Artykuły

Z jeziorem w foyer

Błyszcząca folia, rozpostarta na parkiecie foyer przed Salą Mikołajskiej, obstawiona ref­lektorami, podświetlona na nie­biesko; wokół sztuczne szuwary na podestach. Jezioro. Jezioro z Mewy Czechowa. Widzowie siedzą w Sali, tyłem do sceny, z widokiem na otwarte drzwi hallu, na to jezioro iluzjonistyczne. Trwa spektakl sztuki młodego Kosti, młodziutka Nina Zarieczna deklamuje nad wodą jego trudny tekst o duszy kosmosu. W krzesłach przed nami ogląda to towarzystwo ze dworu nad je­ziorem: Irena Arkadina - aktor­ka, jej brat - właściciel dworu, jej przyjaciel - sławny pisarz, miejscowa melancholiczka, miejscowy lekarz... Ludzie ze sztuk Czechowa. W białych ubraniach, zawsze letnicy, zawsze akurat nic nie ro­biący poza oglądaniem przeds­tawień i pejzaży, graniem w lo­teryjkę, piciem czerwonego wi­na. Pełni wątpliwości co do sensu życia jakie prowadzą i ży­cia w ogóle.

Ludzie z paraliżem woli, port­retowana genialnie i boleśnie in­teligencja rosyjska końca ubiegłe­go stulecia. Tutaj - ludzie z Mewy, bodaj jednego z najlepszych drama­tów nowożytnych.

Andrzej Domalik, dotąd reży­ser filmowy, mistrz nastroju (film Zygfryd), wystawił Mewę w kameralnej sali Teatru Dramatycznego, nie dysponując stosownymi gabarytami scenicznymi. Poradził sobie z tym, aranżując do spektaklu foyer. Poradził sobie z nastrojem, z klimatem czechowowskim (arcytrudne!), wreszcie zdał się na aktorów, chyba instynktow­nie. Nie starał się wymyślić żad­nego specjalnego odczytania Mewy (zwanej długo w polskiej tradycji przekładowej Czajką), udziwniać, uwspółcześniać. Po­kazał lato, jesień, małe dramaty i niepotrzebne tragedie ludzi bez ikry, zagubionych, smutnie uśmiechniętych. Miało się to złożyć samo w znaczącą całość. I chyba się złożyło. Nie od­bieram tego przedstawienia jako rewelacji czy modelowej insce­nizacji. Ma słabości mnóstwo, aktorskich też, ale w tym lekkim kalectwie jest - jakoś prawdzi­we. Jak wszystko dookoła nas niedookreślone, niezupełnie profesjonalne, niepewne, dotk­nięte paraliżem. Scena, rzeczy­wistość - wymieszane idealnie.

Ma ten spektakl parę ról-Arkadinę Joanny Bogackiej (wys­tęp gościnny), Sorina Witolda Skarucha (bardzo przekonująco zademonstrował schyłek uczci­wego, nie najbardziej utalento­wanego człowieka), Konstan­tego Mariusza Bonaszewskiego, Trigorina (też gościnnie, Adam Ferency). Jest też rola, która na pewno zostanie przyjęta z mieszanymi uczuciami. To tytułowa Mewa - Nina - Małgorzaty Rudzkiej. Krucha dziewczyna mówiąca tekst jak cywilna panienka, jak z cinema-verite, nie z teatru. Naturalność, nieporadność (po­zorna!), nikły liryzm, coś abso­lutnie wbrew konwencji. Podo­ba mi się to, daje przedstawieniu rys prawdy, tej z naszych cza­sów. Ale wielu może drażnić, co też rozumiem.

Myślę, że z tą Mewą z jezio­rem w foyer jest tak: kto lubi ten utwór, obejrzy przedstawienie Domalika z wielkim zaciekawieniem; kto się z nim nigdy nie zetknął - a trzeba dziś zakładać, że wśród widzów są i tacy - chy­ba nie zostanie nim porwany.

W tekście Mewy młody Konstanty woła o nowy teatr. Po czym się zabija.

To tylko tak, na marginesie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji