Artykuły

Kazimierza Wyki o Wyzwoleniu Swinarskiego monolog po przedstawieniu w Krakowie spisany

O teatrze mówi się często i źle - że odrywa się od dramatu. A ja wła­śnie mam napisać w se­rii opracowań literatury polskiej IBL tom poświęcony wielkiemu romantyzmowi. I przekonałem się, że rozdziałów o Mickiewiczu, Krasińskim, Słowac­kim, o ich dramaturgii, nie jestem w stanie napisać sam. "Dziady", "Nie-Boska", "Lilla Weneda" to są w lekturze historyka literatury sta­le te same utwory. A w lekturze człowieka teatru są to wciąż inne utwory. Ich aktualność polega nie na historyczno-literackim komenta­rzu, ale na samym tekście. Teatr nie grywa komentarzy fachowych a na­wet czasem mu one przeszkadzają.

Gra to, co wyczytał z utworu sam, i za każdym razem odmiennie.

Odnosi się to nie tylko do roman­tyków, ale i Młodej Polski. Dlatego sądzę, że naprawdę jestem, w stanie spojrzeć na ten repertuar na nowo, gdy oglądam go oczami Konrada Swinarskiego, Krystyny Skuszanki, Andrzeja Wajdy i Adama Hanusz­kiewicza.

Na Wyspiańskiego patrzę zresztą w sposób specjalny. Cóż, z okna mo­jego domu widać miejsce, gdzie u­mierał, parę kroków stąd znajduje się jego ostatnie mieszkanie, Feld­man mógłby być moim bliskim są­siadem.

Odbieram Wyspiańskiego poprzez bliskie i znane mi miejsca. Jego utwory mają dla mnie zawsze kon­kretną lokalizację... To był zresztą drobiazgowy realista krakowski w tych sprawach.

Pierwszy wielki spektakl Wy­spiańskiego, jaki pamiętam - a nie wiem czy był on naprawdę wielki, czy raczej jest to sprawa wspom­nień - to "Akropolis" z 1928 roku za dyrekcji Nowakowskiego. Mogę je opowiedzieć po kolei. Białe po­sągi, Surzyński-Achilles - schodził powoli w dół, ożywały gobeliny... to była naprawdę katedra, Wawel, którego panoramę widać było w skrócie...

A "Wyzwolenie" musi się dla mnie dziać zawsze w Teatrze Słowackie­go, na próbie teatralnej - na pró­bie, tak jak to pokazał Swinarski, a nie na premierze - od 7 wieczo­rem do północy. Przecież tam okre­ślone jest dokładnie wszystko. Miej­sce, czas: roraty w Kościele Św. Krzyża, więc grudzień, blisko Boże­go Narodzenia...

Miałem też okres niechęci do Wy­spiańskiego jako poety. Przecież on pisał często straszną polszczyzną, straszną. W tym widać pośpiech aż nieludzki: nic nie poprawiał tak się śpieszył. Jak mu się rytm nie zga­dzał to zmieniał słowa: wrota "zwarte" zamiast "zawarte", "paście" za­miast "przepaście"- przecież to jest zmiana sensu, której nie dostrzegał.

Lecz w tym pośpiechu tkwi napra­wdę tragedia. Gdy pamiętać, że pi­sał właściwie w latach 1898-1907, to odliczywszy czas choroby, kiedy nie mógł robić nic - zostanie najwyżej pięć lat kalendarzowych. On się spieszył, potwornie spieszył i wie­dział, że jest sam, niedaleko śmier­ci, rozpaczliwie sam, bo każdy umie­ra sam, po swojemu...

I wydaje mi się, że powinien zna­leźć się ktoś, kto napisze o Wyspiań­skim, dzieło podobne temu, jakie na­pisał Sartre o Baudelairze. Żywot egzystencjalny. Opisać to niezwykłe nieszczęście - artysty, człowieka. Choroba, rodzinne splątania - niemożności poślubienia kogoś ze swej sfery. Gdyby poślubił np. córkę ja­kiegoś mieszczanina, to powstałby Strindberg czy "Upiory".

Lecz, aby tym się zająć, trzeba by niezwykłego taktu - moralnego, ludzkiego. A warto, bo przecież to wszystko przecieka do jego drama­turgii. Choćby owa wizja domu, ja­ką snuje w "Wyzwoleniu" w sce­nie z Hestią a tak daleki od ideału jego dom własny.

Ale to co mówię do tematu wła­ściwego wiedzie zbyt okrężnymi dro­gami... Wyszliśmy właśnie ze Stare­go Teatru - Starego, nie Słowackie­go, to znamienne... Ogłuszeni i dra­matem, i przedstawieniem. To dziw­ny dramat - "Wyzwolenie".

Pierwszym pytaniem, które się tu nasuwa historykowi literatury, jest to: po co po sukcesie tak ogromnym jakim było "Wesele" w ogóle było pisać "Wyzwolenie". Przecież po "Weselu" już był Wyspiański za wieszcza, wręczano mu wieńce z na­pisem "44". Natomiast w "Wyzwole­niu" musiał wpuścić na sceną wiesz­cza konkurencyjnego w postaci Ada­ma Mickiewicza, którego "Dziady" pierwszy zresztą przemienił w pełne sceniczne widowisko i pokazał - jeszcze przed "Weselem". Więc po co to "Wyzwolenie"? Nie wiem.

"Wesele" było dramatem współ­czesnym, więcej - dramatem o lu­dziach z kręgu towarzyskiego auto­ra. A krąg narodowy, społeczny, hi­storyczny - zamykał się w zjawach. Natomiast w "Wyzwoleniu" sytuacja została odwrócona. Nie ma bliskich znajomych, są tylko postaci politycz­ne. Ale również współczesne Wy­spiańskiemu; niektóre w tym samym co on czasie łaziły po krakowskich plantach. Mniej i bardziej znane i łatwe do określenia. Franz Josef, kardynał Puzyna, Stanisław Tar­nowski, Ignacy Daszyński, ksiądz Pawelski. To się wie, ale nigdy nie widziało się tego w teatrze. I dla mnie pierwszą olbrzymią zasługą Swinarskiego jest, że on jako re­żyser po raz pierwszy to zoba­czył.

Wyspiański, jak wiadomo, rozpo­czął pisać "Wyzwolenie" od sceny z Maskami. Te Maski to była zawsze w teatrze jakaś magma, jakby ich nie przedstawiono. Swinarski pierw­szy zdjął Maskom maski w tym sen­sie, że odsłonił to, co Wyspiański zakrył dla kamuflażu w obawie skandalu... Musiał to zrobić, bo przedstawiał przecie swych współ­czesnych. I Swinarski przypomniał, że szło właśnie o współczesnych poe­cie. Okazało się, że zjawy mogą cho­dzić czy też chodzą na co dzień po plantach. Po plantach czy po uli­cach, w mgle, w mroku, jak zwy­czajni ludzie: młoda para, dziewczy­na w ciąży - ot ci, których widać u Swinarskiego na początku tej sceny w drugim planie. To jest za­sługa reżyserska kolosalna.

Druga - to sprawa Konrada. Ten Konrad z "Wyzwolenia" zawsze był kłopotem: niezależnie od tego co się mówiło o rozrachunkach Wyspiań­skiego z romantyzmem, na scenie to był zawsze Konrad mickiewiczowski. Jako taki zawsze musiał mieć rację. Jego świadomość - tak jak świa­domość wieszcza - była nadrzędna.

I w stosunku do Masek, i wszystkich innych. Mogło się nie słuchać ich sporu - wiadomo było, że Konrad zwycięża. Swinarski pokazał, że nie­prawda, że Konrad Wyspiańskiego jest tylko imienną repliką Konrada Mickiewicza. Czasem ma rację, a czasem jej nie ma. Jego świadomość raz jest nadrzędna a raz podrzędna w stosunku do Masek, a jeszcze raz w równej walce. To jest zasługa i reżysera, i aktora, który grając po "Dziadach" w "Wyzwoleniu" poka­zał dwu Konradów całkiem róż­nych...

I została przekazana rzecz dotąd nie wydobywana w teatrze. Że Wy­spiański swojego Konrada wprowa­dza w biografię Mickiewiczowskiego dopiero po scenie z Maskami. To się zaczyna w tym miejscu:

"Pamiętam, niegdyś wchodziłem do księdza, do pustelni..."

Po słowach:

"byś dał, co mają inni,

Gdy przyjdziesz jako

dziecię tej nocy.

Bożego narodzenia

ta noc jest dla nas święta".

Na marginesie - to znamienne, bo przecie Konrad w "Dziadach" przy­chodzi do księdza nie w Boże Na­rodzenie lecz w Zaduszki. To wpro­wadzenie w "Dziady" potęguje się coraz wyraźniej im bliżej zakończe­nia. Po przeklęciu poezji -

"Poezji precz!!! Jesteś tyranem!!

Chór:

A kto prośby nie posłucha -

w Imię Ojca, Syna, Ducha:

Czy widzisz pański krzyż?"

i przed finałem nieoczekiwane sło­wa o roncie pod bramami - "Cóż to, ront pod bramami?". I wreszcie replika Reżysera z sytuacji z "Dzia­dów", na którą jakoś nikt nie zwra­cał uwagi, o flecie: "Na flecie grać nie umiem". Nie ma Frejenta. Nie będzie Wielkiej Improwizacji.

Swinarski wydobywa wszystkie te sprawy po raz pierwszy.

No, a wreszcie Erynie. Zostają przez Swinarskiego zlikwidowane jako element symboliczno-mitolo­giczny. Ich rolę przejmują robotni­cy teatralni, ci sami, z którymi roz­mawiał Konrad na początku. To rzeczywistość osacza bohatera po­dobnie jak rzeczywistość osaczała go w scenie z Maskami.

O wszystkich elementach tej in­scenizacji mówić nie sposób. Dla mnie jako historyka literatury te są najbardziej interesujące.

Jak oceniam to przedstawienie w całości? Jako najświetniejszą reali­zację Swinarskiego, a widziałem prawie wszystkie jego spektakle kra­kowskie. Największy - i zasłużony rozgłos będą mieć oczywiście "Dzia­dy". "Wyzwolenie" jest i dla reży­sera i dla widzów trudniejsze i z natury tej sztuki nie będzie tak do­stępne. Mickiewicz był zawsze i wszędzie genialny, Wyspiański by­wał genialny; akt z Maskami jest genialny. Reżyser, który wyrówny­wa tę różnicę międzv Mickiewiczem i Wyspiańskim, to reżyser wielki, tak przynajmniej sądzi polonista z Krakowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji