Artykuły

Budowanie mostów. Rozmowa z Erwinem Axerem, dyrektorem Teatru Współczesnego w Warszawie

Roman Szydłowski: Od przeszło 30 lat prowadzi pan Teatr Współczesny w Warszawie. Początkowo kierował pan nim wraz z Michałem Meliną, później sam. Jest pan jedynym w Polsce dyrektorem, który tak długo i bez przerwy kieruje tak ważną placówką artystyczną, powstałą jeszcze w Łodzi, niedługo po wojnie. Co uważa pan za najważniejsze w tej działalności? Które spektakle Teatru Współczesnego ceni pan najwyżej?

Erwin Axer: Skalę wartości, nawet cel działania, określa się zazwyczaj nie na samym początku, lecz dopiero później, z perspektywy. Przynajmniej w moim przypadku tak było. Nie jestem pewien, czy robiłem to, co uważałem za ważne, czy też uznałem za ważne to, co robiłem. Pracowałem i pracuję przede wszystkim dla własnej przyjemności. To nie znaczy, że jest dla mnie rzeczą obojętną, jak publiczność przyjmuje rezultaty tej pracy. Teatr, jak wiadomo, formuje swoją publiczność i jest z kolei przez nią formowany. Ż tej praktyki z latami zrodziło się coś w rodzaju programu, który wielokrotnie omawialiśmy i formułowaliśmy wspólnie z przyjaciółmi i kolegami. Program ten w czasie długiego okresu istnienia Teatru Współczesnego ulegał modyfikacjom; w głównych zarysach oaostał jednak nie zmieniony; najbliższe było nam i jest "słowo współczesne". Klasykę staramy się wybierać pod kątem szczególnej aktualności utworu. Szukamy sztuk, które reprezentują walory nie tylko sceniczne, ale także literackie. Sztuk, które powinny się nadawać do grania i do czytania. Za podstawowy instrument wypowiedzi uważamy aktora i tekst. Przedstawiamy utwór nie przekręcając go na naszą modłę, lecz interpretujemy, prowadząc niejako dialog z autorem. Nie musimy przeinaczać utworu ani autora, bo się z nimi nie identyfikujemy. Dyrygent nie musi zmieniać partytury, by dać wyraz swojemu stosunkowi do kompozytora i utworu. Podobnie jest w teatrze, który staram się uprawiać. Uważam, że byli, są i będą ludzie, którym taki rodzaj teatru daje satysfakcję i przynosi pożytek. A jeśli szukać ogólniejszej idei, która mi przyświeca, sformułowałbym ją najkrócej słowami Leona Schillera; zapytywany "co robić?" odpowiedział: "utrzymać Polskę przy Europie". Ilekroć udawało mi się działać zgodnie z tą maksymą, byłem z siebie zadowolony.

Pyta pan o nasze spektakle. Cenię szczególnie "Czekając na Godota" w reżyserii Jerzego Kreczmara. Przedstawieniem tym wprowadzono na polską scenę największego, być może, pisarza dramatycznego współczesności, w trafnym, a zarazem oryginalnym ujęciu. Ważnym zdarzeniem jest, moim zdaniem, wystawienie "Dziadów" kowieńskich przez tegoż reżysera. Utwór traktowany jako odrębna całość ma sens, który dotąd pozostawał ukryty przed widzem teatralnym. Cyk] przedstawień fredrowskich, odmiennych niż dawniejsze, "wiernych" autorowi, a przecież z nim polemizujących, śmiało opracowanych pod względem dramaturgicznym, również stanowi cenną kartę w dorobku Kreczmara i Teatru Współczesnego.

Trudniej oceniać własny dorobek. Nie wiem, czy i które z przedstawień realizowanych przeze mnie mają trwalszą wartość. Przywiązuję pewną wagę do kilku premier i prapremier Mrożka, które odbyły się w naszym teatrze w ciągu ubiegłych dwudziestu lat. Zresztą nie tylko w mojej reżyserii. Stanowią one pewien blok, moim zdaniem reprezentujący autora lepiej, niż prace innych teatrów. Sądzę, że trzy premiery sztuk Kruczkowskiego (dwie "Niemców" i jedna "Pierwszego dnia wolności") miały pewne znaczenie ze względu na pozycję autora w chwili wystawienia sztuk, ze względu na temat i polemiczny sposób rozwiązywania problemów. Również przedstawienie "Matki" Witkiewicza uważam za jedno z moich bardziej udanych przedstawień. Wydaje mi się, że był to krok naprzód w stosunku do farsowo-bulwarowych bądź czysto formalnych prób ujmowania Witkacego. Dla mnie osobiście ma duże znaczenie ciąg przedstawień; "Kariera Artura Ui" i "Dochodzenie", do których dołączyłbym również "Niemców" i "Pierwszy dzień wolności". Wszystkie te spektakle związane są z problemem niemieckim, który zdeterminował moją młodość.

Cenię sobie również dwukrotne, nie w pełni udane zmagania z "Kordianem". Osobny rozdział to reżyseria utworów pisanych w obcych językach. Jak panu wiadomo, inscenizowaliśmy w Teatrze Współczesnym wiele dzieł wybitnych autorów niepolskich: Shawa, Claudela, Frischa, Ionesco, Brechta, MacLeisha, Becketta, Pintera, Eliota, Giraudoux, Sartre'a, Wildera, Arbuzowa, Druce i wielu innych. Z klasyków m. in. Goethego, Czechowa, Tołstoja, Schillera, Moliera, Merimée, Ostrowskiego i tak dalej. Część z nich ukazała się w mojej reżyserii. Wszystkie te prace uważam za ważne, choć - wbrew pozorom - niewdzięczne. Ważne, ponieważ kultywowanie związków z cywilizacją śródziemnomorską, która stanowi fundament naszej kultury, jest jedną ze spraw najistotniejszych; niewdzięczną ponieważ reżyser angielski czy francuski o podobnych kwalifikacjach lepiej wystawi sztukę angielską czy francuską od cudzoziemca. Jest to, moim zdaniem, reguła, którą wyjątki tylko potwierdzają.

Zresztą rzadko zastanawiam się nad tym, które z moich przedstawień cenię. Przechowuję w pamięci tylko pewne fragmenty, sceny. Te, które lubiłem bardziej od innych: zazwyczaj dzięki aktorom. Oglądałem je później wielekroć, nie oglądając niemal nigdy całych przedstawień. Jak panu mówiłem, pracuję dla przyjemności.

R. S.: Nieprzypadkowo teatr, którym pan kieruje, nosi miano Współczesnego. Jaki jest pana stosunek do polskiej dramaturgii współczesnej?

E. A.: Teatr nasz nazywał się z początku Kameralny. Nazwę tę nadał mu jego założyciel Michał Melina. W Warszawie był już jeden teatr o tej nazwie, więc przenosząc się do stolicy musieliśmy zmienić nazwę teatru. Nie była to, oczywiście, sprawa przypadkowa. Niemniej rozumiemy ją dość szeroko w sensie programu, który pokrótce wyłuszczyłem wyżej. Prawda, mimo że rozpoczęliśmy nasze warszawskie przygody m. in. od wystawienia "Wieczoru Trzech Króli" Szekspira, nazwa nasza z początku dotyczyła przede wszystkim repertuaru i oznaczała po prostu, że zajmujemy się współczesną literaturą. Później dołączyliśmy utwory, które ze względu na problematykę, jak "Kordian", "Ifigenia w Taurydzie", wydawały nam się szczególnie aktualne. Także te dzieła które pozwoliły nam włączyć się do polemiki estetycznej, teatralnej, czy literackiej (jeśli tę dyskusję można oddzielić od zagadnień treści, a wiadomo, że nie można). Próbujemy więc o Słowackim, Fredrze, Czechowie, Schillerze, Goethem, Mickiewiczu mówić po swojemu, nieco inaczej, zgodnie z naszym pojmowaniem dnia dzisiejszego.

Pyta pan o stosunek do polskiej dramaturgii współczesnej. Jest rzeczą samo przez się zrozumiałą, że dla teatru grającego w języku polskim sztuki w tym języku napisane, wywodzące się z rodzimych tradycji literackich i przeznaczone dla polskiej publiczności, są sprawą największej wagi. W ciągu naszego istnienia wystawiliśmy dwudziestu pięciu autorów polskich, w sumie trzydzieści kilka sztuk. Jednakże -- trzeba o tym pamiętać - nie wszystkie utwory formalnie zaliczane do polskiej dramaturgii napisane są w języku, który można by nazwać polskim. Nie wszystkie nadają się do wystawienia ze względu na poziom literacki. Z drugiej strony jest kilka sztuk, które powinny ujrzeć światła reflektorów i które z niewiadomych przyczyn leżą odłogiem.

Od spraw polskiego dramatopisarstwa nie należy, moim zdaniem, odłączać sprawy przekładów. Dzieła wybitnych autorów obcych powinny mieć udział w życiu teatralnym w przekładach najlepszych pisarzy i na prawach repertuaru rodzimego. Gdyby tak nie bywało, nie mielibyśmy w dorobku kilku "Cydów", "Amfitriona" i "Księcia niezłomnego".

R.S.: W ciągu 30 lat Teatr Współczesny często wyjeżdżał na występy gościnne za granicę. Szczególnie bliskie stosunki łączyły pana z Teatrem im. Gorkiego w Leningradzie. Jak ocenia pan tę wymianę?

E.A.: Teatr nasz odwiedził Francję ("Kordian"), Anglię ("Dożywocie" i "Czarowna noc" oraz "Zabawa"), Jugosławię i Bułgarię z tymi samymi sztukami, Włochy ("Play Strindberg" i "Matka"), USA ("Skiz"). W ubiegłym roku gościliśmy w Moskwie i w Mińsku z "Panem Jowialskim" i "Największą świętością" Iona Druce. Reżyserowali u nas wybitni reżyserzy: G.A. Towstonogow z Leningradu i Lindsay Anderson z Londynu. Z Towstonogowem i jego teatrem łączą nas od osiemnastu lat szczególne stosunki, oparte na osobistej przyjaźni i wzajemnym zrozumieniu. Nasze teatry utrzymują stały kontakt, który wyraża się w wymianie reżyserów, dekoratorów nawet aktorów, w stosunkowo częstych spotkaniach i dyskusjach.

R.S.: W ciągu ostatnich 15 lat wiele pracuje pan za granicą, reżyserując w Leningradzie, Zurychu, Wiedniu, Düsseldorfie, Monachium, w Nowym Jorku i Amsterdamie, Wystawiał pan tam nieraz sztuki polskich pisarzy: "Wesele", "Matkę" Witkacego, "Tango", "Dwa teatry" Szaniawskiego. Czy sądzi pan, ze tą drogą sztuki polskie można z powodzeniem zaprezentować w krajach, gdzie są dotąd prawie nie znane?

E.A.: Inscenizacje Dejmka, Jarockiego, Wajdy i innych, a także moja praktyka, dowodzą, że można za granicą wystawiać sztuki polskich pisarzy. Znacznie trudniej utrzymać je tam w repertuarze, sprawić, by teatry częściej same po nie sięgały. Jak dotąd tylko Mrożkowi udało się wejść na stałe na obce sceny. Sporadycznie grywa się Gombrowicza, Witkiewicza, czasem Różewicza. Być może "Ńie-Boska" miałaby szansę wejścia na dłuższy czas do repertuaru którejś z wielkich scen. Rozmawiano o tym w swoim czasie z Konradem Swinarskim, prowadzę i ja na ten temat rozmowy w wiedeńskim Burgtheatrze. Jak dotąd brak odpowiedniego przekładu. W Teatrze im. Gorkiego w Leningradzie z kolei rozmyśla się o "Weselu". Powstał nowy, dobry przekład Pietrowa. Ale obawy przed trudnościami recepcji są poważne. W efekcie zamiast "Wesela" zrobiłem tam w ubiegłym sezonie "Nasze miasto" Wildera.

R.S.: Od wielu lat jest pan profesorem na wydziale reżyserii warszawskiej PWST. Wykształcił pan kilka pokoleń młodych polskich reżyserów. Trwają obecnie dyskusje, czy można kogoś nauczyć reżyserii?

E. A.: Myślę, że nie można nauczyć reżyserii. Trzeba się tego uczyć samemu. Można jednak ułatwić adeptowi kontakt z teatrem, stworzyć mu w szkole inspirujące go środowisko, nauczyć przedmiotów pomocniczych. Można mu pozwolić na obserwowanie pracy aktorów i reżyserów, zaznajomić z ich sposobem działania i myślenia. Z wielu względów PWST nie może dziś w sposób zadowalający pełnić tej roli. Poziom szkoły średniej i studiów humanistycznych sprawiają, że nawiązanie kontaktu ze studentem jest trudne. Studenci chcą być uczeni, nie starają się uczyć. Większość z nich nie umie się nawet poprawnie wysłowić. To nie ich wina zresztą. Nieraz mają najlepszą wolę. Przy tym powinni być wzorem dla studentów aktorów, ż którymi sprawa przedstawia się podobnie.

Brak jest wykwalifikowanych wykładowców. Brak ludzi, którzy poświęciliby się szkole całkowicie. Być może brak po temu warunków. Czy jest na to rada? Jeśli mowa o wydziale reżyserii, może należałoby zrezygnować z postulatu ukończenia wyższych studiów przed przyjęciem na uczelnię i zorganizować w oparciu o istniejące już w PWST studia z teorii teatru kilkuletnie kursy wstępne, utrzymane na poważnym poziomie uniwersyteckim. Dopiero potem następowałby dwu- lub trzyletni ściśle praktyczny kurs reżyserii, oparty na asystenturze w teatrze/ćwiczeniach i nauce przedmiotów praktycznych: aktorstwa, rysunku, muzyki, tańca itp. Oczywiście, żadna szkoła nie jest w stanie zastąpić wrodzonych dyspozycji, żadna nie jest w stanie zniszczyć ludzi obdarzonych prawdziwym talentem. Potrzebni są jednak nie tylko genialni, ale także w miarę uzdolnieni, wykształceni i dobrze przygotowani reżyserzy. Jeśli grzeszą brakiem przygotowania, potrafią wyrządzić teatrowi poważne szkody. Tym większe, im bardziej są uzdolnieni.

R.S.: Ostatnie pytanie będzie stereotypowe: jakie są pańskie plany na najbliższą przyszłość?

E.A.: W Warszawie pracuję nad nową sztuką Maxa Frischa "Tryptyk". Będzie to światowa jej prapremiera. W próbach uczestniczyć będzie autor. Później zamierzam wystawić "Zwiastowanie" Claudela w przekładzie Jarosława Iwaszkiewicza. Wybór scen z tego utworu zrealizowałem w 1936 w ramach tzw. warsztatu teatralnego, jako student PIST.

Na wiosnę tego roku będę reżyserował w wiedeńskim Burgtheatrze sztukę Musila "Marzyciele" w związku ze stuleciem urodzin tego pisarza, uważanego już dzisiaj za jednego z klasyków literatury austriackiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji