Artykuły

"Omyłka" B. Prusa w wykonaniu Warsztatu Teatralnego PWST

Pierwszy w tym sezonie "warsztat teatralny" P. W. S. T. opracował w formie dramatycznej "Omyłkę" Bolesława Prusa, w adaptacji scenicznej Erwina Axera i reżyserii Lidii Zamkow. Figuruje więc "Omyłka" na afiszach, jako "opowieść z czasów powstania 1863 r., w 3 aktach - 8 obrazach".

Arcydzieła epickie nie od dziś nęcą teatr do tego rodzaju przeróbek, które, powiedzmy otwarcie, nadzwyczaj rzadko się udają. Bo zarówno w powieści jak i w mniejszym opowiadaniu czy noweli - forma i treść powiązane są z sobą organicznie, jak zresztą w każdym innym rzetelnym dziele sztuki, i dlatego tak trudno jest zmienić formę utworu, nie naruszając jego ducha.

Warsztat teatralny P. W. S. T. przystąpił do zamierzonego zadania z całym pietyzmem, pragnąc w ten sposób uczcić pamięć wielkiego pisarza którego setną ocznicę urodzin obchodziliśmy w roku zeszłym. Niemniej obawiam się, czy nie popełnił omyłki, dramatyzując właśnie "Omyłkę". W scenicznej przeróbce "Omyłki" nic się nie dzieje aż do dwóch obrazów końcowych, brak akcji nuży więc, by nie rzec - nudzi widza i to jest z tego wszystkiego najgorsze.

Opowiadanie Prusa, jak wiadomo, ujęte jest w ten sposób, że o zdarzeniach i wypadkach '63 roku dowiadujemy się z ust siedmioletniego chłopca. Ta forma potrzebna była Prusowi dla złagodzenia pewnych spraw ze społecznego punktu widzenia drażliwych, a dla ukrycia innych przed okiem cenzury. Jednocześnie wyszło z tego arcydzieło psychologii młodocianego wieku, w której Prus tak celował. W przeróbce scenicznej postać opowiadająca staje się postacią działającą. A że realizatorzy pragnęli jak najwięcej zachować z niesfałszowanego Prusa, wynikły stąd różne niedomogi: pewne rzeczy nie tłumaczą się dość wyraźnie, inne - uległy przejaskrawieniu. To, co w czytaniu dopełnia się wyobraźnią, na scenie musi być skonkretyzowane.

Realizatorzy przeróbki uczynili jednak dużo, by przekonać do niej widza. Przede wszystkim dużo przemyślanej pracy włożyła w tę inscenizację reżyserka Lidia Zamkowa, by ożywić tę dramatyczną ilustrację opowiadania i wydobyć z niej największą ilość scenicznej ekspresji.

Miłośnicy opowiadania Prusa ze swej strony ciekawi byli skonfrontować realizację postaci z obrazami własnej wyobraźni, bo przecież tę piastunkę i jej pupila, tę matkę, nauczyciela i cały szereg innych figur, aż po pana burmistrza i kasjera włącznie, wszyscy dobrze znamy. I tu powiedzieć należy, że sceniczne zmaterializowanie nie zawsze wychodzi na korzyść niektórych figur, tych zwłaszcza, które już przez samego autora - humorystę uległy pewnemu przerysowaniu. Taka np. postać kasjera urasta do karykatury, wbrew może nawet intencjom tak zdolnego aktora charakterystycznego jakim jest Kazimierz Dejmek. Za jaskrawo też wychodzi bardzo skąd inąd dobry burmistrz Konstantego Pągowskiego. To samo powiedzieć można o dziewicach, beczących zgodnym chórem na intencję swojego "bohatera".

Niebezpieczeństwa te nie grożą postaciom potraktowanym przez autora realistycznie, odtworzone więc zostały na ogół poprawnie. Pewnemu uproszczeniu i spłyceniu uległa w przeróbce scenicznej postać Matki. Uczyniono z niej wyidealizowaną "matkę-Polkę", na niekorzyść tak naturalnej i prawdziwej w opowiadaniu matki bolejącej. Oto np., co wkłada w jej usta Prus w opowiadaniu, kiedy mówi o starszym synu: "Urodził się najpierwszy, a był taki duży, żem mało nie zmarła... Chorowałam dwa miesiące... A jak ssał!- Rany mi porobił na piersiach. Czasami z bólu ćmiło mi się w oczach, łzy- płynęły jak groch". To wszystko opuszczono. Została matka - bohaterka -posyłająca synowi na plac boju swoje błogosławieństwo, o którym zapomniał. - A oto co mówi o tej postaci mały Antoś w opowiadaniu: "Matka moja była to kobieta wysoka i silna. Pamiętam jej twarz rumianą, energiczną, kaftan przepasany rzemieniem i pukające buty. Mówiła głośno i stanowczo, a pracowała od rana do nocy". I tych rysów nie wykorzystano należycie. Matka w realizacji Marii Miedzińskiej jest za bardzo damą i postacią raczej liryczną. Ale w granicach tego typu dała nam Miedzińska postać sympatyczną i prawdziwą. Jest matką czułą, współczującą obywatelką, ma w sobie dużo kobiecości, a w momentach cierpienia - ujmującą naturalność. Aparycja, gest, muzyka--wszystko to bez zarzutu.

Z innych "żywych ilustracji" ulubionego opowiadania na czoło wysuwa się niańka - Heleny Puchniewskiej i mały Antoś, w wykonaniu Danuty Mancewicz. Puchniewska w pewnej kategorii ról jest niezastąpiona. Prostota, naturalność - no i bardzo charakterystyczne warunki zewnętrzne.

Danuta Mancewicz kurczyła się jak mogła, by uprawdopodobnić tych lat 7-8. Nie zawsze się to udawało, ale w zakresie możliwości odegrała swego chłopczynę bardzo ładnie, wczuwając się w jego wiek i temperament.

Dobry jest Lech Ordon jako Poczt majster, choć i jego figura jest za bardzo przerysowana.

Rolę "Człowieka z chaty" odegrał Bolesław Bolkowski. Nazywali go niektórzy podczas antraktów "Janem Chrzcicielem" ze względu na maskę, ale wydobył on sporo wyrazu ze swej tragicznej postaci.

Doskonale udał się epizod uczniowi P.W.S.T. Bohdanowi Baerowi jako "chłopakowi od hycla". Zarówno w charakteryzacji, jak w głosie i geście - oraz w ogólnym wyrazie miał on niesamowitość, zdradzającą talent aktorski.

Pozostali wykonawcy: Stanisław Jasiukiewicz, Janusz Warmiński, Barbara Rachwalska, Maria Seroczyńska, Maria Krawczykówna, Urszula Latosówna, Maria Kozierska, Janusz Kłosiński, Bronisława Bronowska, Magdalena Nowakowska, Bohdana Majda, Gustaw Lutkiewicz i Adam Kwiatkowski w swoje epizody i w grę zespołową włożyli dużo pracy i staranności. Dekoracje i kostiumy Z. Strzeleckiego poprawne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji