Artykuły

Wojciech Kalarus: Wydaje mi się, że dodałem panu Antoniemu komediowego uroku

O jego roli w "Uchu prezesa" wielu mówi, że to majstersztyk. On sam przyznaje, że udział w tym serialu sprawia mu wielką frajdę, ale nie wyobraża sobie wizyt w sejmie, by podglądać zachowanie ministra Antoniego Macierewicza.

Oto jeden z internetowych nagłówków: "To on zagrał Macierewicza. Kim jest Wojciech Kalarus?". Nie denerwują pana takie pytania?

- Nie, absolutnie. Nie jestem celebrytą ani nawet gwiazdą polskiego kina czy telewizji i mam pełną świadomość tego, że ludzie kojarzący moją twarz z serialu "Ucho prezesa" mają prawo nie wiedzieć, kim jestem. Nie mówię o ludziach, którzy interesują się teatrem czy sztuką, ale o szerokiej publiczności. Postać z tego serialu przybliża widzom moją sylwetkę i dzięki temu wiele osób może się dowiedzieć, gdzie pracuję, jakie mam marzenia, plany zawodowe itd.

No właśnie, bo jest pan przecież aktorem z dużym doświadczeniem! Szkołę teatralną ukończył pan 21 lat temu.

- Tak naprawdę uprawiam ten zawód od 26 lat, ponieważ zadebiutowałem w 1991 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie rolą w "Krakowiakach i góralach". Szkołę skończyłem kilka lat później i nic innego poza aktorstwem w życiu nie robiłem. No oprócz reżyserii, ale te dwa zawody są ze sobą powiązane.

To tak dla porządku, żebyśmy poniekąd odpowiedzieli na cytowane pytanie, w ilu spektaklach obecnie pan gra?

- We wszystkich Krzysztofa Warlikowskiego w Teatrze Nowym w Warszawie, w "Pinokiu" Anny Smolar, u Markusa Ohrna (szwedzkiego reżysera - red.) w "Sonacie widm". Ponadto gram u Krystyny Jandy w Och-Teatrze w "Upadłych aniołach" i Teatrze Rozmaitości w "Uroczystości" spektaklu Grzegorza Jarzyny, który ma 16 lat.

Do tego pojawia się pan w serialach i filmach, więc to nie jest tak, że rolą w "Uchu prezesa" wyskoczył pan z szafy. Chociaż muszę przyznać, że do niedawna nie wiedziałem, kim jest Kasia Moś, która reprezentowała Polskę na tegorocznej Eurowizji. Ona, jak się okazuje, też nie wyskoczyła z szafy...

- Ja również nie wiedziałem... Pocieszam się tylko, że pani Kasia pewnie również nie wie, kim ja jestem, ale mam nadzieję, że tak samo życzy mi szczęścia, jak ja jej życzę szczęścia. Poza tym nigdy nie oglądałem Eurowizji, bo mnie cholernie nudziła, nie byłem w stanie przez to przejść. Bardziej mi się podobała Interwizja, festiwal, który istniał w czasach PRL. W tym konkursie można było usłyszeć lepszą muzykę.

Ba, ale za to w finale Eurowizji po raz kolejny zobaczyliśmy reprezentantów Australii.

- Naprawdę? To chyba któryś z polskich ministrów musiał ich zaprosić, bo przecież oni tak się orientują, gdzie który kraj leży... Wiem za to, że tegoroczny finał Eurowizji odbywał się na Ukrainie i nie było w nim Rosji (Julia Samojłowa, reprezentantka Rosji, po występie na Krymie w 2015 roku ma zakaz wjazdu na Ukrainę, bo zdaniem tamtejszych władz wjechała do państwa nielegalnie - red.). Uważam, że to dobrze, bo Ukraińcy choć tyle mogli zrobić w swojej trudnej i beznadziejnej sprawie, o której Europa milczy. I zapewniam, że gdyby z Polską działo się podobnie, to nikt również by nic nie zrobił. Uczestnictwo w NATO i Unii Europejskiej jest istotne, ale nie w kontekście czarnego scenariusza któregokolwiek ze słabszych krajów. Zresztą powiedział to niejeden minister poprzedniego rządu na słynnych taśmach... To jest bardzo smutne.

Skoro jesteśmy przy Rosji, to wywołał pan spore zamieszanie rolą pana Antoniego w "Uchu prezesa". Często mówi się, że ta rola to majstersztyk.

- To bardzo miłe, bo człowiek pracuje wiele lat w aktorstwie i, mówiąc bardzo skromnie, wykonuje ten zawód poprawnie. I przychodzi taki moment, kiedy udział w bardzo dobrym serialu komediowo-satyrycznym sprawia, że nagle wszyscy sobie o mnie przypominają i zwracają na mnie uwagę. Czy ja bym wolał, żeby tak było po jakiejś mojej dużej i znaczącej roli w filmie? Powiem panu szczerze, że nie jestem tego do końca pewien, ponieważ w tej chwili jest raptem kilku reżyserów w Polsce, u których naprawdę chciałbym zagrać.

Wolę więc uczestniczyć w tak gorącym projekcie, jakim jest "Ucho prezesa", który budzi ogromne emocje i ma ogromną oglądalność, niż we współczesnej komedii romantycznej, gdzie połowa obsady to celebryci, włożeni do niej przez producentów dla większych zysków. Wolę występować u kolegów z Kabaretu Moralnego Niepokoju i u boku również wspaniałych aktorów. Uczestniczenie w "Uchu prezesa" sprawia mi wielką frajdę.

Dużo się pan naoglądał szefa MON i trenował jego mimikę przed lustrem?

- W ogóle. Trenowałem kiedyś aktorstwo przed lustrem, ale to było 25 lat temu i to był kompletny idiotyzm. Żaden dobry artysta tego nie robi. Mało tego, żaden dobry i świadomy artysta nie pracuje nad rolą w domu. W domu można sobie zrobić kawę, herbatę, pranie i zjeść z rodziną obiad, a nad rolą pracuje się w myślach i teatrze. Nie wyobrażam sobie trenowania przed lustrem czy odwiedzania Sejmu, bo to są jakieś bzdury.

Ministra Antoniego Macierewicza znamy przecież od lat, więc nie musiałem się wdrażać w jego rolę. Przyłapałem go na kilku charakterystycznych spojrzeniach, żeby nie było wątpliwości, kogo gram. I tyle. Mówię przecież swoim głosem, nie naśladuję ministra, ponieważ to nie jest parodia. Poza tym wydaje mi się, że wręcz dodałem Antoniemu Macierewiczowi uroku komediowego, wyposażając moją postać w jakąś nieprzewidywalną groźbę. Zrobiłem po prostu kolorową postać, która ma przypominać ministra obecnego rządu. I z tego, co widzę i słyszę, to chyba przypomina.

Kto dobiera aktorów do "Ucha prezesa"? Chłopaki

z kabaretu? Bo ten serial to ewidentny dowód, że każdy ma swojego sobowtóra, nawet politycy.

- Mikołaj Cieślak (w "Uchu prezesa" gra Mariusza - red.), mój serdeczny kolega, ma na to chyba duży wpływ. Sami niejednokrotnie konsultowaliśmy się odnośnie obsady i muszę przyznać, że zaszczytem było dla mnie, kiedy Mikołaj prosił mnie o zdanie. Znam wielu aktorów, bo siedzę w środowisku teatralnym, i cieszę się, że mogłem pomóc. Ostatecznie aktorów wybierają Robert Górski, Mikołaj i producenci.

Czyli zadzwonił do pana Mikołaj i powiedział: "Wojtek, zagrasz Antoniego Macierewicza"?

- Można tak powiedzieć (śmiech). To znaczy Robert i Mikołaj już wcześniej myśleli o stworzeniu tego serialu, później odezwali się do mnie drugi raz. Pokazali mi scenariusz i pomyślałem: fantastycznie, że się spotkaliśmy! Od razu wiedziałem, że to będzie sukces. Czasy są, jakie są... To znaczy w polskiej polityce zawsze są ciekawe, więc uznałem, że ten projekt jest godny przyjęcia. Również pod względem artystycznym, ponieważ tak traktuję to wyzwanie.

Jednak nie wszyscy aktorzy i twórcy serialu chętnie opowiadają o swojej pracy przy tym projekcie. Do tego ci hejterzy w internecie.

- Ale "Ucho prezesa" to przecież również sztuka. Nie znam zamierzeń głównych producentów serialu, ale nie wydaje mi się, żeby były związane z polską polityką, bo to byłoby absurdalne, anie abstrakcyjne. A "Ucho prezesa" jest abstrakcyjne, to świetna sztuka komedii i satyry, która pokazuje współczesną rzeczywistość polityczną w Polsce. I tyle. Jednym podoba się to bardzo, innym się to nie podoba wcale. I o to chodzi, bardzo za to dziękujemy.

Na pewno będzie druga seria "Ucha prezesa"?

- Z moich informacji wynika, że startujemy po wakacjach, ponieważ twórcy rozumieją, że widownia jest duża i potrzebuje takiej satyry.

Musimy również wspomnieć, że parodiował pan już m.in. Jana Rokitę, Ryszarda Kalisza i Tadeusza Cymańskiego. Ten fach ma pan po prostu we krwi.

- Niestety, umiejętnościami parodystycznymi nie dysponuje każdy aktor. Ci wybitni często nie potrafią naśladować innych osób, ale również wybitni aktorzy często mają wręcz dar umiejętności parodiowania postaci. Ja należę do aktorów, którzy potrafią parodiować i powiem panu, że miałem tę zdolność, zanim jeszcze zacząłem grać. Później się od tego odciąłem, żeby nauczyć się rzemiosła aktorskiego, które zupełnie nie polega na naśladowaniu. Ale to jest temat na doktorat.

A ja właśnie chciałem pana zapytać, jak bardzo parodiowanie na przykład ministra MON różni się od roli Konrada Wallenroda na deskach teatru.

- Bardzo się różni. Teatr z założenia wymaga mnóstwa prób, partnerstwa, współpracy z reżyserem, budowania postaci, przestrzeni, scenografii itd. Parodia z kolei jest odwzorowaniem najczęściej żyjącej osoby, no może poza Charliem Chaplinem, ponieważ nikt się nie obrazi za naśladowanie tej postaci. W przypadku "Ucha prezesa" - i zawsze będę tego bronił - mamy do czynienia z rolami, a nie parodiami. Co prawda niektórzy aktorzy nieco naśladują głos granej przez siebie postaci, ale nie ma tam charakteryzacji na siłę. Mamy natomiast dobrze obsadzonych aktorów.

Dwa lata temu zadebiutował pan jako reżyser...

- ...wcześniej jeszcze robiłem inne rzeczy na użytek Facebooka, od którego jestem uzależniony. To były krótkie formy filmowe i dzięki temu, że moje pasje się ujawniły i zaczęły mnie pogłębiać, otrzymałem świetną propozycję od producentów, żeby wyreżyserować serial na kanwie amerykańskiej produkcji pt. "Web Therapy" dla TVN Player. Serial miał, niestety, jeden sezon, ale odniósł sukces artystyczny, komercyjny i miał ogromną oglądalność. Obsada aktorska również o tym świadczy (wystąpili m.in. Agata Kulesza, Cezary Kosiński, Piotr Polk, Jan Peszek, Edyta Olszówka, Andrzej Zieliński - red.).

Chodzi panu po głowie jakiś pomysł na film fabularny, żeby pokonać kolejny schodek w karierze?

- Świetnie pan mówi o tym kolejnym schodku, ale żeby to zrobić, trzeba podnieść nogę. A ja na razie stoję na tym samym schodku i zamierzam podnieść nogę. Jednak żeby nie odcinać kuponów i nie robić byłe jakości, przygotowuję się sumiennie do tego kolejnego ruchu.

Mówimy o internetowym autorskim serialu sensacyjnym, o którym niedawno pan wspominał?

- I również z zabarwieniem komediowym. Zawsze mam przed oczami jednego z mistrzów współczesnego kina, czyli Quentina Tarantino. Ale żeby była jasność: nie zamierzam go naśladować. Po pierwsze, nie chcę i nie interesuje mnie to. Po drugie, i tak tego nie potrafię. Wielu próbuje naśladować poprzedników i czasami marnie to wychodzi.

Wiem, że pańska kilkuletnia córka Marysia chciała być już aktorką, księżniczką, primabaleriną, a teraz jest akrobatką. Tata miał takie same pomysły na siebie? No może oprócz księżniczki i primabaleriny...

- Takie same, byłem nawet księżniczką, tyle że w wydaniu męskim, czyli w przedszkolu byłem księciuniem. Nie wiem, jakie córka ma plany, ale we wszystkich ją wspieram. Gdyby jednak chciała zostać aktorką, to nie wiem, czy byłbym aż tak szczęśliwy, ale na pewno niczego nie będę jej zabraniał, a szczególnie tego, co może jej przynieść radość i przyjemność. Należy wspierać dzieci, anie im przeszkadzać. To jest tak, jak z przechodzeniem przez jezdnię: podajemy dzieciom rękę i przechodzimy razem, a nie zabraniamy przez nią przechodzić. Oczywiście trzeba pamiętać, że przechodzenie przez jezdnię bywa również niebezpieczne. I wszystkie dzieci o tym wiedzą. Aktorstwo to piękny zawód, ale również niebezpieczny.

To dlaczego wybrał pan właśnie aktorstwo?

- Bo jest to najbardziej intensywne przeżywanie życia. Nie chodzę do pracy z przymusu, tylko z przyjemnością.

***

WOJCIECH KALARUS

urodził się w 1968 roku w Będzinie. Ukończył Studium Wokalno-Aktorskie im. Danuty Baduszkowej przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. W 1996 roku ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Ludwika Solskiego w Krakowie. W latach 1996-1999 występował w Teatrze Rozmaitości w Warszawie, w latach 2002-2005 w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, a latach 2005-2006 w Starym Teatrze w Krakowie. Współpracował m.in. z Teatrem Dramatycznym, Teatrem Rozmaitości i Teatrem Komedia w Warszawie. Od 2008 roku jest aktorem Nowego Teatru w Warszawie. W 2015 roku wyreżyserował polską wersję amerykańskiego serialu "Web Therapy".

Źródło: Wikipedia.pl

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji