Artykuły

Krzysztof Babicki o "Kursku" i "Nabucco"

- "Kursk" jest dla mnie po prostu koszmarną łamigłówką. Spektakl musi być interesujący. Może się komuś nie podobać, można się z naszym pomysłem nie zgodzić, ale nie możemy widza zanudzić - mówi reżyser Krzysztof Babicki przed premierą "Kurska" Pawła Huellego na Darze Pomorza w Gdyni. Rozmowa także o "Nabucco" w Operze Bałtyckiej: - Chór będzie aktywnym uczestnikiem zdarzeń - zapowiada Krzysztof Babicki.

Łukasz Rudziński: Historia okrętu podwodnego K-141 Kursk sama w sobie jest dramatyczna, wstrząsająca i pełna tajemnic. To chyba idealny materiał na spektakl, szczególnie na fregacie "Dar Pomorza"?

Krzysztof Babicki [na zdjęciu]: Sztuka Pawła Huellego jest wynikiem dwuletniej pracy naszego dramaturga i wnikliwym studium przypadku. Jego "Kursk" jest bardzo rzetelnie oparty na faktach. Przybliża zatonięcie okrętu i całą aferę z tym związaną. W spektaklu są ślady dokumentów, do których można było dotrzeć po katastrofie, m.in. słynny list Dmitrija. Sztuka dzieje się w dwóch czasach i czterech różnych przestrzeniach: jest przestrzeń dziewiątego przedziału, gdzie moment zatonięcia przetrwali marynarze; jest przestrzeń metafizyczna, którą za Tadeuszem Micińskim nazywam "teatrem mrącej głowy", czyli tym, co roi się marynarzom w głowach z powodu niedotlenienia - to rozmowy z przeszłości lub takie, które się powinny odbyć, a z pewnych względów się nie odbyły - z matką, z prababką, z żoną, narzeczoną czy siostrą; jest przestrzeń dowodzenia (nie zapominajmy, że to były manewry z różnymi punktami oceniania).

Wszystko to spina oderwany od czasu bohater - markiz Astolphe de Custine, autor słynnych "Listów z Rosji" z połowy XIX wieku. Tekstami wyciągniętymi z tej książki komentujemy zdarzenia. Nie zapominajmy, że do 1989 roku "Listy z Rosji" były w Rosji zakazane. Markiz obserwuje katastrofę, próbując jak gdyby napisać "Listy z Rosji" na nowo. Każde jego zdanie jest autentyczne.

Markiz de Custine będzie kolejnym bohaterem - narratorem. Taka postać pojawiła się choćby w "Idąc rakiem", podobną rolę spełniają grupies Johna Lennona i Paula McCartneya w "Żółtej łodzi podwodnej".

- Faktycznie lubię zabawy z czasem, bo on jest najbardziej bezlitosnym bohaterem akcji. "Kursk" Paweł Huelle pisał z myślą o konkretnych aktorach i prawdę mówiąc chętnie się temu poddałem. Próby trwają, co jest trudnym i złożonym procesem, bo nie zapominajmy, że do wieczora "Dar Pomorza" jest statkiem-muzeum Narodowego Muzeum Morskiego. Próbujemy więc niejako w rozkroku - rano na sali prób, wieczorem w przestrzeni spektaklu. To bardzo specyficzne miejsce. Cały czas musimy uważać, by nie zarysować podłogi i niczego nie zniszczyć. Na szczęście od pięciu lat nam się to udaje.

I podobnie jak w przypadku "Idąc rakiem" trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce na ten spektakl niż podpokładzie "Daru Pomorza".

- Tak, jest ciasno, niezbyt wygodnie. Ta mała przestrzeń i scenograficzna klaustrofobia świetnie wpisują się w temat spektaklu, choć sprawia nam to mnóstwo trudności. Technika sceniczna jest bardzo trudna. Poruszamy się tuż przed widzem - wszystko musi być bardzo dokładnie wyliczone. Choć podpokładzie statku to naturalna sceneria sztuki, to scenografia nie powinna być taka jak w poprzednich spektaklach. Poza tym mamy na nią bardzo mało miejsca. Myślę jednak, że Marek Braun świetnie sobie z tym zadaniem poradził. Autor muzyki Marek Kuczyński musi z kolei mierzyć się z fatalną akustyką żaglowca, co stanowi też wyzwanie dla aktorów, mających widzów po dwóch stronach naprzeciwko siebie. W takich warunkach oczywiście bardzo trudno się reżyseruje - "Kursk" jest dla mnie po prostu koszmarną łamigłówką. Spektakl musi być interesujący. Może się komuś nie podobać, można się z naszym pomysłem nie zgodzić, ale nie możemy widza zanudzić. To musi być o każdym z nas. Tak jak mówi markiz de Custine - "Nie pytajcie o Rosjan, pytajcie o Was samych".

Ale w maju nie tylko "Kursk" pan wyreżyseruje. Pomysł by przygotować dwa spektakle, których premierę dzielą zaledwie trzy tygodnie, wydaje się bardzo odważny. To zbieg okoliczności?

- Wcale nie miało tak być. Wstępnie mówiliśmy z dyrektorem Warcisławem Kuncem o lipcu. Niespodziewanie okazało się, że musimy wszystko przyspieszyć i premierę "Nabucca" mamy już 25 maja. Jednak najcięższą pracę nad spektaklem wykonaliśmy w lutym i marcu, kiedy miałem do dyspozycji wszystkich solistów. Wszystko ustawiłem właśnie wtedy, przed pierwszą próbą do "Kurska". Nie wyobrażam sobie pracy nad kilkoma spektaklami równocześnie. W praktyce było tak, że miałem poczucie zamknięcia "Nabucca", uzgodnione kostiumy z Agatą Uchman i zamysł scenograficzny z Mariuszem Napierałą, ustawiony chór. Teraz trwają próby muzyczne. Do pracy nad spektaklem wrócę zaraz po premierze "Kurska".

Jak w ogóle doszło do tego, że podjął się pan reżyserii opery?

- Dyrektor Kunc był na "Locie na kukułczym gniazdem". Po spektaklu powiedział, że muszę coś u niego wyreżyserować. Umówiliśmy się na "Nabucco" Giuseppe Verdiego. Mam duży sentyment do Opery Bałtyckiej, bo to gmach, w którym kiedyś oglądałem wszystkie spektakle dramatyczne, operowe i operetkowe - tam przecież grał Teatr Wybrzeże i Państwowa Opera i Filharmonia Bałtycka. Moja mama lubiła operetki, ojciec opery, więc od dziecka miałem z nimi kontakt, oglądając. Przed wielu laty [w 1983 roku - przyp. red.] wyreżyserowałem tutaj "Rigoletto" Giuseppe Verdiego z Wojtkiem Rajskim, który poprowadził orkiestrę. Ostatnio z orkiestrą pracowałem przy "Franku V. Komedii bankierskiej" według Dürrenmatta w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie w 2008 roku.

Na co zwraca pan szczególną uwagę?

- Chcę bardzo wyraźne zarysować wątki osobiste. Ojciec odrzuca córkę Abigaille i odrzuca ją również ukochany Isamel - zostaje jej polityka, ale to polityka "zamiast" życia osobistego. Jej motywacją jest nienawiść do ojca i siostry. Chcemy zderzyć opowieść o szaleństwie, jakie powoduje władza, z dramatem rodzinnym. Ważne dla mnie w tak statycznej operze było też wyrzucenie dwóch antraktów. Łącze pierwszy akt z drugim i trzeci z czwartym. Nie dopisujemy muzyki, ale robimy scenę wizualną, którą nazwaliśmy linczem Ismaela.

"Nabucco" to przede wszystkim bezwzględna walka o władzę.

- Żydami rządzi arcykapłan Zachariasz - jako duchowny ma władzę świecką. Podobną władzę chce zdobyć także arcykapłan Asyrii, który stara się wykorzystać nienawiść Abigaille do ojca. Zawłaszczanie przez władzę duchową władzy świeckiej wydaje się motywem bardzo ciekawym i uniwersalnym. Nie interesują mnie przy tym nachalne uwspółcześnienia, choć oczywiście nie utopimy spektaklu w dosłownościach. Nie będzie Świątyni Jerozolimskiej z menorami, nie będzie Asyrii ani rzeki. Wszystko rozgrywa się na żwirze, zarówno podczas scen w Izraelu, jak i w Asyrii.

Siłą rzeczy w tak statycznej operze bardzo dużą rolę odgrywa chór. Jak ma pan na niego pomysł?

- Zdaję sobie sprawę, że wszyscy czekać będą na słynne "Va, pensiero", ale pamiętajmy, że usłyszymy go dopiero w trzecim akcie. Postanowiłem, że chór musi być duży - mamy 49 osób, które najpierw stanowić będą społeczność hebrajską, później asyryjską. Prezentujemy dwie kultury - bardzo ascetyczną kulturę hebrajską - ludzi modlitwy i medytacji - oraz militarną cywilizację "wstępującą" Asyryjczyków, przypominającą Azteków czy Majów. Kostiumy zostały przez Agatę Uchman przygotowane w ten sposób, by nie można było stwierdzić, czy dzieje się to dwa i pół tysiąca lat temu, czy w przyszłości. Chór będzie aktywnym uczestnikiem zdarzeń. Efekty poznamy 25 maja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji