Artykuły

Coraz większa neurastenia

Jest nadmiernie pobudliwa. Spala się szybko jak zapałka na wietrze. Zmaga się z własnym skupieniem. Nigdy nie wiadomo, jak zareaguje. Jaką ujawni prawdę. Z trudem formułuje zdania. Myśli jakby w zapamiętaniu. Na zewnątrz dochodzą zaledwie fragmenty słów. Pozornie nieskładne zlepy myśli połączone są niezrozumiałą emocją. Ujawniają jakąś wewnętrzną melodię. Duże znużenie zmaga się, z sil­nym niepokojem. Jest w niej sporo bólu, drażliwości. Jest także nadmierne, wysilone opanowanie, które może raz, albo dwa w przedstawieniu pęka. Jest wyraźnie widoczny konflikt uczuciowy, krzyżujący się z jakąś nadmierną od­powiedzialnością za swoją przeszłość, a potem przyszłą ka­rierę artystyczną, pracę. Tak w największym skrócie mógłby wyglądać opis kon­strukcji psychicznej Niny Zariecznej - Czechowowskiej Mewy, zagranej przez Małgorzatę Rudzką. Niemal następ­nego dnia po premierze pojawiły się skrajne opinie na temat tego zdarzenia. Z jednej strony, że jest to "pomyłka obsadowa" i "puste miejsce" w przedstawieniu, zaś z dru­giej, że jest to "rola niezwykła". Jedno w obu skrajno­ściach wydaje się wspólne: silna i gwałtowna reakcja na obecność młodej aktorki na scenie. Owa obecność z całą pewnością dominuje nad przedstawieniem.

Za mało znam ze sceny Małgorzatę Rudzką (widziałem ją bodaj raz w epizodzie we "Współczesnym"), by osta­tecznie odróżnić to co w tym jej istnieniu aa scenie jest świadomą konstrukcją artystyczną, czyli aktorstwem, a co zwykłą osobistą wrażliwością, ekspozycją własnych cech utalentowanej dziewczyny. To wszystko okaże się w przy­szłości. Osobiście życzyłbym Małgorzacie Rudzkiej, aby Me­wa nie była rolą jej życia. Teraz jednak można powie­dzieć to, że ta jej Mewa jest bez wątpienia zdarzeniem teatralnym nieprzeciętnej wartości. Nawet jeśli jest to zbieg wielu sprzyjających okoliczności. Taką Mewę będzie się pa­miętało.

Andrzej Domalik, znany dotychczas jako utalentowany reżyser filmowy ("Zygfryd", "Schodami w górę, schodami w dół"), w swym teatralnym debiucie potrafił wyzyskać ową neurasteniczną osobowość Mewy. Może nawet nad­miernie i w pewnym uproszczeniu. Stworzył wokół niej rzeczywistość nadmiernie nieraz zredukowaną, ale za to dla kontrastu przejrzystą w swej stereotypowej normalności. To oczywiście spora strata dla całego Czechowa, dla pozostałych ról, dla pozostałych aktorów. Choć efekt zde­rzenia obu światów jest przejmujący. Podobały mi się obie panie: Joanna Bogacka (Arkadina), budująca swą rolę w pełnej opozycji do Maszy i Jolanta Olszewska (Masza), mająca cechy i Arkadiny, i Niny. Z przyjemnością ogląda się Witolda Skarucha. Natomiast Trigorin, którego gra Adam Ferency, wydaje się zbyt uproszczony, z wyraźną szkodą dla postaci i aktora. "Mewa" Antoniego Czechowa, po "Ach, Combray.." Prousta, "Ptaśku" Whartona, jest konsekwentnym dopełnieniem cyklu przedstawień na Małej Scenie Dramatycz­nego, które opowiadają o szczególnej kondycji człowieka. O losie człowieka nie dopasowanego do własnej rzeczywi­stości, żyjącego raczej w świecie wyobraźni, wrażliwości, własnego systemu ocen i wartości, wyraźnie innego od tego, który obowiązuje na zewnątrz i powszechnie. Rosnące zainteresowanie publiczności, tą sceną wyraźnie wskazuje na to, że owo wyobcowanie człowieka nie jest tylko pro­blemem teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji