Artykuły

[brak tytułu]

Pierwsze spotkanie to był "Androkles i lew". Niewiele z niego wyniosłam. Ironię Shawa przeoczyłam, Androkles mnie znudził, bawił natomiast... lew. Na swoje usprawiedliwienie mam to tylko, że legitymowałam się wówczas świadectwem szkoły podstawowej i magia teatru była mi obca.

Później, już studiując, poprawiłam się. Nie tak znów bardzo, ale przynajmniej kojarzyłam Teatr Współczesny przy ulicy Mokotowskiej z przedstawieniami i nazwiskami, głównie aktorów, dla których przede wszystkim tu przychodziłam. Chciałam, by Zofia Mrozowska wzruszała mnie Marią Stuart, a Tadeusz Łomnicki wprawiał w podziw popisem wirtuozerii technicznej jako Edgar z "Play Strindberg" (ach, te ataki apoplektycznej złości!). Nie sądzę natomiast, bym specjalnie dociekliwie roztrząsała zabiegi reżysera i aktorów, sens przedstawień, ich miejsce w tradycji Teatru. A już na pewno nie zastanawiałam się nad tym, kim jest Erwin Axer - wieloletni dyrektor Współczesnego, reżyser i - last but not least - pedagog. A przecież wówczas, po roku 1968 i u progu lat siedemdziesiątych, były to pytania istotne.

Do ich postawienia los mnie jednak zmusił. W kilka lat później zdawałam egzamin na Wydział Reżyserii PWST im. Zelwerowicza w Warszawie. Po recenzji z "Macbetta" Ionesco w reżyserii Erwina Axera (T. Współczesny, 1972) przyszła kolej na ustne odpowiedzi przed wysoką, liczną i groźną komisją. Jeden z jej członków, jak dziś pamiętam, najspokojniej w świecie przeglądał gazetę, podczas gdy mozoliłam się nad pytaniami Jerzego Kreczmara. Był to właśnie Erwin Axer, niebawem mój preceptor, jeden z tych, których najbardziej się w Szkole bałam.

Wprawdzie nauki u niego, jak wszyscy uczestnicy Studium Teatralno-Literackiego, pobierałam krótko - przez rok tylko - ale były to nauki dotkliwe. Nie dlatego jednak, iżby Axer upokarzał nas złośliwościami, co na tym Wydziale się zdarzało. Nie - owa dotkliwość polegała na czymś zupełnie innym. Na uświadomieniu studentom ogromu trudności i komplikacji, jakie niesie próba odpowiedzialnej interpretacji teatru literackiego. Na zajęciach Axera, który prowadził właściwie reżyserską analizę tekstów, m.in. Czechowa, po raz pierwszy zetknęłam się z zupełnie odmiennym sposobem czytania i rozumienia dramatów niż ten, jaki wyniosłam z domu, ze szkół i studiów polonistycznych. Te analizy, dociekliwe i rozległe, a prowadzone jakby od niechcenia, mimochodem, ze znużeniem - budzić musiały pokorę wobec Axera sposobu rozumienia literatury i opartego na niej teatru. Dość powiedzieć, że bardzo zachwiały fascynację Szajną i Grotowskim...

Kim jest Erwin Axer i co to takiego Teatr Współczesny, dowiadywałam się także z innych zajęć. Wiedza ta domagała się konfrontacji. I tu spotkało mnie rozczarowanie. Pierwszym oglądanym przeze mnie przedstawieniem mego profesora było "Szczęśliwe wydarzenie" Mrożka (1973). Jako żywo, niczego z wpajanej mi odrębności i wielkości Teatru Współczesnego oraz jego dyrektora nie mogłam się w nim dopatrzeć. Widziałam tylko zabawną, dobrze graną farsę z katastroficznym finałem, jakby ku przestrodze i pamięci świata, w jakim żyjemy. Potem przyszedł "Lir" Bonda (1974). Jeszcze gorzej. Literatura budziła we mnie opór, teatralizacja okrucieństwa nie przekonała, zabiegi realizatorów wydawały się jakby ponad stan, ponad wartość tekstu. W sumie - znudzenie i chłodna rezerwa.

I wreszcie "Święto Borysa" Bernhardta (1976). Z tym było najtrudniej. Doceniając pewne walory realizacji - Maję Komorowską w roli Dobrej, olśniewającą finezją kolorystyczną scenografię Ewy Starowieyskiej - nie mogłam znieść okrucieństwa na scenie, mimo iż pokazanego metaforycznie. A i sama sztuka wydała mi się nie tyle wybitna, co wtórna filozoficznie i pretensjonalna. Ale nie byłam tego sądu pewna do końca, jako że tekst Bernhardta znałam tylko ze sceny, zaś Axer, właśnie uczył nas, iż aby zrozumieć - a co dopiero oceniać! - dzieło literackie napisane w obcym języku, trzeba odwoływać się do oryginału...

Nie obejrzałam już "Kordiana" (1977), ostatniego przedstawienia, które Axer zrobił W Teatrze Współczesnym. Nie widziałam wielu innych jego przedstawień, które - jak "Tango" Mrożka, czy "Dochodzenie" Weissa - znałam z legendy, lektur i wspomnień innych. Nie widziałam też dziesiątków przedstawień przygotowanych przez współtwórców historii i współczesności tego Teatru: Jerzego Kreczmara, Aleksandra Bardiniego, Zygmunta Hübnera.

Tak więc, co tu kryć, Teatr Współczesny nie był nigdy "moim teatrem". Trafiłam do niego, nie z własnej winy wyłącznie, zbyt późno i to wtedy, gdy nie bardzo umiałam i chciałam Axera ze sceny słuchać. Minęło trochę czasu nim zrozumiałam, że szept w teatrze może wyrazić więcej niż konwulsje i niekontrolowany wrzask, zaś literatura, również klasyka, nie musi wcale być gorsza od "pisania na scenie". Ale na zaprzyjaźnienie się z Teatrem Axera było już wówczas po prostu za późno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji