Artykuły

Jaka była naprawdę?

HANKA BIELICKA co miesiąc wysyłała pieniądze dla domu dziecka w Łomży. Ostatnie dotarły już po śmierci artystki. Ale aktorka w równym stopniu potrafiła pomagać ludziom, jak zwierzętom - zmarłą artystkę wspomina jej gosposia Joanna Manianin.

Parzę kawę i słyszę jej kroki. Czuję się tak, jakbyśmy za chwilę miały jak zwykle usiąść w salonie i poplotkować - mówi Joanna Manianin w rozmowie z Życiem na Gorąco. - Wiem, że pani Hania jest przy mnie. Zresztą cały czas mam przy sobie jej mały portrecik, który dostałam od niej kilka lat temu na imieniny.

Była skromną osobą o niewielkich potrzebach

Joanna Manianin zajmowała się domem Hanki Bielickiej przez ponad 12 lat. Teraz pomaga jej siostrzenicy w segregowaniu pamiątek po artystce. W salonie ustawia w wazonie świeże kwiaty przy jej portrecie. - Codziennie karmię też pszenicą gołębie po drugiej stronie ulicy - mówi pani Joanna. - Zgodnie z życzeniem pani Hani, będę to robiła do ostatniego kubka zboża.

Joanna Manianin do Hanki Bielickiej trafiła przez przypadek. Straciła pracę i nie mogła znaleźć nowej. Wtedy jej przyjaciółka poleciła ją artystce do prowadzenia domu. Pani Joanna od razu wiedziała, że to będzie jedno z jej największych zawodowych wyzwań. I tak też się stało. - Trudno mówić o pracy u pani Hani. Myśmy były jak rodzina - mówi pani Joanna. - To były raczej relacje matki z córką. Przez te wszystkie lata stałam się jej najbliższą przyjaciółką i powiernicą tajemnic, które pozostaną tylko pomiędzy nami.

Pani Joanna wspomina, że choć Hanka Bielicka była jedną z największych dam polskiej estrady, w życiu prywatnym była osobą bardzo skromną, o niewielkich potrzebach. Nie przepadała za wystawnym życiem, rzadko przyjmowała jakikolwiek zaproszenia. Od blasku jupiterów wolała własne mieszkanie. - Bardzo kochała ciszę i samotność - opowiada pani Joanna. - Wolała po prostu siedzieć w domu. Czytała książki, rozwiązywała krzyżówki i oglądała telewizję. Przez te wszystkie lata nie zdarzyło nam się ani razu pokłócić. Obie wyczuwałyśmy własne potrzeby. Kiedy pani Hania chciała być sama, usuwałam się w cień.

Artystka jednak zawsze znajdowała także czas dla dziennikarzy. Gości przyjmowała w pięknym salonie, częstowała kawą i ciastem. - Chciałam nawet upiec kiedyś sama ciasto - wspomina pani Joanna. - Pani Hania nie pozwoliła mi na to. Powiedziała, że cukiernicy też muszą zarabiać na życie, a ja i tak mam dużo obowiązków.

Jednak od ponad roku wizyt w mieszkaniu aktorki było coraz mniej. Wszystko z powodu osłabienia organizmu po ciężkiej chorobie, którą artystka przeszła rok temu. - Panią Hanię najbardziej bolało to, że przez zły stan zdrowia jest mniej sprawna i nie może więcej pracować - opowiada pani Joanna. - Nie potrafiła się z tym pogodzić, że jest tylu ludzi potrzebujących wsparcia, a ona nie ma już siły, żeby im pomóc.

Hanka Bielicka co miesiąc wysyłała pieniądze dla domu dziecka w Łomży. Ostatnie dotarły już po śmierci artystki. Ale aktorka w równym stopniu potrafiła pomagać ludziom, jak zwierzętom.

- Przesyłałyśmy pieniądze na schronisko dla zwierząt albo myśliwemu opiekującemu się sarenką, która straciła nogi we wnykach - opowiada Janina Manianin. - Listów z prośbą o pomoc przychodziły co tydzień całe stosy. Wszystkim wydawało się, że pani Hania ma mnóstwo pieniędzy. Niektórzy byli na tyle bezczelni, że podawali numery telefonu. Sporo listów było od zwykłych naciągaczy, ale pani Hania nie potrafiła odmówić nikomu.

Chciała upamiętnić swojego ojca

"Tak mnie ubierz, kiedy umrę" - powiedziała pani Joannie godzinę przed nagraniem programu Szymona Majewskiego. Przeczuwała własną śmierć. - Zakazała mówić o tym, że znalazła się w szpitalu - opowiada pani Joanna.

- Do końca nie chciała, żebym wracała z sanatorium, w którym akurat przebywałam. Nawet przed śmiercią nie myślała o sobie.

Pani Joanna chce spełnić jeszcze jedno życzenie zmarłej artystki.

- Marzyła o tym, żeby na Powązkach, gdzie obok swojej mamy została pochowana, pojawiła się tablica upamiętniająca jej ojca - mówi. Artystka bowiem nigdy nie pogodziła się z tym, że jej ojciec po wybuchu II wojny światowej został zesłany w głąb Rosji. Tam zmarł w 1947 roku i nikt nie wie, gdzie został pochowany.

Grób pani Hanki tonie w kwiatach. Pani Joanna odwiedza go raz w tygodniu, ale zatrzymuje się tylko na chwilę. - Nie wolno mi stać dużej - tłumaczy.

- Pani Hania bardzo tego nie lubiła. Przy grobie swoich bliskich stawała ledwie kilka minut, bo mówiła, że oni grają w karty i szachy i jak ktoś żywy przyjdzie na cmentarz, to tylko im przeszkadza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji