Niezmienne przemiany
Prawie nic nie wiemy o starożytnym europejskim teatrze. Poza tym, że chętnie się zmieniał. Wiemy też, że przezywana postępem przemiana, jest wysoko oceniana w kulturze europejskiej. Inaczej niż gdzie indziej. Niż we wschodnich teatrach, w których formy sztuki swoją głębię czerpią z niezmienności.
Oglądając Owidiuszowskie Metamorfozy czyli Przemiany trudno nie zadać sobie pytania o sens wszelkiej zmiany. Dla Metamorfoz Owidiusza amerykański reżyser przekształcił małą scenę Teatru Dramatycznego, sprawiając, że wszystko stało się widoczne. Zrezygnował z piętrzących się tam krzeseł, z których nic spoza piątego rzędu zwykle nie widać. Na salę wpuścił nie więcej niż stu widzów skupionych wokół maty, na której ubrani w kimona aktorzy przedstawiali powstawanie i przekształcanie się świata. W takt muzyki kołatek, bębenków, delikatnych dzwoneczków aktorzy Teatru Dramatycznego opowiadali nam losy Prozepiny, o okrucieństwach Tereusa, o zakochaniu Pigmaliona.
Oglądaliśmy teatr klasyczny, stanowiący aluzję do rzymskich i greckich wystawień. Najwięcej jednak mający wspólnego ze Wschodem. Reżyserię Michaela Hacketta określić trzeba mianem choreografii. Tak tu wszystko rozgrywa się w ruchu, w pędzie, w okrzyku. My jednak nie znamy teatru czasów Owidiusza. Jedyna forma klasyczna jaka przetrwała we współczesnym świecie to - japoński teatru Nó i Kabuki, Indyjska Katakali, wschodnia walka rozgrywana przy wtórze okrzyków, w zdyscyplinowanej formie, a także na matach. Michael Hackett jest wykładowcą na Wydziale Reżyserii i Historii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Jest doświadczonym twórcą teatru muzycznego. Dyrektorem kalifornijskiego Laboratorium Poszukiwań Teatralnych. Toteż stworzony przezeń spektakl słusznie można nazwać bardzo czystym, wręcz przeestetyzowanym. W Przemianach zaciera się granica między sztuką Azji i Europy, między klasycznym teatrem, a uschematyzowaną walką, między walką a tańcem. rytmicznym dźwiękiem wybijanym na bębenkach, a śpiewaną melodią. Kto zna historie japońskich dramaturgów, teoretyczne teksty Zeamiego, indyjskie wykłady Bharaty na temat Księgi Teatru Natjaśastry, ten łatwo dostrzeże, iż obecna w opowieści Owidiusza metaforyka wieku złotego, czasu srebra i epoki żelaza, także pod literackim względem ma wiele wspólnego z utworami indyjskich i japońskich dramatopisarzy. Kosmogonia, czyli historia powstawania i przemian tego świata okazuje się bardzo często wspólnym i podobnie artykułowanym motywem.
Więc i te jeszcze kulturowe przemiany, a może przeciwnie: podobieństwa wydobywa warszawskie przedstawienie Metamorfoz Owidiusza. Amerykański reżyser spoglądając z dystansu na euroazjatyckie formy wydobył to, co wspólne w kulturze Wschodu i Zachodu. Pokazał nam dziś w Warszawie kwintesencję klasyczności. Aktorzy sekundują mu w tym w najwyższym stopniu zdyscyplinowania talentu i zawodowego mistrzostwa. Wszystkie grupy, wszystkie baletowe niemal układy artyści Teatru Dramatycznego wykonali z absolutną perfekcją. W poczuciu zespołowości i indywidualnego wyrazu. Trudno nie podziwiać prześwietlonej uduchowieniem Ryszardy Hanin, posiadającej coraz więcej osobistej siły Ewy Żukowskiej czy młodych, pięknych kobiet: Danuty Stenki i Aleksandry Koniecznej, które szczególnie w epizodzie Tereus i Filomela zdołały poruszyć publiczność.