Artykuły

Autor, autor!

Kiedy opada kurtyna na premierze prasowej, następuje moment nieco krępujący: trzeba wyrazić wdzięczność i podziw dla autora sztuki, reżysera i aktorów. Rodziny i przyjaciele bohaterów spektaklu podnoszą się z miejsc, wypatrując bacznie, czy jacyś wygodnisie jeszcze siedzą, z sali dobiegają okrzyki "autor, autor", opatrzone rzecz jasna wykrzyknikiem, autor - jeśli tylko żyje - wchodzi krokiem demonstracyjnie niechętnym i daje do zrozumienia, że to nie jego zasługa. Teraz obecni przekonują go nader gorąco, że się w tym bardzo myli, z foteli podnoszą się osoby najbardziej zreumatyzowane i obiektywne i przyłączają się do owacji. Czasami jest ona zresztą w pełni zasłużona i spontaniczna, i to jest właśnie przypadek mojej reakcji na "Ćwiczenia z pamięci". Erwin Axer nie może widzieć, że wstaję od biurka w pustym pokoju, przez nikogo nie dopingowany (tylko przez tę niegrubą książkę z rękopisami na okładce), krzycząc bezgłośnie "autor, autor!". Po czym zaglądam jeszcze do różnych zdań zakreślonych cienkim ołówkiem.

Zdania te są rozlokowane w różnych partiach tekstu, ale ze szczególną uwagą traktuję początek każdej całości (słowo "rozdział" byłoby tu nie na miejscu). Pierwsze zdanie bywa nieraz decydujące w odbiorze jakiegoś pisarza, bo jest zapowiedzią stylu, gatunku, akcji. Są zdania niedoścignione, jak na przykład początek "Procesu" Kafki ("Ktoś musiał złożyć doniesienie na Józefa K." i tak dalej). Tak dzieje się w literaturze pięknej, bo w publicystyce często autorzy usypiają nas lub znieczulają pierwszym zdaniem i dopiero znacznie później do-chodzą do istotnych konstatacji. W książce Erwina Axera jest czterdzieści jeden pierwszych zdań, które można by przeanalizować na różne sposoby, ale pozostawiam tę przyjemność czytelnikom. Niektóre z nich mają postać spostrzeżeń ogólnych czy nawet sentencji (na przykład zdanie: "Kiedy w XIX wieku aktorzy wyemancypowali się na ludzi, uznano, że w istocie są do ludzi łudząco podobni"; albo: "Kto nie marzy o tym, by zostać aktorem, ten powinien trzymać się z daleka od teatru"). Inne zdają się zapowiadać wydobycie z pamięci jakiegoś ważnego wydarzenia, raczej duchowej natury: "Sęk w tym, że w szóstej klasie nie wiedzieliśmy jeszcze, że Ingarden jest Ingardenem".(Można dodać, że wielu ludzi nie dowiedziało się o tym nawet w starszych klasach.) Tą zwięzłą uwagą przerzuca Axer pomost między teraźniejszością a przyszłością, które, rzecz jasna, szybko pogrążyły się w czasie przeszłym.

Z pewnością istnieją różne gusty, gdy chodzi o pierwsze zdania. Moimi ulubionymi są spostrzeżenia konkretne, z których może się wywiązać ciekawa akcja. Na przykład: "Wuj Cezar (nie Cezary) był Stabsarztem". Zaledwie kilka słów, a jakie pole do domysłów! Albo początek horroru: "W roku 1968 odebrałem urzędowe pismo z wezwaniem do Prokuratury Wojskowej przy ulicy Rakowieckiej". Zwykłe oznajmienie z podaniem czasu i miejsca, tylko że ów czas i miejsce nasycone grozą. W innym rodzaju niezmiernie bogate informacyjnie zdanie: "Stanisława Perzanowska, nauczycielka aktorstwa wybitna, reżyserka jeszcze wybitniejsza, choć z powodu głupstw, które popełniła i które w stosunku do niej po wojnie popełniono, przez potomnych nie doceniona, twierdziła stanowczo, że na scenie biegać nie wolno". Dlaczego nie wolno - pytamy - przecież ciągle biegają? Tu właśnie wyłania się arcyciekawy problem estetyki teatru: autor rozwiązuje go w zdaniu ostatnim. Wreszcie przytoczmy słowa, które mają w sobie jakąś magię: "Śniadanie jadano na werandzie". Jakież cudowne połączenie! W naszych losach brakowało nieraz śniadania, często werandy, szczęśliwi ci, którzy mieli jedno i drugie.

Zastanawiam się nieraz, dlaczego Axer tak świetnie pisze, dlaczego czyta się go zawsze z takim zaciekawieniem i zawodem, że to nie trwa długo. (Niektóre teksty mają mniej niż pół strony.) Może dlatego, że dużo widział w życiu, a jego dar zapamiętywania był szczególnego rodzaju: utrwalał pozornie drobne szczegóły i wielkie freski zdarzeń. W jego felietonach, esejach, opowiadaniach zachowana jest osobliwa równowaga między detalem a całością, czymkolwiek by ona była. Może pomógł mu fach reżyserski dający okazję do podpatrywania ludzi i wydarzeń nie tylko w jednym teatrze czy kraju? Może dlatego, że nie musiał pisać w znaczeniu "odrabiania pensum", tylko bawił się tym, kiedy miał ochotę? Może dlatego, że był we Lwowie, że istnieje "Dialog" i że pan Timoszewicz chciał z nim porozmawiać o Schillerze. Autor mówi o tym nadzwyczaj skromnie: "Przyszło mi wtedy na myśl, że to, co ciekawi Timoszewicza, może w szczęśliwym przypadku zaciekawić także parę innych osób".

Połóżmy to na karb szczęśliwego przypadku...

W tomie, o którym mowa, mieszają się różne tematy i gatunki twórczości. Na początku autor zajmuje się aktorstwem i aktorami, spod jego pióra wychodzą portrety mistrzów sceny, których szczególnie żywo zachował w pamięci (na przykład niezwykle barwny portret Kurnakowicza). Ale widać wyraźnie, że pociąga go coś innego niż wspomnienia o aktorach, i rodzi się forma krótkich opowiadań "z rzeczywistości", a więc będących płodem fantazji, ale już szczególnie starannie zakomponowanych (wspomnienia na ogół nie wymagają takiej kompozycji). Zresztą autor wyjaśnia to sam, używając ciekawej paraleli: tak jak reżyser odkrywa tajemnice autora i jego postaci, podobnie pisarz odkrywa "sens wypadków, których był świadkiem lub uczestnikiem". Widać to wyraźnie na przykładzie opowiadań o Towstonogowie i Dürrenmatcie. Towstonogow i Dürrenmatt to postacie rzeczywiste, dobrze znane pewnej generacji miłośników teatru. Słynna anegdota o Dürrenmatcie i Mrożku, którą cytuje również Axer, przechodzi z pokolenia na pokolenie. W opowiadaniu o Towstonogowie z kolei wybitny reżyser rosyjski próbuje przyjść z pomocą polskiemu przyjacielowi o nieco zaszarganej opinii. Jest pewnym paradoksem, że w tej szlachetnej misji wykorzystuje "wyższość" swojej pozycji radzieckiej wobec polskich "podgryzaczy" Axera.

Życie Dürrenmatta wyczerpuje się symbolicznie wraz z osłabieniem weny pisarskiej i dramaturgicznej pomysłowości, nie mówiąc już o zasobach wina przechowywanego w schronie przeciwlotniczym. "W kilka miesięcy później umarł. To było do przewidzenia. Powinienem był wiedzieć od chwili, w której poinformował mnie o wyczerpaniu rezerwy ze schronu. Może zresztą wiedziałem". To jest bardzo trafne. Każdy człowiek trzyma się życia jakimiś korzeniami. Czasami najważniejsze wcale nie są te, które nam się takimi wydają.

Moimi ulubionymi opowiadaniami w "Ćwiczeniach pamięci" są te najśmieszniejsze. O wuju Cezarze, którego umieszczono w klinice obok innego pacjenta "z doskonałymi wynikami badań"; jak się okazało - należały one do wuja Cezara, temu zaś prorokowano rychłą śmierć. Nastąpiła zwykła szpitalna zamiana teczek. "I cóż się okazało? Nieboszczyk umarł na wyniki Wuja Cezara, ten zaś ocalał zgodnie z wynikami analiz nieboszczyka." Axer ostrożnie wyraża nadzieję, że dziś sprawy mają się inaczej. Nie można być jednak tego pewnym do końca. Równie zabawne jest opowiadanie z przesłaniem (wciąż aktualnym), że nie należy bronić honoru (w piciu międzynarodowym). Zdania na ten temat będą z pewnością podzielone.

Kiedy zamykam z żalem książkę, myślę jeszcze chwilę o tytule "Ćwiczenia..." Jest w tym jakaś doza skromności. Tylu ludzi wprawia się bezskutecznie w różnych dziedzinach i nic im nie wychodzi. A Axerowi zawsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji