Artykuły

W szachu własnych wyobrażeń

"Opowieść zimowa" Williama Shakespeare'a w reż. Marcina Hycnara w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w Teatrze dla Was.

Dobra komedia bywa czasami bardzo smutna. Najlepszym tego dowodem są te dramaty Szekspira, które część literaturoznawców zamknęła w szufladce z napisem: "sztuki lekkie". Tymczasem komedie Stratfordczyka są nie mniej problematyczne niż jego największe tragedie czy kroniki. Ba, wiele z nich podszytych jest melancholią. "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" i "Stracone zachody miłości" pokazują motywy związane ze śmiercią i żałobą. "Poskromienie złośnicy" można odczytać jako krytykę społecznej sytuacji kobiet. Doświadczenia XX wieku zmieniły nasze postrzeganie Shylocka - nieszczęsnego żydowskiego bohatera z "Kupca weneckiego".

Podobnie jest z "Opowieścią zimową". Historia zazdrosnego Leontesa i jego zaginionej córki ma strukturę baśni z elementami romansu. Szekspir napisał swój dramat bazując na sztuce Roberta Greena. Ten z kolei inspirował się losem księżnej Ludmiły, którą jej mąż Siemowit III uwięził w wieży w Rawie Mazowieckiej, a następnie brutalnie udusił. Z jakiego powodu? Podejrzenia o zdradę. W "Opowieści..." Hermiona również umiera, ale w cudowny sposób powraca do życia. Obowiązująca w komedii święta reguła szczęśliwego zakończenia musi się przecież spełnić. A że taki finał jest naiwny, wywołując na twarzy gorzki uśmiech?

Problematyczność "Opowieści" dostrzegł Marcin Hycnar. Okroił nieco tekst, pozostawił jednak podstawowe wątki oraz kluczowe dialogi. Jego spektakl rozgrywa się początkowo w zimnej przestrzeni. Martyna Kander umieściła na środku sceny kilkanaście podświetlanych płyt, układając je w szachownicę. Naokoło rozwinięto długie płachty białego materiału. Znajdujemy się na dworze króla Leontesa (Oskar Hamerski), w którym panuje przenikliwy chłód. Szczęście rodziny królewskiej jest tylko pozorne. Chociaż monarcha zachwala swojego syna, swoją miłość okazuje w brutalny sposób. Kiedy chce wytrzeć Mamiliuszowi nos, gwałtownie przyciąga go do siebie. Jest wyniosły względem żony Hermiony (Patrycja Soliman), którą nakłania do okazywania atencji gościowi z Czech. W końcu odwiedza go "zielonooki potwór" - czyli zazdrość, jak mawiali bohaterowie "Otella". Obsesyjne podejrzenia prowadzą do próby otrucia rzekomego kochanka, uwięzienia małżonki, wreszcie jej procesu i śmierci. Smutny los czeka także Mamiliusza, który umiera na wieść o upokorzeniu rodzicielki.

Całą pierwszą część sztuki kradnie znakomity Oskar Hamerski jako Leontes. Pokazuje dumnego, wyniosłego władcę, który stopniowo ulega swoim demonom. Niczym wspominany Otello doszukuje się jakichkolwiek oznak, które świadczyłyby o zdradzie Hermiony. Gdy jego małżonka i słudzy próbują przekonać władcę, że się myli, ten za każdym razem odpowiada z jeszcze większą butą. Aktor Narodowego pokazuje człowieka zagubionego we własnym egoizmie, mylącego opiekuńczość z autorytarnością, stanowczość z bezmyślnym uporem. Leontes jest tyranem zarówno jako mąż, ojciec i monarcha. Porusza także Patrycja Soliman, która w świetnym monologu w scenie sądowej pokazuje cały przekrój żalu i smutku, jaki może nosić w sobie zraniona kobieta.

W pierwszej części twórcy podsuwają także ciekawy trop interpretacyjny. Aktorzy ubrani są w białe i czarne kostiumy. Podłoga jest podświetlana w charakterystyczny sposób. Mamiliusz rozkłada szachy. Słudzy i wielmożowie mają łyse głowy, przez co przypominają pionki rozstawiane przez potężnych graczy... Hycnar odwołuje się do toposu życia jako rozgrywki szachowej. Motyw, który znamy chociażby z "Siódmej pieczęci" ma tutaj swoje rozwinięcie. Leontes sam sobie zadaje szacha, z którego nie może się wydostać. Na końcu jego życiowej wędrówki czeka go mat - i matnia własnego poczucia winy. Nieprzypadkowo kolejną część przedstawienia rozpoczyna scena rozgrywająca się szesnaście lat później, kiedy skruszony monarcha leży chory na łóżku szpitalnym. Przygody Perdity i Floryzela w dalekich Czechach wydają się być tylko majakami Leontesa. Sennymi marzeniami, w których wszystko układa się szczęśliwie.

W Czechach panują radość i swawola, nieznane w zimnej i nieprzyjaznej Sycylii. Pasterze bawią się w rytm żywiołowej muzyki Heleny Vondrackovej. Poprzebierani są w rozmaite stroje, m.in. z elementami kiczowatego sado-maso, a także świętego Mikołaja, kowboja i Maski z popularnej amerykańskiej produkcji. Zespół Narodowego udanie rozgrywa komiczne scenki z udziałem groteskowego Pasterza (Jarosław Gajewski). Cała sekwencja przypomina bal błaznów, pośrodku którego rozgrywa się romans młodziutkiej Perdity (Wiktoria Wolańska), ocalałej córki Hermiony i Leontesa. Jej wybrankiem jest Floryzel (Mateusz Kmiecik). Oboje mają się ku sobie, ale ich miłość zdaje się być mocno niedojrzała. Ważną funkcję w tej sekwencji pełni Piotr Piksa jako Autolikus. Aktor zjawia się na flugu, wypowiadając kwestię Czasu z początku trzeciego aktu. To do niego należy końcowe streszczenie losów poszczególnych bohaterów w dosłownie kilku zdaniach. Jest kolejną wersją błazna, który w groteskowy sposób przypomina o naszym przemijaniu. Twórcy podkreślają sztuczność scenicznego świata, przypominając że to przecież tylko teatr

Warszawska "Opowieść zimowa" jest przedstawieniem pięknym pod względem wizualnym. Twórcy wykorzystują zapadnie i całą teatralną maszynerię, by operować skalą i planami. Płaska podłoga na dworze Leontesa zmienia się w zbudowaną z wielkich schodów salę sądową. Część pierwsza kończy się oszałamiającym pokazem świetlnym: promienie z reflektora załamują się w rozpuszczonym dymie, przez co mamy wrażenie odbywania "rejsu w chmurach". W innej scenie w tle widać duże rozbite zwierciadło - symbol nieszczęścia. Niejednokrotnie ma się wrażenie przerostu formy nad treścią, ale to już kwestia reżyserii. Praca Martyny Kander (scenografia) i Macieja Igielskiego (światło) jest wartością samą w sobie. Zwracają uwagę także kostiumy, zawierające mieszankę elementów dawnych i współczesnych. Najlepiej obrazuje to więzienna suknia Hermiony.

Widać, że Hycnar nie dowierza finałowi, jaki zafundował nam Szekspir. Bawi się baśniową formą, ale podkreśla jej nierealność. W ostatniej scenie aktorzy zbierają się ubrani w białe koszule. Dotychczas sterylna przestrzeń nagle nabiera witalności. Tafla podłogi zaczyna mienić się czerwonym kolorem. Przypomina wrzącą magmę, z której wychodzi ożywiona Hermiona. Ale to wszystko to tylko sen - mówią nam twórcy. Baśń, w którą chcemy wierzyć. Zresztą czy jest możliwe, by Perdita tak szybko przebaczyła ojcu szesnaście lat samotności? Albo krzywdę, jaką uczynił jej bratu i matce? W życiu, jak w szachach, raz wykonanego ruchu nie można już cofnąć. Może dlatego chcemy choć na chwilę uwierzyć Szekspirowi?

***

Szymon Spichalski - teatrolog i krytyk, absolwent warszawskiego WoT-u, obecnie pracuje jako kierownik literacki w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji