Artykuły

Twórzcie sztukę dla ludzi współczesnych

A więc "Sen srebrny". Sztuka, której inscenizacja jest biletem wizytowym Krystyny Skuszanki w Warszawie. Po nowohuckiej premierze "Snu srebrnego", również w reżyserii Skuszanki (1959), sądy były podzielone, sporo gorzkich zdań musiała na jej temat Skuszanka wyczytać (także od podpisanego) - zwłaszcza po gościnnym występie w Warszawie przed dwoma laty. Ale Skuszanka jest uparta. I powiem, że w zasadzie wygrała batalię. Nowohuckie przedstawienie "Snu" nazwałem "porażką", nowa wersja "Snu" - bo to jest jednak nowa wersja w stosunku do nowohuckiego pierwowzoru - to przedstawienie klarowne w koncepcji, przekonywające kształtem plastyczno-muzycznym. Scenografia Mariana Garlickiego jest z ducha Szajny, ale jej symbole - choć można by mówić złośliwie np. o rozbitych skorupach jajek - tłumaczą się dość jasno, widowisko ma wiele przestrzeni, uroku i barwy. Lepiej by też chyba trudno było poradzić sobie z oporną materią tej romantyczno-mistycznej tragedii. Co pozostało nadal mętne, nieskładne, skłócone i zaplątane - tym już musicie obciążyć konto poety, piszącego "Sen srebrny" pospiesznie, w gorączce ducha, a myślę, że i w gorączce ciała. Wybór sztuki nie był najszczęśliwszy (będzie jeszcze o tym okazja pomówić), ale obraz teatralny wzbudza uznanie i pobudza do myślenia.

Jakiż to obraz? Długo, oj długo, "Sen srebrny Salomei" spychany był na peryferie rozwichrzonej twórczości Słowackiego, pół wieku czekał na prapremierę, do dziś grywany bywa rzadko i niepewnie, cierpkich ocen dorobił się w ciągu lat spod pióra Tarnowskich i Grabowskich, Małeckich i Kleinerów, dopiero ostatnio zrobił Znaczną karierę nie bez przyczynienia Skuszanki - współcześni krytycy z Kottem na czele zadęli w trąby donośne i pochwalne, odkryli w "Śnie srebrnym" sporo nieprzeczuwanych przez ich poprzedników wartości. A więc jak to jest: wybitne dzieło dramaturgii polskiej czy wstydliwa omyłka pisarza, której najlepiej nie przypominać? "Dramat prekursorski i owocny w swoim oddziaływaniu" (Skuszanka) czy "wszystko w tym utworze poronione i chorobliwe" (Tretiak)? Zdrowy instynkt przemawiał przez panią Salomee, gdy surowo krytykowała ten utwór zbłąkany w mistycznościach, czy też przez samego Juliusza, który w "Śnie srebrnym" widział "poezję dla żywych ludzi"? Dzieje dotychczasowe sceniczne "Snu srebrnego" świadczyły raczej o rozsądku matki niż syna, ale może to teatr źle odczytywał, mali ludzie zdradzali swe krótkowidztwo, filozofowie nie dorastali do tajemnic towianizmu?

Sądzę, że - Jak przeważnie w polskim dramacie romantycznym - prawda jest niejako pośrodku, decyduje przedziwne pomieszanie najróżniejszych elementów. I w zależności od tych, którym przyznamy pierwszeństwo, uzyskamy utwór porywający swoimi fragmentami lub dziwactwo w najlepszym stylu sztuk z Cyrku Olimpijskiego. W "Śnie srebrnym", nie zamykajmy oczu, są całe złoża brecht i banialuk, interwencje duchów w każdej scenie, snów coś 14, romansów zeszytowych ze trzy wątki, a ponadto kryminalna historia z pierścionkiem świętego Franciszka, sporo złego smaku i arcymakabry, że niech się schowa wieloletni, niedawno umarły paryski Grand Guignol. Jak się słowiczemu i anhellicznemu poecie wyśniły te wszystkie okropieństwa, którymi naszpikował sen srebrny swej anielskiej bohaterki - niech rozważają uczeni i nieuczeni psychoanalitycy.

Ale są w tym krwistosrebrnym malowidle i wspaniałe składniki: język (no tak, oczywiście) i teatralna fantazja, torująca drogę następcom. O ironii i grotesce w "Śnie srebrnym" wiele się ostatnio pisze, wręcz o elementach farsowych, bardzo zbliżających utwór smakom współczesnego widza.

I jest jeszcze w dramacie jedna ogromna sprawa: Ukraina, ówczesna Ukraina we władaniu polskich panów, w buncie ukraińskich chłopów. Ten wiew historii jest straszny, krwawy i błazeński zarazem, tragiczny i śmieszny, jak u Szekspira. W "Śnie srebrnym" zwycięstwo jest przy szlachcie, ustami rozwścieklonego mnicha Pafnucego poeta woła: "ach! koniec Ukrainie! Bo się sztandar szlachecki na kurhanach rozwinie", ale gdy "Sen" stał się pisarską jawą w emigracyjnym Paryżu - Ukraina była już przez polską szlachtę przegrana, choć Semenko daleki jeszcze od pełnego rozrachunku z panami. Skuszanka skreśliła zacytowane słowa, ale pozostawiła wcześniejsze: "ach! Ukrainy nie będzie! Bo ją ludzie ci na mieczach rozniosą" - i te słowa zabrzmiały jak wyrok historii. Bo w krwi walki klasowej zginęła rzeczywiście polska Ukraina, przepadło ostatecznie pojęcie "gente Ruthenus natione Polonus", którym tak długo łudzili się poeci "szkoły ukraińskiej", które miało być szansą od Kisiela do Sawy ze "Snu". Walka klasowa stała się zarazem walką narodowowyzwoleńczą, to było nie tylko odkrycie co stwierdzenie Słowackiego. Nieodwracalne.

Aktorzy Teatru Polskiego nagrali bardzo starannie, pięknie wypełniają tłum szlachecki i tło chłopskich setników. Parę ról jest dublowanych. Zwróćmy uwagę na STANISŁAWA JASIUKIEWICZA(Semenko): i kostiumem i charakteryzacją całkiem różny od rycerzy polskich, emanuje siłą żywiołową i potężną; przegra, ale pewne jest iż zrodzi mścicieli. MARIUSZ DMOCHOWSKI jako Sawa słusznie nawiązał do tradycji Mazepy; ale dzieci Sawy z Księżniczką będą musiały dokonać wyboru. CZESŁAW WOŁŁEJKO jako Lew, syn regimentarski ma najlepsze momenty w romantycznej ironii; że przemianę duchową Leona przyjąć musimy na wiarę, to chyba nie aktora wina. Mnisim Pafnucym był MACIEJ MACIEJEWSKI, rozgadanym i ubitym Gruszczyńskim WIKTOR NANOWSKI. WŁADYSŁAW HAŃCZA jako Regimentarz znalazł klucz od roli dopiero w drugiej połowie przedstawienia, gdzie umiał zaakcentować i zimne okrucieństwo kresowego tyrana i jego sarmacką tępotę, wiarę w dewocyjny pierścień, sadystyczną szablę i rozkosze kielicha.

Mamy tez do zanotowania piękny sukces obu Księżniczek: EUGENII HERMAN i ALICJI RACISZÓWNY, z których zwłaszcza Herman zaznaczyła celnie idaliczne (od hrabiny Idalii z "Fantazego") cechy Księżniczki, jej zmysłowość i opanowanie wewnętrzne przechodzące w nieczułość. U Raciszówny, zgodnie z rodzajem jej talentu, dominuje liryzm. Również rola Salomei, Salusi, Sałynki jest dublowana; ale ta Sally daje stosunkowo mało miejsca dla aktorskiej inwencji, zbyt wiele w niej "nimf wodnych pana Słowackiego Jula", by posłużyć się znanym wierszem Boya: toteż MARIA CIESIELSKA i BARBARA PIETKIEWICZ dają w gruncie rzeczy podobny typ anielskiej dziewicy.

I jest jeszcze w "Śnie srebrnym" Wernyhora. Nie miał ci on szczęścia do literatury polskiej. Plecie u Czajkowskiego, bardzo mętne wygłasza tyrady i wydaje rozkazy w "Weselu", a ostatnim odezwie się echem w bzdurnych "przepowiedniach Wernyhory" w czasie hitlerowskiej okupacji. U Słowackiego też bredzi (wybaczcie mocne słowa) i tęgim zionie gadulstwem. Toteż po staremu, rapsodycznie deklamował tekst lirnika TADEUSZ BIAŁOSZCZYNSKI, nie usiłując, i słusznie, komplikować dziada z siwą brodą.

W rozmowie, ogłoszonej w "Trybunie Ludu", powiedziała Skuszanka, że w inscenizacji "Snu srebrnego Salomei" widzi "próbę polskiego stylu w teatrze". Stąd krok już do "polskiej szkoły teatralnej" w paraleli do tak głośnej "polskiej szkoły filmowej". Jestem sceptykiem w stosunku do tych "szkół", Ale, że kryją w sobie różne płodne propozycje artystyczne - to fakt. Krystyna Skuszanka i Jerzy Krasowski przenieśli się na stałe do Warszawy. Ich rozejście się z teatrem nowohuckim jest chyba w interesie obu stron. Czy obecne miejsce pracy i odmienne jej warunki ułatwią przybyszom z Nowej Huty osiągnięcie nowych sukcesów? Myślę, że tak. Początek został zrobiony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji