"Sezon w piekle" w Dramatycznym
- Ja to kto inny - to słynne zdanie Arthura Rimbauda znakomicie oddaje rozdwojenie jego osobowości, wyobcowanie, ale także powinno uświadamiać, że artysta oglądał i postrzegał rzeczywistość jakby z zewnątrz, z zupełnie innej, niedostępnej innym perspektywy. I może w tym właśnie tkwiła niezwykła siła jego poezji. Napisał niewiele, razem zebrałaby się może 250-stronicowa książka, ale co najbardziej niezwykłe - wszystkie utwory powstały między 18 a 20 rokiem życia. Później oddał się podejrzanym afrykańskim interesom, narkotykom.
Czy poezję Rimbauda da się przełożyć na język teatru? Gdybym nie widział "Sezonu w piekle" w Teatrze Dramatycznym odpowiadałbym, jak dotąd bez zastanowienia, że nie. Ale młody reżyser Adam Sroka wymyślił spektakl tak niezwykły, niecodzienny, a jednocześnie tak przystający do poezji Rimbauda, że przyszło mi zmienić stare poglądy. Sroka odwrócił role - to nie aktorzy chodzą po scenie lecz widzowie. Niewielka ich grupa (na spektakl wpuszcza się ledwie 30 osób) pod przewodnictwem samego Rimbauda (świetnie granego przez Mariusza Bonaszewskiego), przemierza kolejne sale, scenki, poznaje kolejnych bohaterów. Niesamowity jest "Bal wisielców", szokuje "Szpital i seans operacji". Niekiedy nawet gdzieś gubi się słowo, ale bardzo szybko jego funkcję przejmuje obraz (scenografia jest dziełem Elżbiety Samek) czy muzyka (skomponował ją Jan Kanty Pawluśkiewicz). /