Artykuły

Andrzej Lampert: Sukces nie pomieszał mi w głowie

Ambitny i skromny miłośnik klusek z tartych ziemniaków i zupy z rybich głów. Próbuje znaleźć balans między sceną a życiem osobistym. I nie wariuje na punkcie głosu. - Nie zamieniłbym lodów i przejażdżki rowerowej z córką na idealnie zdrowe gardło. Prawdziwe życie jest ważniejsze - mówi ANDRZEJ LAMPERT, wybitny tenor Opery Krakowskiej.

Andrzej Lampert ma w swoim repertuarze jedenaście partii solowych. Zadebiutował w 20l0r. na scenie Opery Śląskiej partią Alfreda w "Traviacie"G. Verdiego, a w 2013 r. na tej samej scenie wystąpił jako Leński w "Eugeniuszu Onieginie" Czajkowskiego. W 2012 r. zadebiutował w partii Pinkertona w "Madame Butterfly" Pucciniego na scenie Opery Krakowskiej, zaś w 2013 w partii Nemorina w "Napoju miłosnym" Donizettiego oraz w partii Barinkaya w "Baronie cygańskim". Od września 2013 r. jest solistą Opery Krakowskiej. W 2014 zaśpiewał partię Alfreda w produkcji "Traviaty" Verdiego w Operze Narodowej w Montpellier, we Francji. W 2014 wykonał w Wiedniu partię Ewangelisty w "Pasji św. Mateusza" J.S.Bacha. W lutym 2015 wystąpił jako Parys w "Pięknej Helenie" Offenbacha, zaś w marcu 2015 w "Pasji według św. Jana" Bacha w Salzburgu. W kwietniu tego samego roku uczestniczył z NOSPR w Katowicach w nagraniach partii wokalnych do filmu "Musie, Warand Love".

- Gdy w wieku 15 lat wygrywa się "Szansę na sukces" śpiewając z Marylą Rodowicz, jak Pan, to przewraca się od tego w głowie?

- To było dwadzieścia lat temu... Nie, nie pomieszało mi to w głowie, choć szalałem ze szczęścia. Bo wszystko zależy od tego, jakie się ma korzenie. A ja mam dość silne. Jestem Ślązakiem urodzonym w Chorzowie, wychowanym dość restrykcyjnie. Podstawowy był wzorzec rodziców, zarówno dla mnie, jak i dwóch braci: rodzice są skromni, pokorni, minimaliści, którzy nie oczekują od życia zbyt wiele. A jednocześnie w domu przestrzegane były i wpajane zasady zgodne z Dekalogiem. Panował matriarchat, a mama będąc osobą wyrozumiałą była jednocześnie surowa. Czuła, rozkochała nas w sobie i w życiu. Wspaniale warzyła, czyli gotowała, robiąc pyszne śląskie potrawy, np. na wigilię makówki, zupę z głów karpi, kluski z tartych ziemniaków...Wychowywano nas w wierze, obowiązkowości, punktualności - w związku z czym przez długie lata byłem spóźnialski, co jest zaprzeczeniem Ślązaka. Ale też udzieliły mi się ludzkie słabości takie jak pycha i zarozumialstwo. W głowie mi się nigdy, jak dotąd, nie przewróciło. Zasady wyniesione z domu staram się przekazywać dzieciom.

Coś Pan z tą pychą przesadza, bo wszyscy mówią o Panu: jaki skromny, jaki pokorny, jaki nieśmiały.

- Z natury jestem nieśmiały, był też taki czas, mniej więcej, gdy miałem 17-18 lat, że bardzo uwierzyłem w siebie. Za bardzo. I tu znów z pomocą przyszła niezawodna rodzina, która szybko sprowadziła mnie z obłoków na ziemię. Dzięki rodzinie też skończyłem szkołę, bo do nauki nie byłem zbyt skory.

A potem wciąż Pan coś kończył...

- Edukację muzyczną rozpocząłem dość późno, jako dziesięciolatek. W Ognisku Muzycznym zacząłem naukę gry na akordeonie. Potem tył Widział Wokalny Szkoły Muzycznej II stopnia. Następny etap to Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach i studia na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Krakowie - jestem uczniem profesora Janusza Borowicza. Pozostaję pod opieką wokalną pani profesor Heleny Łazarskiej, której bardzo dużo zawdzięczam. To ona nadała sens mojemu obecnemu życiu. Kiedy pojechałem do niej do Wiednia, od razu powiedziała, że ma nadmiar uczniów i nikogo więcej nie przyjmie. Ale wysłuchała mnie i...

Zrobił Pan na niej wrażenie?

- Z wrodzoną skromnością powiem: nie tylko byłem i jestem uczniem pani profesor, ale też uczestnikiem jej kursów mistrzowskich.

Wykorzystał Pan swoją szansę laureata "Szansy"?

- Niezupełnie. Byłem w tym czasie związany z zespołem muzycznym, to był mój czas estradowy, mieliśmy plany koncertowe, nie mogłem zawieść kolegów. Tak więc musiałem odmawiać wszystkich wspaniałych propozycji, jakie otrzymałem po programie. Ale myślę, że tak miało być: gdybym poszedł tamtą drogą, nie byłoby mnie dziś w operze, nie śpiewałbym w tylu cudownych miejscach jak Salzburg, Montpellier, Wiedeń, w prawie wszystkich ośrodkach operowych w kraju.

Co zaowocowało tym, że jest Pan jednym z ulubieńców krakowskich melomanów, że śpiewa Pan na różnych scenach z Operą Krakowską na czele?

- Mam świadomość, że polubiła mnie publiczność, świetnie czuję się w Operze Krakowskiej, dużo śpiewam, ostatnią przygotowaną przeze mnie partią była rola Ernesta w "Don Pasquale" Donizettiego w reżyserii Jerzego Stuhra, z Mariuszem Kwietniem w roli Malatesty. Wspaniała praca.

Krakowscy melomani mają w tym roku dużą frajdę, gdyż występował Pan podczas 2L Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej. W niedzielę słyszeliśmy Pana na Dziedzińcu Wawelskim, wzbudzającego zachwyt pięknym głosem, świetną dykcją i znakomitym aktorstwem.

- To dla mnie wielkie wyróżnienie, nigdy w tym cudownym miejscu nie śpiewałem. Wziąłem udział w koncercie Arie Oper Świata obok tak wspaniałych gwiazd jak Katarzyna Oleś-Blacha i Tomasz Kuk. Z kolei w koncercie finałowym cyklu "Pieśń - Teatr Słowa" dane mi było wykonać cudowne pieśni rosyjskie. Ponadto zapraszam na spektakle "Don Pasquale".

Słyszałam, że ma Pan swych wielbicieli także wśród uczestników Festiwalu im. Kiepury w Krynicy - wystąpi Pan tam w tym roku?

- Nie. Miałem przyjemność brać udział kilkakrotnie, ale w tym roku postanowiłem spędzić wakacje z rodziną, na spotkaniach z przyjaciółmi. Zona i dwie córeczki muszą wiedzieć, że nie tylko jestem gościem w domu. U progu mojej drogi zawodowej - nie znoszę słowa "kariera", byłem zajęty na okrągło. W naszym życiu rodzinnym działy się różne ważne rzeczy, a mnie nie było przy żonie i córeczce. Chcę to zmienić. Dopiero po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że sztuka jest zaborcza, nie znosi konkurencji. Dla mnie jest bardzo ważna, ale najważniejsza jest rodzina.

Zaczęło się od estrady, by dojść do solowych partii operowych. Wyboista była ta Pańska droga z Chorzowa na sceny Polski i Europy?

- Na pewno bardzo pracowita, wymagająca wyrzeczeń, czasu i pieniędzy. Czasami zastanawiałem się, czy tymi kolejnymi krokami chciałem spełniać swoje czy cudze ambicje. Dziś wiem, że swoje. I dlatego, jeśli widzę muzyczne ciągoty moich córeczek, myślę: nie możesz im przeszkadzać, same muszą kiedyś wybrać. Ale czuję, że w przypadku obu może to być muzyka. W końcu coś po mamie i tacie muszą odziedziczyć.

Jest Pan cały czas muzykiem poszukującym, śpiewa, komponuje...

- Wciąż szukam kolejnych dróg rozwoju, nie stoję w miejscu. To pochłania mnóstwo czasu.

Czy mając skarb w postaci wspaniałego głosu chroni Pan go w szczególny sposób? Nie je Pan lodów, nie krzyczy wkurzony?

- Każde moje niedopatrzenie natychmiast odbija się na głosie. Zimny napój, lody - oczywiście chrypka. Wczoraj jeździłem z córeczką na rowerze, mając ją w nosidle. Pęd powietrza, malutka bawiła się moją krótką koszulką i już gotowe zawianie. W zimie staram się nosić szalik, ale nie wariuję na punkcie ochrony głosu.

Jakie jest Pańskie najpiękniejsze muzyczne wspomnienie?

- Jest ich wiele, ale opowiem o tym, które kipi od pychy. Pierwszy raz w życiu doświadczyłem niezwykłego uczucia. Po moim występie w Salzburgu, gdzie jest bardzo wyrafinowana i emocjonalna publiczność, usłyszałem szum braw przechodzący w owację. Byłem przeszczęśliwy, że dane mi było przeżyć takie chwile. Wyjazdy zagraniczne przełamały we mnie barierę językową i choć nie jestem w obcych językach doskonały, to radzę sobie coraz lepiej. Ale też wspólny występ z Mariuszem Kwietniem w "Don Pasquale" czy "Eugeniuszu Onieginie" był wielkim dla mnie wyróżnieniem.

Jakie plany ma Pan na najbliższy sezon?

- Prawdopodobnie wystąpię w operze "Romeo i Julia" w Operze Śląskiej w Bytomiu. W Operze Krakowskiej planowana jest m.in. "Anna Bolena" Donizettiego. Zapraszam też na "Cyganerię" do Opery Podlaskiej w Białymstoku. A we Wrocławiu będę kontynuował współpracę przy "Poławiaczach pereł" Bizeta. Planujemy też koncerty w Filharmonii Śląskiej i Poznańskiej. Pracy jest i będzie sporo. Tenorów nie ma znów tak wielu, dlatego staram się planować roztropnie. I nie marzyć, tylko stąpać po ziemi, bo marzenia wprowadzają w chmury. A kiedyś byłem nazywany Dyziem Marzycielem. Jedno marzenie zdradzę: choć mam już nagrane płyty z zespołem, to chciałbym wydać płytę z moimi kawałkami muzycznymi.

Może Pan obiecać Czytelnikom, że nie opuści Krakowa, nie wyjedzie poza granice Polski po sławę?

- Nie chciałbym wykonywać mojego zawodu dla pieniędzy, ale żeby się spełniać, rozwijać. Chcę pozostać w kraju, uważam, że to do nas powinni przyjeżdżać wybitni muzycy. Chciałbym kiedyś zorganizować muzyczny festiwal w Bielsku-Białej, gdzie mieszkam z rodziną, lub w Chorzowie. Może też uda mi się zaprosić muzyczną znakomitość do współpracy w Polsce? Mam nadzieję, że jeszcze wiele przede mną. Mam 35 lat i chciałbym śpiewać co najmniej do 60+.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji