Artykuły

Nie jesteśmy świętymi krowami

- Wrażliwe aktorstwo odblokowuje, pomaga wyładowywać emocje, ale również je okazywać. Uczy uważnego patrzenia na świat, lepszego rozumienia ludzi - mówi MAJA OSTASZEWSKA, aktorka TR Warszawa.

Barbara Holender: W tym roku mija dziesięć lat od pani dyplomu w krakowskiej szkole teatralnej. Czy po tych latach i wielu nagrodach ma pani poczucie spełnienia i stabilizacji?

Maja Ostaszewska: Stabilizacji na pewno nie, ciągle jestem w drodze, uczę się. Zresztą, sytuacja polskiego kina sprawia, że trudno poczuć się bezpiecznie. Filmów ostatnio kręci się niewiele, praca pojawia się, a potem długo jej nie ma. Dlatego mam wrażenie, że nadal jestem na początku swojej drogi. W teatrze jest inaczej i nie mogę narzekać. Pracuję ze znakomitymi reżyserami, dużo gram. Co jakiś czas dostaję też interesujące propozycje z Teatru Telewizji.

Czy zaczyna pani szukać ról kobiet bardziej dojrzałych?

Nie mam urody aniołka, więc właściwie nigdy nie postrzegano mnie jako podlotka. Proponowano mi role bardzo zróżnicowane. Jednak przyznaję, że teraz zaczynają do mnie trafiać nieco inne propozycje. Na przykład w Teatrze Telewizji w spektaklu "Chciałam ci tylko powiedzieć" Małgorzaty Imielskiej zagram kobietę chorą na schizofrenię. I na pewno w tej roli przyda się moja większa dojrzałość. Wchodzę w nieznany mi świat, pełen bólu i cierpienia.

Taka rola chyba dużo kosztuje... Zawsze mówiła pani o identyfikowaniu się z bohaterami.

Uważam, że jeśli aktor chce być wiarygodny, to na pewnym etapie pracy musi skleić się ze swoim bohaterem. Oczywiście jesteśmy profesjonalistami, więc nie przekraczamy granicy szaleństwa. Jednak staram się nie oceniać postaci, którą gram. Wolę z nią współodczuwać. Dając sobie prawo mówienia o poważnych problemach, które przynoszą ludziom wiele cierpienia, nie możemy pozostawać z boku. A ponieważ naszym instrumentem są własne emocje, wrażliwość, ciało, to rzeczywiście zdarzają się momenty, gdy jest ciężko. Pracując nad rolą, miewam kłopoty ze snem, bywa, że nie mogę wyrwać się z uczucia smutku i przygnębienia. Jednak czasem, po premierze w teatrze albo po ostatnim klapsie w filmie, przychodzi moment oczyszczenia. Jakbyśmy przeszli przez swego rodzaju psychoterapię. Wrażliwe aktorstwo odblokowuje, pomaga wyładowywać emocje, ale również je okazywać. Uczy uważnego patrzenia na świat, lepszego rozumienia ludzi.

Która z dotychczasowych ról była dla pani najtrudniejsza?

Chyba w "Stosunkach Klary", gdzie zagrałam dziewczynę przechodzącą przez powolny proces autodestrukcji. To bardzo trudne doświadczenie, zwłaszcza że Krystian Lupa jest reżyserem, który bardzo głęboko szuka prawdy, grzebiąc aktorowi w zakamarkach duszy. Poza tym świadomie nie używaliśmy efektownych środków aktorskich.

W tym spektaklu zdecydowała się pani rozebrać na scenie. Nie miała pani też oporów przed zagraniem mocnych scen erotycznych w"Przemianach" Barczyka. A z drugiej strony odmówiła pani udziału za ogromne pieniądze w sesjach fotograficznych dla męskich magazynów.

Taka sesja oznacza potraktowanie siebie jak towaru do sprzedania. Jeśli sama potraktuję się przedmiotowo, trudno wymagać, żeby inni tego nie robili. W kinie, w teatrze ciało jest moim narzędziem pracy. Nagość staje się kostiumem, często koniecznym w opowiadaniu o ludzkim życiu.

Na scenie spotkała się pani z reżyserami z różnych biegunów teatru -od Jerzego Jarockiego, poprzez Jerzego Grzegorzewskiego i Krystiana Lupę, aż do twórców pokolenia, które dokonało na polskiej scenie rewolucji - Grzegorza Jarzyny i Krzysztofa Warlikowskiego. Jaki teatr jest pani najbliższy?

To bardzo ważne, by aktor doświadczył spotkania z ludźmi, którzy myślą o sztuce w różny sposób. Mnie się udało. Twórcy, z którymi współpracowałam, odwołują się do innej symboliki, ale wszyscy są fascynującymi artystami. A gdzie odnajduję się najlepiej? W czasie prób do niedokończonego spektaklu "Szewców" Jerzego Jarockiego czułam, że jesteśmy z innych światów. Jarocki przyszedł do teatru z gotowym spektaklem, myśmy musieli tylko wpisać się w tę choreografię. Wiem, że wielu aktorów rewelacyjnie się w takiej formule czuje i tworzy niezwykłe kreacje, ale ja myślałam, że zwariuję. Dla mnie ważne są wspólne poszukiwania, otwartość na improwizację. Pracując z Lupą, Jarzyną czy Warlikowskim, czuję się u siebie, bo wiem, że w podobny sposób podchodzimy do pracy nad spektaklem. Mimo że jesteśmy różnymi ludźmi i czasem się nie zgadzamy, wiem, że w materii teatralnej fascynują nas podobne rzeczy i podobnych wartości szukamy w sztuce.

W kinie stworzyła pani niewiele ról, ale wszystkie były bardzo wyraziste.

Zdając do PWST, nie myślałam o filmie, chciałam być aktorką teatralną. Ale na pierwszym roku studiów znalazłam się na planie "Listy Schindlera" i nagle poczułam magię kina. A potem miałam sporo szczęścia. Po obejrzeniu mojego dyplomu Jan Hryniak zaproponował mi zagranie wiodącej roli w filmie "Przystań". To był mój debiut. Kiedy dostałam główną nagrodę aktorską na festiwalu w Gdyni, przeżyłam szok. Nie byłam na gali, bo miałam wtedy premierę "Lunatyków" w Starym Teatrze. Jak ktoś do mnie zadzwonił z gratulacjami, myślałam, że to żart. W krakowskiej szkole nie mamy doświadczenia pracy z kamerą, intuicyjnie czułam, że muszę unikać teatralności, zapomnieć o graniu, "być".

Po następnych filmach - "Prymasie", "Patrzę na ciebie, Marysiu" - znowu spadł na panią deszcz wyróżnień, m.in. Złota Kaczka i Paszport "Polityki". A potem nastąpiła cisza. Chyba nie bez powodu polscy aktorzy boją się nagród.

Nagrody są na początku drogi bardzo ważne, bo przestajemy być anonimowi. Ale jest chyba tak, że aktor wyniesiony bardzo wysoko potem przeżywa trudny czas. Jakby wszyscy chcieli go z chmur ściągnąć na ziemię. Na szczęście moi rodzice mądrze mnie wychowali i byłam na to przygotowana. Wiedziałam, że w artystycznym zawodzie trzeba umieć mądrze przeżywać zarówno sukcesy, jak i porażki. Że chwile, w których mamy mniej propozycji, też są cenne i warto je wykorzystać, a nie popadać w frustrację.

Dzisiejsze polskie kino nie ma zbyt wielu ciekawych propozycji dla aktorek trzydziestokilkuletnich.

To nas zmusza do kompromisów. Kiedy w Polsce pojawiły się telenowele, całe grono aktorów zapewniało, że nie będzie w nich pracować. Teraz wiele osób zmieniło decyzję. Ja sama, choć kiedyś chciałam być bardziej radykalna w swoich wyborach, zagrałam i w reklamie, i serialu.

Nie bała się pani, że przestanie być wiarygodna dla widzów w teatrze? Albo że nabierze pani złych, telenowelowych nawyków?

Kiedyś właśnie dlatego chciałam unikać seriali. Teraz jednak pomyślałam, że zaistniałam już jako aktorka i nauczyłam się pracować nad rolą, więc rozleniwienie czy chodzenie na skróty mi nie grozi. Poza tym wybrałam serial "Na dobre i na złe", który - moim zdaniem - w swoim gatunku należy do najlepszych, ma pozytywny wydźwięk społeczny i jest realizowany przez interesujących reżyserów. Lubię tam przychodzić, bo spotykam na planie dobrych aktorów i miłą ekipę.

I jak pani funkcjonuje jako dyrektorka szpitala w Leśnej Górze?

Czasem czuję dyskomfort, bo nie wiem, jak moja postać będzie ewoluować i co będę grała za miesiąc. Ale to jest rzetelna praca, za którą biorę odpowiedzialność. Wolę solidnie zagrać w "Na dobre i na złe", niż wziąć udział w czymś artystowskim i nie do oglądania. W serialu nie ma nabzdyczenia. Tam uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy świętymi krowami. Aktorzy, którzy czegoś takiego nie zaznają, czują się czasem kimś lepszym. O mnie też zaczęto już pisać niemal jak o artystce "nawiedzonej". Miałam wtedy ochotę krzyknąć "Halo, jestem normalną dziewczyną". Dzisiaj traktuje się mnie zwyczajnie.

Czy dzięki "Na dobre i na złe" zakosztowała pani masowej popularności?

Czułam się zaskoczona, gdy ludzie zaczęli zaczepiać mnie w sklepie czy na ulicy, albo podbiegała wycieczka dzieci, dla których jestem Małgorzatą Donovan. Ale to na ogół są miłe kontakty, można je polubić.

Zawsze pani powtarza, że zawód jest pani wielką pasją. A co jeszcze jest poza nim?

Ważną częścią mojego życia jest praca dla fundacji działających na rzecz ochrony zwierząt. Pewnie gdybym nie była aktorką, pracowałabym tam na stałe.

Wielu aktorów ucieka w inne zajęcia, szukając sobie miejsca, gdzie mogliby się schronić, gdy ich telefon zamilknie.

Myślałam kiedyś o reżyserii teatralnej i nie wykluczam, że wrócę do tego pomysłu. Zawód jest bardzo ważny, ale dziś równie mocno potrafię cieszyć się życiem. Od dwóch lat ćwiczę jogę, uprawiam różne sporty. Latem uczyłam się kite-surfingu, zimą przesiadłam się z nart na snowboard. Kocham dalekie podróże. Uwielbiam Azję, bardzo przeżyłam wyprawy do Indii, Kambodży, Wietnamu. Teraz ciągnie mnie do Ameryki Południowej.

A marzenie na najbliższe miesiące?

Tęsknię za kinem. Jestem bardzo spragniona dobrej roli filmowej.

***

W tym tygodniu Maję Ostaszewską możemy zobaczyć w serialu "Na dobre i na złe" (odcinek 241) w TVP Polonia, piątek, godz. 22.45; sobota, godz. 13.10.

***

Zaraziła się sztuką w rodzinnym domu. Jej babka była aktorką, dziadek - rzeźbiarzem, ojciec - muzykiem. Dziś sama jest jedną z najciekawszych aktorek pokolenia trzydziestolatek. Zabłysła już w dyplomowym przedstawieniu "Płatonow", wyreżyserowanym w krakowskiej PWST przez Krystiana Lupę. Potem w teatrach Warszawy i Krakowa grała w spektaklach Kristiana Lupy, Jerzego Grzegorzewskiego, Grzegorza Jarzyny, Krzysztofa Warlikowskiego. Występowała w repertuarze klasycznym i współczesnym, potrafiła wcielić się w nieśmiałą Anielę z "Magnetyzmu serca" Fredry i w demoniczną Ellinor z "Bzika tropikalnego" Witkiewicza. Dziś gra m.in. w "Krumie" Warlikowskiego, próbuje z Grzegorzem Jarzyną "Don Giovanniego". W kinie zachwyciła debiutancką rolą w "Przystani", dojrzałą kreacją donoszącej na kardynała Wyszyńskiego siostry Leonii w "Prymasie" Teresy Kotlarczyk. Świetne kreacje stworzyła też w filmach Łukasza Barczyka "Patrzę na ciebie, Marysiu" i w "Przemianach". Uchodzi za wrażliwą i ambitną artystkę, która bardzo uważnie wybiera role. W ostatnim czasie zdecydowała się na kompromis: gra w serialu "Na dobre i na złe" i... bardzo sobie tę pracę chwali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji