Artykuły

Salzburg - Gwiazdy na drugim planie

Największy i najdroższy festiwal Europy tym razem pokazuje widzom, jak świat się rozpada - pisze Jacek Marczyński z Salzburga.

Po raz pierwszy w prawie stuletniej historii panie muszą tu przed wejściem do teatru ujawniać, jakie skarby kryją w swych torebkach. Policja zaś nienachalnie, ale stale krąży wśród widzów i turystów.

Poza tym prawie nic w Salzburgu się nie zmieniło. Festiwalowy rytuał trwa, choć "prawie", jak wiadomo, robi wielką różnicę. Bo oto kupiwszy bilet za kilkaset euro widz dostaje gorzką opowieść o brutalności życia i o tym, jak człowiek potrafi zniszczyć siebie i bliskich. To bowiem inny festiwal niż przed rokiem nie tylko dlatego, że zmienia się rzeczywistość wokół.

- Chciałbym, żeby Salzburg dawał nie tylko rozrywkę i widowiska, ale i zmuszał do refleksji - mówi Markus Hinterhäuser, nowy dyrektor z kontraktem na najbliższe cztery lata. Obecna edycja jest pierwszą ułożoną przez niego.

Pianista i kompozytor Markus Hinterhäuser jest w Salzburgu dobrze znany. Programował tu wcześniej cykle koncertowe (zwłaszcza muzyki współczesnej), a teraz decyduje o wszystkim, co ma być ofiarowane widzom.

Zmiany są już widoczne. Salzburg nie jest już - jak było za poprzedniego dyrektora - ostentacyjnie wystawnym targowiskiem gwiazd, dla których dobierano premiery i koncerty. Markus Hinterhäuser zdecydował, że w tegorocznym programie dominują trzy wielkie dzieła XX-wieczne.

Takiego nasycenia odmienną tematyką nie było w Salzburgu od lat. Po raz pierwszy zdecydowano się więc pokazać "Lady Makbet mceńskiego powiatu", pornograficzną operę, jak określoną ją w Związku Sowieckim, skazując dzieło Dymitra Szostakowicza na niebyt.

Konserwatywną publiczność Salzburga ta wspaniała muzyka wprawia w osłupienie, a potem w zachwyt, czemu daje wyraz wybuchem entuzjazmu dla Wiedeńskich Filharmoników i jej dyrygenta. Maris Jansons, urodzony w Rydze, a przez ćwierć wieku związany z Filharmonią Leningradzką, bezbłędnie odczytuje partyturę Szostakowicza. Wydobywa jej odniesienia do tradycji, zjadliwą groteskę i wreszcie erotyczną ekstazę brawurową oddaną w orkiestrowym tutti, gdy tytułowa bohaterka ulega kochankowi.

"Lady Makbet mceńskiego powiatu" powstała według XIX-wiecznego opowiadania Nikołaja Leskowa. Historię kobiety, odkrywającej urok pożądania i miłości, która z kochankiem morduje ordynarnego teścia i prymitywnego męża, niemiecki reżyser Andreas Kriegenburg przeniósł jednak w czasy nam bliższe.

Akcja rozgrywa się w ponurej sowieckiej komunałce, ale może to być blokowisko, jakie spotyka się w zachodnich metropoliach. Rosyjskie realia są ledwo zaznaczone, opera Szostakowicza ma uniwersalny charakter. Każdy może stać się krwawą Lady Makbet, bo ta inscenizacja na pierwszy plan wydobywa okoliczności sprzyjające narodzinom zła, kiedy to zdesperowany człowiek decyduje się na brutalny bunt.

Życie na krawędzi lub w stanie rozpadu zostało pokazane i w kolejnych dwóch głośnych premierach. Akcję "Wozzecka" Albana Berga reżyser z RPA William Kentridge przeniósł w czasy tuż przed I wojną, kiedy to świat zmierzał ku nieuchronnej katastrofie.

Wydarzeniem stał się "Lear" skomponowany w 1978 roku przez Ariberta Reimanna i pojawiający się sporadycznie na scenach niemieckich. Operowa wersja tragedii Szekspira, rzecz o władzy i o tym, że jednostka nie przedstawia dzisiaj żadnej wartości, za sprawą Australijczyka Simona Stone'a stała się spektaklem wybitnym. Tak piszą wszyscy krytycy.

A gdzie w tych inscenizacjach miejsce na gwiazdorstwo? Tego w nich nie ma, ale są autentyczne kreacje, choćby Matthiasa Goerne'a (Wozzeck) czy Gerarda Finleya (Lear). A poza tym, tak jak zawsze, Salzburg może stać się miejscem, w którym zaczynają się wielkie kariery. Kiedy zachorowała słynna Szwedka Nina Stemme, która jest w tym roku atrakcją "Lady Makbet mceńskiego powiatu", zastąpiła ją znacznie młodsza Rosjanka Jewgienija Murawiewa i zaprezentowała się wręcz sensacyjnie.

Salzburg zresztą nie rezygnuje całkowicie z gwiazd, ale też nie daje im tym razem pola do łatwego popisu. Spektakl uwielbianej, nie tylko zresztą na tym festiwalu, Cecilii Bartoli reklamowany był jako pierwszy jej występ w męskiej roli.

Tym mężczyzną jest rycerz Ariodante, tytułowy bohater opery Händla, która zyskała znakomitą oprawę sceniczną (reżyser Christof Loy) i muzyczną, nad którą czuwał Gianluca Capuano z Les Musiciens du Prince-Monaco. Solistów dobrano niesłychanie starannie, ale kiedy na scenie pojawia się Cecilia Bartoli, spektakl przenosi się do innej ligi. To tak jak na wielkim mityngu, gdy na starcie stawało siedmiu wspaniałych sprinterów oraz Usain Bolt, zostawiający rywali parę metrów za sobą.

W tym wszakże, co robi Cecilia Bartoli, nie ma popisywania się. Jest za to kreacja, w której żart miesza się z tragizmem, a przede wszystkim prawda uczuć podana w sposób typowy tylko dla niej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji