Artykuły

Kartka z pamiętnika: O nietrwałości aktorstwa

Parę lub paręnaście stron, które zostają, decyduje zazwyczaj o wielkości pisarza. Prawda, te stronice, kilkaset zdań, w których najpiękniej zmieściła się esencja czyjegoś dzieła, pozostałyby niezauważone, gdyby nie kilka tysięcy stron służących za tło. Miałyby też inną, mniejszą wartość.

Podobnie jest z liryką. Wielcy autorzy bywają najczęściej autorami niewielu wielkich wierszy. Kilka liryków, czasem tylko garść aforyzmów, urywków cytowanych chętnie, pozostaje w trwałej pamięci. Reszta jest oprawą.

Z aktorami bywa nie inaczej. Są, a raczej pozostaną autorami jednej, dwóch lub trzech ról, bohaterami kilku przedstawień. Czasem są to fragmenty, strzępy ról tylko, oderwane frazy, gest jakiś, który z szczególną siłą wrył się w serce i w pamięć. I one, rzecz jasna, potrzebują tła. Niemniej dorobek całego życia, dziesiątki kreacji, które porywały, po latach sprowadza się do kilku ról, które zbiegiem szczęśliwych, po części tajemniczych okoliczności złożyły się na coś, co nazywamy wielkością. Różne są tej wielkości rodzaje i różne gatunki. Nie będziemy próbowali pedantycznie określać tego, co pedantycznie określić się nie da. Wiadomo, że jedni wielkimi bywają, inni są nimi zawsze. "To sprawa osobowości" - powie ktoś. Prawda, osobowości przede wszystkim, ale nie tylko. Tajemnicy, która sprawia, że osobowość aktora raz dochodzi do głosu, innym razem gaśnie, możemy się domyślać: wyjaśnić jej nie potrafimy.

Popularny pogląd głosi, że sztuka aktorska należy do rzędu tych, które umierają wcześnie i nie pozostawiają po sobie śladu. Uchodzą z pamięci wraz z ostatnim widzem. Czasem wcześniej. Widzowie żyją zazwyczaj dłużej od własnych wspomnień.

Aktorzy pocieszają się albo martwią tym, że pozostaną po nich recenzje. Niesłusznie: sztuka pisania, a i czytania recenzji nie przetrwała do naszych czasów. Tomiki sprawozdań krytycznych pleśnieją w bibliotekach, odkurzane od trafu do trafu przez młodych doktorantów i magistrantów. Z lenistwa lub naiwności rekapitulują wyroki, nie próbując po latach ani śledztwa, ani tym bardziej rewizji.

Pozostaje źródło poważniejsze od krytyk: raporty kasowe i wysokość gaż. Żaden dyrektor wysokich gaż bez poważnej przyczyny nie płacił. Jerzy Kreczmar, kiedy mowa była o kryteriach, chętnie cytował wyroki recenzentów warszawskich, z reguły nieprzychylnych Józefowi Węgrzynowi, i zestawiał je z tegoż Węgrzyna bardzo wysokimi gażami, z wpływami kasowymi i liczbą spektakli, w których uczestniczył. W systemie opartym w całości niemal na państwowych dotacjach takie dane utraciły, rzecz jasna, znaczenie.

W trwalszej pamięci od okolicznościowych recenzji i dłużej od nich pozostają pojawiające się tu i ówdzie pamiętniki. I one wymagają krytycznej lektury. Los wygrany na loterii to fragment wielkiej powieści poświęcony aktorowi, którego sobie autor upodobał; albo fragment wielkiej prozy: Lichtenberg piszący o Garricku, Bonaparte o aktorstwie w liście do Taimy. Są inni i jest ich niemało.

Tak więc "non omnis moriar" może powiedzieć mim, rozmyślający nad ulotną materią swojego rzemiosła. "Non omnis sed pars magna" - odpowie echo.

Pióro historyka z kolei, pokładał w nim wiele nadziei Leon Schiller, uwiecznia tylko część dorobku artysty i to szczególną część: tę, w której uwydatnia się jego nowość, odmienność od zastanej tradycji. Nie pozostaje w pamięci późniejszych generacji zmysłowa warstwa przeżycia teatralnego, nie pozostaje klimat. A przecież tylko bezpośrednie, często jeszcze nie zreflektowane doznanie stanowi o sile wrażeń, o przyjęciu przez publiczność, o powodzeniu, o "delektacji artystycznej", jak powiedziałby Jerzy Stempowski. Barwa, ton, wyraz gestu i sytuacji, atmosfera stworzona przez trudny do określenia układ wielu elementów pozostających w nieustannym ruchu, przesłanie czytelne dla obecnych na przedstawieniu, choć niełatwe do wysłowienia, niemożliwe do przekazania przy pomocy najlepszego nawet sprzętu elektronicznego, wszystko to rozwiewa się z ukończeniem spektaklu. Artysta - to zresztą jeden z uroków jego sztuki - nie może na drugi dzień, a choćby i tego samego dnia, powtórzyć swojej roli niczego ani na jotę nie zmieniając.

Jeżeli w dodatku zważyć, że w teatrze, podobnie jak w literaturze i malarstwie, nie nowatorzy, lecz artyści tradycjonalni osiągają zazwyczaj szczyty (to naturalne zresztą), łatwo się domyślić, że rejestrujemy to, co należy raczej do historii kultury niż do historii sztuki scenicznej.

Należy więc chyba zrezygnować z prawa do nieśmiertelności. Cieszą się nią malarze i rzeźbiarze, których dorobku nie zniszczyły kataklizmy, poeci, którzy używają słowa, materiału od innych trwalszego. Teatrowi pozostaje odwołanie się do praw pamięci, instrumentu krótkowiecznego, zawodnego i omylnego, niemniej jedynego instrumentu, który potrafi ułowić i odtworzyć cząstkę minionej kreacji. W pamięci świadka pozostały, zdawałoby się, na zawsze, niepowtarzalna intonacja, gest, poza, spojrzenie, prostokąt sceny, oddech zaciemnionej widowni. Wewnętrznym okiem, z zachwytem, ale nie bez grozy, ogląda rzeczy, których nie ma, które minęły dawno czy przed chwilą, to obojętne, i które jednak są.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji