Artykuły

Wielka nadzieja i mały bunt

Nie widzicie wielkiej, wspaniałej nadziei na odnowienie wielkości waszej wspaniałej sceny, jaką stwarza wam konkursowe zwycięstwo Michała Gielety i Marka Mikosa? Chcecie dalej być aktorami bez ról, teatrem bez miejsca w gmachu kultury wielkiej, wysokiej? - pisze Elżbieta Morawiec w Gazecie Polskiej codziennie.

Przed krakowskim Narodowym Starym Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej odbyła się w sobotę manifestacja pod hasłem "To jeszcze nie koniec" w związku z zapowiadaną zmianą na stanowisku dyrektora. Kadencja obecnego, Jana Klaty, upływa z końcem sierpnia. Konkurs wygrał krytyk teatralny Marek Mikos. Dyrektorem artystycznym zostanie najbardziej znany za granicą polski reżyser teatralny, uczeń Franca Zefirellego, Michał Gieleta.

Kiedy się pamięta, jak ja, protesty w obronie wolności słowa w latach 1967-1968 po zdjęciu przez komunistów "Dziadów" Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym i słyszy się o "buncie" zespołu w Starym Teatrze w Krakowie - ręce opadają. Nad Starym w dniu rozstrzygnięcia konkursu na dyrektora tej sceny zawisły żałobne flagi

Konkurs wygrał Marek Mikos, dziennikarz, osoba mało rozpoznawalna, zgoda. Na pewno przyzwoity człowiek. Ale nie on będzie nowym budowniczym sceny. Będzie nim artysta w Polsce mało znany (realizacja opery "Maria" w Gdyni), ale ktoś, kto dał się już poznać jako osobowość wybitna na scenach Europy, Ameryki, nawet w Afryce Południowej.

Koniec z Regietheater

Michał (Michael) Gieleta (lat 43), Polak wykształcony w Oksfordzie, do swoich osiągnięć doszedł własną wielką pracą. Terminował u największych: Franca Zefirellego, Georgia Strehlera, Luki Ronconiego. Realizował wielkie opery w teatrach muzycznych całego świata, ma za sobą także bogaty dorobek dramaturgii teatralnej - zarówno Szekspira, jak i pisarzy współczesnych. Jest absolutnym przeciwnikiem czegoś, co jest rozpowszechnione w Europie Środkowej, tzw. Regietheater. Co się sprowadza do bezceremonialnych przeróbek oryginalnego tekstu dramaturga. A co jest plagą, nagminną praktyką w teatrze polskim. Czy mogą być lepsze rekomendacje?

Jednak ze Starego Teatru usłyszałam głos pewnej pani, która stwierdziła: "Nikt z zewnątrz nie będzie nam nic narzucał". I jeszcze: "Nie pozwolimy, aby rząd nam coś narzucał". Tak jakby konkursy nie zakładały, że zawsze jest to ktoś z zewnątrz i jakby Stary Teatr utrzymywał się sam, bez 14-milionowej dotacji od tego, "złego" rządu.

Fan Steve'a Jobsa w teatrze

Te czarne flagi - to "żałoba" po Janie Klacie. Startował w konkursie i przegrał. Przyjmijmy na chwilę, że niesprawiedliwie. Buntownikom ze Starego Teatru należy postawić jedno tylko pytanie: co takiego nieprzemijającego, wielkiego pozostawił za sobą ten, ich zdaniem "wielki skrzywdzony"? Patrzę na teatr polski, opisuję go od ponad 50 lat, byłam świadkiem i uczestniczką wielkiej ery Starego Teatru. W moim najgłębszym przekonaniu, czemu dawałam wielekroć wyraz publicznie, Klata to jeden z największych niszczycieli tradycji teatru, ktoś, kto pozostawia po sobie spaloną ziemię. Konia z rzędem temu, kto wymieni jedną bodaj rolę aktorską, która zaistniała w przedstawieniach samego Klaty bądź reżyserów przezeń angażowanych.

Po objęciu dyrekcji Klata zapowiadał buńczucznie: "Rzucę Kraków na kolana!", i odwoływał się do swojego idola Steve'a Jobsa. Wcześniej jako reżyser gościnny zafundował Krakowowi adaptację "Trylogii" Sienkiewicza. Przyprawioną la mode, lansowaną przez "Gazetę Wyborczą" jako element "filozofii wstydu" za polską historię. W tym lustrze sceny Polacy byli zaciekłymi antysemitami i groteskowymi rycerzami bezsensownej walki o wolność. Filozofia sceniczna Jana Klaty, już podczas dyrekcji, miała jako podstawowe przesłanie walkę z wartościami polskiej tradycji. I tradycji Starego Teatru. Niszczyć, anihilować - taka była niepisana dewiza.

Na pierwszy ogień miał pójść Konrad Swinarski i jego legendarna "Nie-Boska komedia". Brudnej roboty podjął się niezawodny Oliver Frljić, bezczelny skandalista jak Europa długa. W spektaklu tezą były: 1. antysemityzm Krasińskiego, 2. antysemityzm Swinarskiego, 3. antysemityzm Polaków jako nacji unt wybitnych aktorów wobec tekstu, w którym z Krasińskiego nic nie zostało (ośmioro aktorów, m.in. Anna Dymna i Tadeusz Huk, oddało role, Anna Polony odeszła w proteście ze Starego), zapobiegł katastrofie.

Festyn barbarzyństwa

Jednak Klata nie odpuścił, zorganizował w foyer teatralnym happening. Niby o katastrofie pod Damaszkiem, w istocie o Smoleńsku. Obrzydliwy, gorszący, mówiąc eufemistycznie. Jako były kierownik literacki Starego skierowałam wówczas do aktorów list, który chcę tu zacytować. "Śledztwo w sprawie śmierci Konrada Swinarskiego, [...] którego wielkość z bezprzykładnym brakiem kultury staracie się zniszczyć, to zaledwie pretekst. Konrad Swinarski zbudował wielkość tego teatru i żadne wasze happeningi nie są w stanie zniszczyć jego wielkości. Po nim w tych murach pozostała wielkość, po was zostaną tylko ruiny. [...] We własnym mniemaniu jesteście buntownikami. Nic obłędniejszego. Płyniecie zgodnie z obowiązującą w Europie falą, która na wszystkich polach, przede wszystkim w kulturze, dą?y do zniszczenia tego, co wartościowe, co jest fundamentem europejskości. [?] W tym teatrze od 10 miesięcy mamy nieustający festyn barbarzyństwa, szkalowania tradycji. Tu się postponowało Piłsudskiego i gloryfikowało czerwonego kata i zdrajcę Dzierżyńskiego. Chcecie powrotu bolszewickiej Polski spod znaku Kohna, Marchlewskiego z roku 1920 - dalej się tak bawcie. Nowy Dzierżyński albo wielkorządca Putin wskażą wam wasze miejsce w kulturze. I pomyśleć, że dla was i za was, wasi rówieśnicy z różnych pokoleń oddawali życie, byście mieli wolność. Pytam, co zrobiliście z wolnością, która was nic nie kosztowała".

Aktorzy bez ról, teatr bez korzeni

Apel pozostał bez echa. Potem było już tylko gorzej. Skandaliczne "Do Damaszku", wielki metafizyczny dramat Strindberga, z którego niewiele pozostało. Ale w pamięci mam żenującą scenę, w której wybitny aktor Krzysztof Globisz kąsa własną rękę niczym zwierzątko, oraz półpornograficzne sceny z udziałem Doroty Segdy. Jeden ze spektakli został zerwany przez publiczność. Bez efektu.

A był jeszcze "Poczet królów polskich (reż. Krzysztof Garbaczewski), tandetny kabaret, drwina z polskiego podziemia niepodległościowego czasu okupacji. Było "Akropolis" (reż. Łukasz Twardowski), gdzie z Wyspiańskiego kamień na kamieniu nie został, zastąpiony multimedialnymi błyskotkami. Był "Król Lear" samego Klaty, gdzie król stał się papieżem z córkami.

Ale dość tej wyliczanki. Wnioski ogólne są ważniejsze. A w praktyce Klaty (i przezeń zatrudnianych reżyserów) sprowadzają się do: 1. anihilacji tekstu dramaturga; 2. obniżania rangi scenerii dramatu, co w konsekwencji jest niszczeniem pamięci i tożsamości kulturowej widza; 3. odhumanizowania aktora, pozbawienia go możliwości kreowania postaci, osoby ludzkiej; 4. całkowitemu zamazaniu przekazu płynącego do widza; 5. w konsekwencji - przez lekceważenie i aktora, i widza - zniszczenie podstawowej, wspólnotowej misji teatru.

Klata nie był w tych praktykach odosobniony. Takie są tendencje wśród tzw. młodych najzdolniejszych. Ale pytam was, buntowników spod żałobnej flagi - naprawdę chcecie powrotu do takiego teatru? Nie widzicie wielkiej, wspaniałej nadziei na odnowienie wielkości waszej wspaniałej sceny, jaką stwarza wam konkursowe zwycięstwo Michała Gielety i Marka Mikosa? Chcecie dalej być aktorami bez ról, teatrem bez miejsca w gmachu kultury wielkiej, wysokiej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji