Artykuły

Hipokryzja, egoizm, udawana tolerancja

"Plastiki" Mariusa von Mayenburga w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Was.

"Plastiki" to sztuka autorstwa Mariusa von Mayenburga, urodzonego w Monachium dramatopisarza, klasyka niemieckiego teatru współczesnego, reżysera i teatrologa, cieszącego się sporym uznaniem w całej Europie. W Polsce zdobył popularność dzięki takim inscenizacjom, jak "Ogień w głowie" czy "Męczennicy". Gorzka opowieść o dobrze sytuowanym, współczesnym małżeństwie, nieustannie zabieganym i zapracowanym, zainspirowała reżysera Grzegorza Chrapkiewicza, który w stołecznym Teatrze Dramatycznym prezentuje swoją wersję "Plastików". Trzeba przyznać, iż wielce intrygującą i udaną.

Wielu z nas nie przepada za codziennym sprzątaniem czy innymi monotonnymi pracami domowymi. Ale lubimy mieć porządek w mieszkaniu. Nie inaczej rzecz ma się z Ulrike i Michaelem. Małżonkowie nie mają czasu dla siebie i swego zbuntowanego syna, nastoletniego Vincenta. Całe szczęście stać ich na zatrudnienie sprzątaczki Jessiki, która nie tylko zadba o ich dom i kuchnię, lecz także o syna; stanie się powiernicą i pocieszycielką. Lekarz i artystka muszą pracować, by żyć szczęśliwie, choć więcej w tym udawania niż prawdy, a lęk wygląda zza ich wypucowanych mebli w coraz częstszych chwilach kryzysu. Wraz z pojawieniem się Jessiki przybierają one na sile i nic już nie będzie w stanie zapobiec konfliktom oraz wzajemnym pretensjom. Oliwy do ognia nieustannie dolewa bezczelny i arogancki performer Haulupa, guru i szef Ulrike. W swym zapędzonym życiu Ulrike i Michael rzadko znajdują czas dla Vincenta, ledwo go zauważają. Rodzice przypominają sobie o nim, gdy dzieje się coś złego i nastolatek rozpaczliwie pragnie zwrócić na siebie uwagę. Zakompleksiony, niezrozumiany, szuka uczucia wszędzie i z uporem maniaka. Ale z pewnością wyrośnie na tak samo "strasznego mieszczanina", jak matka i ojciec.

Jessica, w której postać wciela się Karolina Bacia, jest trochę tajemnicza. Niewiele o niej wiemy. Ta młodziutka, pełna wdzięku dziewczyna jest małomówna, za to często się uśmiecha. I zadziwiająco dobrze radzi sobie ze wszystkim - z szorowaniem toalety, gotowaniem, opieką nad Vincentem (bardzo dobry w tej roli Kamil Szklany), słuchaniem zwierzeń pracodawczyni oraz pocieszaniem Michaela, spragnionego odrobiny czułości. To właśnie ona staje się muzą bufonowatego artysty. Kim właściwie jest - ubogą dziewczyną bez wykształcenia, trzeźwo stąpającą po ziemi? Sprytną i bystrą obserwatorką? I czy rzeczywiście "w pracy niczego sobie nie myśli"?

