Artykuły

List ze sceny. O szacunku, który się należy pisarzom i uczonym

Prawdę rzekłszy tytuł jest nieco przypadkowy. Ukradłem go Wolterowi. Ostatecznie prawo własności najoryginalniejszego nawet pomysłu wygasa po dwustu latach, a to co stanowiło nagłówek jednego z Listów o Anglikach może chyba stanowić nagłówek jednego z "Listów ze sceny", skoro autorowi nic lepszego nie przychodzi do głowy, a myśl w tytule zawarta pochlebia jego kastowym czy stanowym przesądom, Wolter bowiem niedwuznacznie umieszcza pomiędzy uczonymi i pisarzami ludzi oddanych "sztuce Sofoklesów i Eurypidesów", "odtwarzających dzieła, którymi naród się chlubi". Oczywiście co do tego ostatniego miewam od czasu do czasu wątpliwości, które dopiero potomność rozstrzygnie, za to pierwsze zdanie, to o sztuce "Sofoklesów i Eurypidesów", z całą pewnością dotyczy także niżej podpisanego.

Oczywiście można by mi zarzucić nieaktualność tytułu. Zdawałem sobie z tego sprawę wypisując go a raczej przepisując, i właśnie dlatego mówiłem o jego przypadkowym charakterze. Wolter wygnany z Francji, gdy pisał o "szacunku co się należy uczonym..." stawiał za wzór swojej ojczyźnie Anglię, w której wysoko ceniono godność i wolność uczonego, aktorkę chowano w Westminsterze, arystokratę sławiono za... umiejętności literackie. Po diabła więc ten tytuł wolterowski mnie, który mam szczęście żyć w kraju co wolterowskie ideały zmienił w rzeczywistość. Nikt już u nas (od dawna) nie wyrzuca na śmietnik zmarłych artystów, jak to uczynili Francuzi z panną Le Couvreur, nie okłada klątwą osób (czytaj pisarzy) "dostających pensję od króla", jak to bywało jeszcze w osiemnastowiecznej Francji, nie ogłasza za bezbożne ksiąg i dramatów wzorem francuskich mnichów i nie rzuca grubiańskich inwektyw przeciw spektaklom, co stanowiło podobno ulubione zajęcie ponurego ojca Le Brun.

Przeciwnie: zmarłych wieszczów wprowadziliśmy na Wawel i Skałkę, co najmniej zaś do Alei Zasłużonych na Powązkach, żywych zaś uczciliśmy mianując ich urzędnikami państwowymi. Hołubimy ich, opłacamy prawie jak ministrów, których wynagradzamy znakomicie, czuwamy nad ich duchowym rozwojem. Można śmiało powiedzieć, że wyprzedziliśmy postulaty Woltera poza jednym jedynym może, gdy stawiał swoim ziomkom za wzór egzekucję doktora Prynne, który "pragnął, by jedna połowa ludzkości dla bożej chwały i "propaganda fide" wymordowała drugą, który "ośmielił się napisać bardzo złą książkę przeciwko wcale dobrym komediom grywanym najniewinniej każdego dnia w obecności królewskiej pary", który wreszcie "oznajmił, iż wszyscy ci co oglądają spektakle są wyklęci, gdyż wyparli się chrztu i wiary".

Otóż temu doktorowi Prynne - niefortunnemu krytykowi, jak nazywa go Wolter - z wyroku sądowego obcięto uszy. Tego u nas nie było i nie ma. Nie otrzymaliśmy dotąd takiej satysfakcji. No cóż, nie wymagajmy zbyt wiele.

Pozostaje pytanie, dlaczego postulaty, które zamieniliśmy w krew i ciało, które w Anglii już dwieście lat temu zostały wprowadzone w życie, we Francji ówczesnej nie znajdowały uznania i zrozumienia.

Skłonny jestem przypuścić, że dworacy i księża władający Francją ulegli złudzeniu, którego charakter dobrze znam. Jest to złudzenie powstające tam, gdzie resztki uniwersalistycznego wychowania walczą ze specjalistycznym przygotowaniem społeczeństwa. Wtedy ten proces specjalizacji się zaczynał, dzisiaj dojrzewa, jakkolwiek i dzisiaj na szczęście nie brak u steru społecznego ludzi uniwersalnych. Ale mniejsza z tym. Co do mnie, to uważam uczonych przyrodników i humanistów, nawet gdy zwą ich encyklopedystami, za specjalistów. Szczególnego rodzaju wprawdzie, ale jednak specjalistów; księża i dworacy też byli fachowcami. Jedni i drudzy, władcy i artyści, mieli zacięcie i ambicje uniwersalne, w gruncie rzeczy będąc lepszymi lub gorszymi fachowcami. A pomiędzy fachowcami sami wiecie jak to bywa. Syn mój lekceważy mnie za to, że nie odróżniam pantery od lamparta, a sam słyszałem jak pewien łobuziak zawołał "oferma" na dyrektora Balickiego, ponieważ niezręcznie wyskakiwał z tramwaju. Co innego, gdyby stanęli do zapasów. Wtedy niewątpliwie zmieniłby zdanie.

Tak więc księża zarzucali artystom niedostatek wiary i moralności, dworacy niezrozumienie racji stanu i brak zmysłu praktycznego, uczeni piętnowali władców za tyrańską ciasnotę myśli, a klerowi zarzucali oczywiste grzechy religii w stosunku do nauki.

Nie rozumieli jedni i drudzy, że wielkość i znaczenie sztuki nic nie ma wspólnego z moralnością, religią lub racją stanu, że szeroka swoboda myśli nie należy do cnót dworaka, a nawet nie powinna należeć, że religia istnieje obok wiedzy, nie zaś w jedności z nauką.

Ot i wszystko. Anglia była jak wiadomo anglikańska, nie katolicka jak Burboni, i może dlatego łatwiej uznała tych kilka prostych prawd.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji