Chodzić - nie chodzić Ach, Marcel!
O tym, aby spektakl teatralny zdołał pomieścić wszystkie treści wielotomowego cyklu powieściowego Marcela Prousta, nie ma co marzyć. Nierealne i nie należy tego oczekiwać. Miarą sukcesu zespołu, który porywa się na Proustowskie arcydzieło, jest to, czy przedstawienie zdoła choćby częściowo uchwycić klimat i smak powieści, czy też nie.
"Ach, Combray!...", półtoragodzinny spektakl wyreżyserowany przez Waldemara Matuszewskiego na Małej Scenie Teatru Dramatycznego, można pod tym względem uznać za sukces. Udało się. Brzęk srebrnej łyżeczki w porcelanowej filiżance, dzwony z wieży kościoła, kolorowe plamy kościelnych witraży, staroświecki rower księdza proboszcza, białe suknie dam - wszystko to znakomicie oddaje klimat francuskiej prowincji końca minionego stulecia. Rozmowy o kolorach u Vermeera, o "Miłosierdziu" Giotta przywołują nastrój fascynacji sztuką - i to także zgodne jest z duchem Proustowskiej powieści. "Ach Combray!-" umiejętnie wywołuje wspomnienie powieści- u tych, którzy ją czytali. To dla nich przede wszystkim przeznaczony jest ten spektakl. Zabawa dla niewielu? Zapewne tak. Ale też reżyser wydaje się być tego świadom i gromadzi na widowni ( w dwóch długich rzędach ustawionych wzdłuż sali) zaledwie 70 osób. Uczestniczymy więc w przedsięwzięciu z założenia ekskluzywnym. Nawet muzyka, która towarzyszy przedstawieniu (kwartetu Beethovena), jest muzyką "na żywo", wykonywaną przez eleganckich panów w czarnych frakach. Doznamy też na "Ach, Combray!-" przyjemności wynikających z obserwowania dobrego - dobrego, choć nie zawsze błyskotliwego czy efektownego - aktorstwa. Marcela zagrał Jarosław Gajewski, Swanna - Wojciech Duryasz. Bardzo dobre były panie - Ryszarda Hanin jako Ciocia Leonia; Joanna Bogucka jako Babka i Ewa Isajewicz-Telega w roli Franciszki.
Kto chce przypomnieć sobie smak ciastka zwanego magdalenką, koniecznie powinien zobaczyć "Ach, Combray!-".