Artykuły

Solo i w balecie

Co nowego znajdziemy na rozwijającej się dziś w Polsce nowej scenie tańca? I czy nowość może zastąpić jakość? - pyta Joanna Brych w Polityce.

W Polsce nie jest łatwo uprawiać zawód choreografa. Raczej od czasu do czasu się nim bywa" - mówił Jacek Przybyłowicz w rozmowie dla POLITYKI w czerwcu 2016 r. Sam jest szczęśliwcem. Pracuje w kraju i za granicą, a jego kalendarz jest wypełniony na dwa lata do przodu. Rok temu spektakl "Poza horyzont", który stworzył dla Kieleckiego Teatru Tańca, był prezentowany w Chinach, a niedawno, podczas 24. Łódzkich Spotkań Baletowych, chiński zespół LDTX, wystąpił w jego choreografii "Made in China". Przybyłowicz jest absolwentem Szkoły Baletowej w Warszawie i przez moment tańczył w Teatrze Wielkim, ale warsztat zdobył w Izraelu, w Kibbutz Contemporary Dance Company, jednym z najlepszych zespołów tańca współczesnego na świecie.

Zagraniczne doświadczenia były też ważne dla Krzysztofa Pastora, dyrektora Polskiego Baletu Narodowego. Ukończył Szkołę Baletową w Gdańsku, tańczył w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu, potem w Teatrze Wielkim w Łodzi. Później jednak wiele lat spędził w Het Nationale Ballet w Amsterdamie. To w Holandii nawiązał kontakty, które zaowocowały współpracą z zespołami na świecie: Joffrey Ballet, Washington Ballet, Australian Ballet, Scottish Ballet. Teraz z powodzeniem wykorzystuje zdobyte doświadczenia w Polsce. Tworzy balety neoklasyczne i współczesne, jak chociażby "Moving Rooms", wystawiony w wykonaniu PBN, w nowojorskim The Joyce Theater. To droga, która polskiej choreografii przyniosła duże sukcesy, ale nie jedyna.

Inną ścieżką podąża Paweł Sakowicz. Choć nominowany był w 2016 r. do Paszportu POLITYKI w kategorii Teatr, zastrzegał, że woli, by taniec budował swoją pozycję samodzielnie. I żeby nie został wessany przez teatr. Dlatego bliska mu jest związana stricte z choreografią i tańcem Polska Platforma Tańca - "wydarzenie mające na celu wyłonienie najciekawszych produkcji tanecznych, powstałych w Polsce lub zrealizowanych przez polskich choreografów", jak definiują je organizatorzy, z Instytutem Muzyki i Tańca (IMiT) na czele.

Sakowicz należy do tzw. pokolenia solo (nazwa pochodzi z książki Anny Królicy "Pokolenie solo"), grupy choreografek i choreografów koło trzydziestki biorących udział w projektach rozwoju sceny tańca, wspieranych m.in. przez program performatywny Art Stations Foundation by Grażyna Kulczyk "Stary Browar Nowy Taniec". Pokolenie solo ma dystans do wielkich nazwisk, jest silnie związane z wirtualną rzeczywistością, bliskie są mu kwestie społeczno-polityczne, zaś inspiracje czerpie z popkultury (stąd często pojawiająca się formuła teledysku) i różnych technik tanecznych oraz form ruchu - salsy, techno, jogi, fitnessu.

Sakowicz, zanim wciągnął go taniec współczesny, odnosił sukcesy w tańcu towarzyskim. Jest dwukrotnym wicemistrzem Polski w tańcach latynoamerykańskich. Ma dobry warsztat, a nie jest to cecha dla tej grupy typowa. Artyści pokolenia solo - choć często wykształceni w Wiedniu, Berlinie, Linzu, Brukseli czy Amsterdamie - nie dostają zbyt wielu propozycji pracy w charakterze tancerzy. "Tak wyszło, dlatego zajmujemy się głównie choreografią. Na to też są granty. W Polsce łatwiej jest być choreografem niż tancerzem" - wyznała Iza Szostak w wywiadzie z Anną Królicą, kwestionując opinię Przybyłowicza o zawodzie choreografa w Polsce.

Sakowicz umiejętności zdobywał w London Contemporary Dance School. Tam codziennie uczestniczył w lekcjach tańca klasycznego, bo nie ma innej drogi i, jakkolwiek banalnie to zabrzmi, aby łamać reguły, trzeba je najpierw poznać. Szybko uzupełnił braki w edukacji. Poznał też techniki tańca współczesnego, chodził na zajęcia z video dance, improwizacji i z teorii tańca. Uzyskał dyplom, ale nie zdecydował się zabiegać o angaż w zespole tanecznym za granicą. Wrócił do Polski. Próbuje swoich sił w choreografii i występuje w spektaklach Marty Ziółek czy Izy Szostak. Wierzy, że w tej dziedzinie można jeszcze zrobić coś nowego, ale czy ma szansę przebić się do szerszej publiczności?

Teoretycznie nie ma ku temu przeszkód. Taniec nie jest już sztuką niszową i jest wiele dowodów na to, że często osiąga poziom masowej oglądalności. Spektakle baletowe z Teatru Bolszoj, w którego repertuarze znajduje się również (łamiący klasyczne reguły) taniec współczesny, są jednocześnie transmitowane w kilkuset kinach świata. Występ Siergieja Polunina, najmłodszego w historii pierwszego solisty The Royal Ballet, w klipie "Take Me to Church" osiągnął ponad 20 min wyświetleń w internecie. Tegoroczne Łódzkie Spotkania Baletowe zostały obejrzane przez ponad 13 tys. widzów, a zainteresowanie występami kubańskiego zespołu Acosta Danza, którego szefem jest słynny Carlos Acosta (przez 17 lat tańczył na scenie Royal Opera House), przekroczyło pojemność sali.

Polskie zespoły tańca współczesnego na taką popularność nie mogą jednak dziś liczyć. Nie ma nikogo, kto dorównałby dawnym gwiazdom - Henrykowi Tomaszewskiemu, Conradowi Drzewieckiemu czy Janinie Jarzynównie-Sobczak, a spektakle choreografów młodego pokolenia ogląda z reguły kilkudziesięciu widzów i to ze środowiska. Trochę lepiej, ale bez euforii, radzi sobie Polski Teatr Tańca - Balet Poznański, który podlega samorządowi województwa wielkopolskiego, oraz Kielecki Teatr Tańca i Lubelski Teatr Tańca, działające jako Miejskie Instytucje Kultury. Nie udało się nawet przetrwać Bałtyckiemu Teatrowi Tańca, który przez dłuższy czas miał silne wsparcie organizacyjne ze strony Opery Bałtyckiej. A jednak widzów swoim repertuarem w dostatecznej mierze nie zainteresował i w strukturze Opery, po zmianie kierownictwa, już nie funkcjonuje.

Naszym choreografom doskwiera brak wystarczającego wsparcia ze strony instytucji rządowych. Twierdzą, że nie ma politycznej woli stworzenia, chociażby wzorem Centre National de la Danse w Paryżu, Narodowego Centrum Choreografii ani nawet, tak jak w Londynie, gdzie działa Sadler's Wells, jednej dużej sceny tańca współczesnego. IMiT zaś nie dysponuje własną sceną i zapleczem produkcyjnym.

Wydaje się, że sytuacja nie jest jednak aż tak katastrofalna. Spektakle pokolenia solo można regularnie oglądać w Teatrze Studio w ramach programu Scena Tańca Studio, wspieranego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Biuro Kultury Urzędu m.st. Warszawy.

Od września 2015 do czerwca 2017 r. odbyło się 17 odsłon, podczas których oprócz niezależnych grup występowały też większe polskie teatry tańca. Intensywna prezentacja "najnowszych zjawisk tanecznych" trwa też w Nowym Teatrze w Warszawie. Zimą odbyła się tu seria spektakli grupy artystów nazwanej Generation After, a w czerwcowym kalendarium znalazł się "Aktywizm tańca. Cykl prezentacji nowej choreografii". Warunki do rozwoju młodej współczesnej choreografii stwarza też Teatr Ochoty w Warszawie. W zeszłym roku, w ramach konkursu dla młodych twórców teatralnych "Polowanie na motyle III", zaprezentował się Ruchomy Kolektyw oraz grupa Kąsaj Fabułkę i ich spektakle "We are not superheroes" oraz "Life is cruel, people are bad" znalazły się w repertuarze tej sceny.

Kolejną możliwość oferuje Polska Platforma Tańca, przez wielu uważana za "wizytówkę" polskiego tańca. Ostatnia edycja odbyła się na początku kwietnia w Bytomiu. Miasto nie zostało wybrane przez przypadek. To tutaj działał kierowany przez Jacka Łumińskiego Śląski Teatr Tańca, o którym pisywał nawet "The New York Times". Teatr już nie istnieje, ale miasto nadal posiada doskonałą infrastrukturę. Artyści mogli wystąpić na scenie Teatru Rozbark, w Operze Śląskiej, Bytomskim Centrum Kultury, na Wydziale Teatru Tańca PWST, a nawet w hali Interplast Plastic Products. Zaprezentowano 13 spektakli wybranych przez jury złożone z przedstawicieli twórców, dziennikarzy, kuratorów i teoretyków tańca. Były to choreografie znane już wcześniej, chociażby ze Sceny Tańca Studio czy z Nowego Teatru w Warszawie, ale celem PPT jest wyjście poza ramy lokalne. Dlatego na finałowe pokazy są zapraszani dyrektorzy festiwali, dziennikarze i kuratorzy tańca z Europy, Ameryki Północnej i Południowej oraz Azji.

Przyjrzyjmy się twórczości tych grup i efektom ich pracy. W ramach V odsłony Sceny Tańca Studio pokazane zostało solowe przedstawienie "Intercontinental" Marii Stokłosy, którego "akcja toczy się w zmiennym krajobrazie budowanym za pomocą materacy". I rzeczywiście, przez 50 minut artystka nie tańczy, ale głównie siedzi, leży, przenosi i układa materace. Gdyby nie świadomość, że temat został potraktowany poważnie ("Spektakl podejmuje tematykę poszukiwania intymności w sytuacji nieobecności drugiego człowieka, a także próby ukojenia w towarzystwie wyimaginowanych postaci"), całość należałoby potraktować jako żart z publiczności. Stokłosa jest też przewodniczącą rady programowej ds. tańca IMiT i uważa, że śmierć sztuki odczuwa się w takich miejscach jak teatry instytucjonalne.

Z kolei bohaterowie "We are not super-heroes" w choreografii Kamila Wawrzuty buntują się przeciwko narzucanym wzorcom i autorytetom. Śmieszy ich pokolenie instaboys i instagirls. Czują się pokrzywdzeni i poniżani. Ale wypowiadane z ironicznym uśmieszkiem złote myśli typu "kobiety, po kilku razach, chciałyby już zostać na zawsze", banalna scena zdejmowania spodni i pozbawiony oryginalności ruch sprawiają, że całość przedstawia się dość infantylnie.

Podobny stosunek do rzeczywistości, choć dowcipniej wyrażony, widać w "To. Marta Ziółek" (kreacja Korina Kordova, Robert Wasiewicz, Marta Ziółek). Ten spektakl został wystawiony w Nowym Teatrze w ramach prezentacji

"Generation After", czyli - jak opisano - grupy artystów rozczarowanych neoliberalnymi i liberalnymi reformami po 1989 r. Pisano w jej kontekście o pokoleniowej zmianie warty i pojawiających się nowych sposobach budowania wypowiedzi artystycznej. Skończyło się na zapowiedziach. Można się było przekonać, że Generation After nic niezwykłego nie zaproponowało i że współczesne spektakle baletowe są o wiele nowocześniejsze. W "To. Marta Ziółek" wykonawcy bawią się popularnymi przedmiotami (iPhone'em, iPadem, MacBookiem), pstrykają zdjęcia, śpiewają piosenki Beyonce, parodiują balet "Giselle", śmieją się, że każdy może zostać artystą. Na koniec przebierają się w kostiumy kąpielowe, nacierają ciała oliwką i opalają. Jest tak ślisko, że z trudem schodzą ze sceny. O żadnym nowym sposobie myślenia o tańcu nie może być mowy. Ale trzeba przyznać, że choreografia jest przynajmniej taneczna, co w spektaklach oznaczonych kategorią taniec wcale nie jest regułą.

Autorkę "Offering what we don't have to those who don't want it" (Oferując to, czego nie mamy, tym, którzy tego nie chcą) Anię Nowak interesuje "miłość pojmowana nienormatywnie, jako praktyka cielesna i językowa oraz fantazja o innych niż zazwyczaj formach intymności i sposobach tworzenia relacji". W związku z tym przez prawie dwa lata prowadziła badania nad miłością jako kategorią polityczną, a wynikami podzieliła się z widzami. Pokaz był nudny i pretensjonalny. Skandalu nie wywołał. Kontrowersje wzbudził natomiast "This is a musical" Karola Tymińskiego. Najpierw nie został dopuszczony do prezentacji na festiwalu Ciało/Umysł, gdyż jego forma została uznana za zbyt destrukcyjną.

Dlaczego, wyjaśnia poniekąd sprzeciw Marty Odziomek z "Gazety Wyborczej- Katowice", wyrażony w recenzji "Gejowskie porno w teatrze. Gdzie tu taniec, gdzie sztuka?" po prezentacji spektaklu na Polskiej Platformie Tańca. Jej autorka nie była w stanie dostrzec artystycznej wartości w niemal godzinnym tarzaniu się Tymińskiego po scenie, rozbieraniu do naga, masowaniu się główką mikrofonu po całym ciele, a na końcu zaprezentowaniu nagrania, na którym choreograf uprawiał seks z drugim mężczyzną. W obronie artysty wystąpił Witold Mrozek. W polemice ze swoją redakcyjną koleżanką "To porno to sztuka. W dodatku ważna" napisał, że sztuka nie jest od pilnowania granic dobrego smaku. To wszystko prawda, ale sztuka może być też dobra albo po prostu zła.

Paweł Sakowicz w solo "Total" [na zdjęciu], stworzonym w czasie rezydencji w Starym Browarze i prezentowanym w wielu różnych przestrzeniach, przez 30 minut snuje rozważania na temat zakresu ruchu, wykonuje fragment choreografii Merce'a Cunninghama i spekuluje, czym mogłoby być wirtuozostwo bez widza. Występ był ciekawie skonstruowany i dobrze wykonany, ale mało odkrywczy, a odpowiedź na jego rozważania, czy doskonałość w tańcu da się osiągnąć tylko w samotności, została niejako udzielona podczas 24. edycji Łódzkich Spotkań Baletowych. English National Ballet zatańczył tu "In the Middle, Somewhat Elevated" Williama Forsythe'a, dzięki któremu w latach 80. choreograf został okrzyknięty antychrystem baletu. Forsythe zdekonstruował technikę klasyczną, zerwał z iluzją teatralną i ciągłością akcji. Zmieniając formę, udało mu się nadać całkowicie nowy sens wirtuozerii baletowej, osadzając ją w tańcu współczesnym. Zmienił oblicze baletu, tak jak na początku XX w. Wacław Niżyński.

Brytyjski zespół zatańczył też "Korsarza", XIX-wieczny balet, w którym popis tanecznej wirtuozerii dał jeden z najsłynniejszych tancerzy młodego pokolenia Cesar Corrales. Publiczność entuzjastycznie nagradzała artystę brawami już w trakcie występu. Jeszcze raz się okazało, że Maurice Bejart miał rację, twierdząc, że kryteria nowości czy starości nie mają żadnego związku z kryteriami wartości w sztuce. I że znaczenie ma jedynie walor dzieła, które zostało stworzone.

Może więc Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, słusznie postąpił, inicjując w 2009 r. "Kreacje", warsztaty mające na celu stworzenie artystom baletu szansy na debiut choreograficzny, ale także oswojenie się ze skomplikowaną machiną teatralną? Bo albo sukces choreograficzny bez znajomości techniki klasycznej i doświadczenia scenicznego jest w XXI w. niemożliwy, albo po prostu czas Generation After i pokolenia solo jeszcze nie nadszedł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji