?

Artystyczny, dużo się mówiło o sztuce, poezji, literaturze, a zwłaszcza o teatrze. Mama wychowywała mnie w przywiązaniu do tradycji i religii. W domu mówiło się zawsze prawdę, obowiązywało poczucie sprawiedliwości. Byłem wychowywany dzielnie. Ale brakowało mi ojca i długo poszukiwałem autorytetów. Moją matką chrzestną była aktorka Maria Białobrzeska. Podarowała mi obraz Matki Boskiej, prezent od Józefa Węgrzyna, legendy polskiego teatru. Obraz ma ponad sto lat, wcześniej wisiał w jego domu. Mam też inną pamiątkę, dla mnie relikwię. To Ewangelia, którą dostałem od księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego z odręczną dedykacją: "Czarusiowi błogosławię... ". Mam też zdjęcie z prymasem. Jest na nim również młody jeszcze ksiądz Józef Glemp, wówczas sekretarz kardynała. Wizytę na Miodowej, gdzie zrobiono fotografię, poprzedzał list kardynała Wyszyńskiego: "Całym sercem dziękuję za miły list mamy i syna. Bardzo chętnie będę widział u siebie Cezarego. Proszę o omówienie ze wspólnym naszym przyjacielem, księdzem Kazimierzem, by ustalić termin. Błogosławię mamie i synkowi. Ksiądz kardynał Stefan Wyszyński". Mama się przyjaźniła z księdzem Kazimierzem Orzechowskim, wcześniej aktorem, z którym grała w jednym teatrze u Gala. Chciałbym, aby moje córki miały świadomość, skąd się wywodzą. I wierzę, że tak jest. Kiedy wyprowadzałem się z domu, na ich prośbę zostawiłem część rodzinnych pamiątek, a wśród nich order Virtuti Militari dziadka Królikiewicza.

***

Cezary Harasimowicz

Scenarzysta, pisarz, dramaturg. Za scenariusz do filmu "Bandyta" otrzymał Hartley-Merrill, prestiżową nagrodę Sudance Institute. Według jego scenariuszy powstały również takie filmy jak m.in. "300 mil do nieba", "Daleko od okna", "Nigdy w życiu" (wspólnie z Katarzyną Grocholą) i telewizyjny serial "Przeprowadzka". Jest też autorem powieści "Żołnierz" i zbioru opowiadań "PESEL 890604" oraz sztuk teatralnych "10 pięter", "Lombard pod Apokalipsą". Niedawno ukazała się jego kolejna książka "Nieoczekiwana zmiana płci".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji