Ludzie
Zanim rozpocznie się to przedstawienie, słychać donośny teatralny gong, a Horodniczy (Janusz Gajos) powoli kieruje się ku publiczności. "Mam państwu do zakomunikowania arcyniemiłą nowinę..." - zwraca się wprost do widzów. Otrzymujemy jasny sygnał, że cała ta historia ujęta zostanie w nawias, że będziemy obcować z teatrem w teatrze. Cóż z tego jednak, skoro w dalszej części spektaklu nic z tego nie wynika. Co prawda reżyser Andrzej Domalik kilkakrotnie mruga do nas porozumiewawczo, ale wydaje się, że podkreślając co krok sceniczną umowność, chciał tylko ukryć własną bezradność. Co prawda wieczór kończy fragment didaskaliów także wypowiadany przez Gajosa, ale wszystko to razem sprawia wrażenie tylko pustego efektu, bez żadnych konsekwencji dla interpretacji Gogolowskiego arcydzieła.
Polskie teatry sięgają po "Rewizora" często - chyba aż za często. W poprzednim sezonie w warszawskim Ateneum usłyszeliśmy przekład niejakiego... Amsterdamskiego, który przynosił zamiast zaprawionej goryczą poezji, jak w oryginale, feerię prostactwa i chamstwa. Takie też było przedstawienie Krzysztofa Zaleskiego, jakby z góry nastawione na wywołanie określonej reakcji publiczności, która miała bez trudu doszukać się analogii do naszej współczesności. Cóż z tego, skoro przedstawienie budziło przede wszystkim obrzydzenie.
Widowisko w Dramatycznym nie wywołuje natomiast żadnych emocji. Toczy się w ospałym tempie, aktorzy majestatycznie deklamują swoje kwestie, zasiadają na krzesłach, wstają z krzeseł, przechadzają się tam i z powrotem po umieszczonym między rzędami widowni pomoście. Nie ma w tym wszystkim nawet iskry napięcia, nawet namiastki prawdziwego konfliktu. Nie do końca wiemy, kim są ci ludzie na scenie i o co właściwie to całe zamieszanie. Spektakl spływa po nas jak woda po gęsi.
Scena jest przestronna. Niewiele sprzętów, jakieś krzesła, na ścianach bogato zdobione arrasy. O czym świadczy tak pomyślana scenografia Barbary Hanickiej? Być może o tym, że Horodniczy i jego rodzina zamknięci są w tym zaścianku wbrew własnej woli, że duszą w sobie własne aspiracje. Bardzo pięknie, ale to tylko domysł, który w spektaklu nie doczekał się rozwinięcia.
Tak właśnie snuje się ten "Rewizor". Od reżyserskiego pomysłu do aktorskiego tricku, od bardziej efektownej aktorskiej sekwencji aż po otchłań nudy. Przedstawieniu brak poczucia humoru, ale co ważniejsze Domalik odebrał Gogolowi całą ostrość spojrzenia na świat. Po scenie Teatru Dramatycznego chodzą nie szubrawcy, a poczciwi ludzie, którzy nie wiedzieć czemu znaleźli się w tej pożałowania godnej sytuacji. Chlestakow Macieja Stuhra to sympatyczny w gruncie rzeczy chłopina o słabej głowie. Wykorzystuje co prawda nadarzającą się okazję, ale któż nie chciałby zabawić się na czyjś koszt - i co w tym złego? Maciej Stuhr zrobił przy tym wszystko, by w całym tym przedsięwzięciu jak najmniej rzucać się w oczy.
Horodniczy Janusza Gajosa próbuje trzymać urzędnicze towarzystwo twardą ręka. Bywa nieprzyjemny, ale komu się nie zdarzyło huknąć na podwładnego? A tak w ogóle to całkiem równy gość, w byle urzędzie łatwo znaleźć dużo mniej sympatycznych. Na dodatek Domalik lekką ręką wykreśla scenę skargi kupców na bezeceństwa Horodniczego - jedną z kluczowych w dramacie Gogola. Bez niej na Horodniczym już naprawdę mucha nie siada.
Janusz Gajos ma kilka dobrych chwil, ale to nie pomaga, gdy brakuje pomysłu na rolę, jej jednolitej koncepcji. Dlatego w gruncie rzeczy nie warto zaprzątać sobie uwagi tą interpretacją. Lepiej na kasecie zobaczyć jeszcze raz Tadeusza Łomnickiego w telewizyjnym spektaklu Jerzego Gruzy.
Pozostali aktorzy mamroczą coś płaczliwie, a aktorki gderają, że aż przykro słuchać. Z całej obsady zapamiętam tylko Waldemara Barwińskiego (Bobczyński) i Jarosława Gajewskiego (Dobczyński) z powodu kilku pantomimicznych etiud oraz umiejętności słuchania partnerów i grania poza tekstem. I to by było na tyle.