Sławomir Grzymkowski jest wręcz stworzony do roli Haulupy, artysty uwielbiającego wszelkie skandale, cynicznego performera z wielkim ego. U niego każdy aspekt, pojęcie, przedmiot mogą stać się dziełem. Lodówka, wszechobecne śmieci albo druga osoba - niezależnie od jej chęci czy niechęci. Manipuluje ludźmi bez skrupułów. Uwielbia drażnić, prowokować, nawet poniżać. Z rozkoszą czyni innych obiektem niewybrednych żartów, zwłaszcza Ulrike i Michaela. Oczywiście wszystko w imię wielkiej sztuki. Jest w tej postaci mnóstwo humoru, ironii, ale też gorzkiej, prześmiewczej prawdy o artystycznym światku. Grając tę rolę, Grzymkowski najwyraźniej czuje się jak ryba w wodzie. Bez trudu łączy cielesność, element biologicznej strony istnienia ze sferą intelektualną. Nieco egzaltowany, arogancki, gardzący wszystkimi i wszystkim. Uczynić ze sprzątaczki muzę? Czemu nie? To w jego stylu. I nie brak w jego ironicznych, brutalnych uwagach trafnych spostrzeżeń. Bezczelnie wykorzystuje ludzi, którzy godzą się nawet na upokorzenie, gdyż żywią przekonanie, iż stanowią część "wielkiego współczesnego dzieła". Takie przekonanie towarzyszy Ulrike, niespełnionej asystentce wielkiego Haulupy. Poddaje się jego manipulacji, jest uległa i bezwolna; ufa, że właśnie dzięki temu przyczynia się do tworzenia czegoś wyjątkowego. Magdalena Smalara kolejny raz pokazuje, iż jest wspaniałą aktorką. Cenię i podziwiam jej sposób gry, przenikliwe spojrzenie, głos, gest. Tu stworzyła postać kobiety nieszczęśliwej, nieustannie próbującej udawać. Udaje dominującą samicę, kochającą matkę, wspaniałą artystkę i żonę idealną przy nijakim mężu, który bez niej zginąłby niechybnie. A wszystko tylko po to, aby ukryć strach - przed upływem czasu, zmarszczkami, dodatkowymi kilogramami, niespełnieniem w roli artystki, żony, matki i kochanki. Znudzona mężem zastanawia się, jak długo można czerpać satysfakcję z monotonnego związku? Przez złośliwe uwagi wobec Michaela i nieustanne czepianie się przebija niepewność, naga prawda o byciu niekochaną, samotną. Pozostają tylko wspomnienia dawnej namiętności i ognia...

Waldemar Barwiński jako Michael tworzy postać nieoczywistą, ale też niezwykle autentyczną. Jako lekarz z charyzmą deklaruje swą gotowość do poświęceń, by jako członek organizacji Lekarze bez Granic wyjechać do dalekiego kraju w Afryce i tam nieść pomoc medyczną zagrożonym epidemią mieszkańcom trzeciego świata. Tak naprawdę jest tylko tchórzem - do czego sam się przyznaje - i wcale nie chce opuszczać Europy. To jedynie desperacki gest w celu ratowania poczucia własnej wartości, którą dawno utracił. Próba pokazania synowi, iż jest silnym, godnym szacunku facetem. Chęć zaimponowania żonie, która dawno przestała traktować go jak mężczyznę. W rzeczywistości Michael czuje się tak samo zagubiony i samotny jak ona...

Małżeństwo współczesnych mieszczan, "strasznych mieszczan", pokazane zostało z dużą dozą gorzkiego humoru, ale nie karykaturalnie. To portret prawdziwych ludzi z prawdziwymi charakterami. Ich związek pełen jest hipokryzji, udawanej tolerancji i samolubnego zapatrzenia w siebie. Autor dosadnie demaskuje ogromne zakłamanie, które stanowi podstawę ich egzystencji. Oczywiście bohaterowie szanują każdego człowieka, niezależnie od jego statusu społecznego. Ale czy można sprzątaczkę traktować jak równą sobie? Pozory pryskają niczym bańka mydlana. Plastikowe życie plastikowej rodziny, pozbawione solidnego oparcia w postaci prawdziwych wartości, wali się w proch. I nie ma na to rady.

Scenografia w "Plastikach" jest niezwykle oszczędna, nowoczesna, z elementami przywodzącymi na myśl galerię sztuki współczesnej. Dzięki temu znakomicie współgra z treścią sztuki i przemyślaną reżyserią Grzegorza Chrapkiewicza. Króluje ciemność, rozświetlana ostrym światłem, światłowodami o geometrycznych kształtach i projekcjami video. Wszystko to - otulone muzyką autorstwa Piotra Łabonarskiego - stanowi odpowiednie tło znakomitej gry aktorskiej.

Marius von Mayenburg przemawia ostro, językiem niepozbawionym wulgaryzmów, ale z humorem. Bulwersuje, zwłaszcza gdy zdajemy sobie sprawę, że mówi o nas i Gogolowskie "Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!", powraca z całą mocą i siłą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji