Artykuły

Dlaczego ludzie wychodzą z teatru?

- Widzowie coraz odważniej wyrażają własne opinie o teatrze. Na pewno mają do tego większe możliwości. Jest Internet i media społecznościowe, które dają pozory anonimowości. A w realu? Wstają i wychodzą - o tym, co dziś oburza na scenie mówi Dorota Ignatjew, dyrektor Teatru im. J. Osterwy w Lublinie.

W marcu do urzędu marszałkowskiego woj. lubelskiego przyszedł list, pod którym z imienia i nazwiska podpisała się kobieta. Nadawczyni napisała, że będąc na spektaklu w Teatrze im. J. Osterwy zobaczyła na scenie rozebranych aktorów. Była zniesmaczona "epatowaniem nagością w publicznym teatrze za publiczne pieniądze". Chodzi o spektakl "Pani Bovary Kuby Kowalskiego, w którym aktorzy grający Emmę Bovary i Leona występują na scenie bez ubrania. List trafił na biurko Doroty Ignatjew, dyrektorki teatru.

Kacper Sulowski: Co pani odpowiedziała?

Dorota Ignatjew: Teatr budzi emocje, tak było jest i będzie. Zacytuję Macieja Nowaka że "albo ma się teatr albo ma się spokój".

Wszelką korespondencję, którą otrzymuję czytam z uwagą, a nadawcę listu poinformowałam, że na wszystkich materiałach promujących spektakl widnieje informacja, że przedstawienie przeznaczone jest dla osób dorosłych. Poza tym spektakl cieszy się wysoką frekwencją. Wspomniałam, że aktorzy mają prawo zrezygnować z roli i że przy realizacji tego tytułu wszyscy podjęli się powierzonych zadań. Nadmieniłam, że nagość w teatrze polskim występuje od 1908 roku kiedy to Irena Solska, legenda polskiego teatru wystąpiła nago w spektaklu "Lady Godivy" L. Staffa w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie.

Kraków był zdruzgotany.

- Były gorące emocje, były protesty. W naszym teatrze nagość jest w spektaklach "Amadeusz" i :Mistrz i Małgorzata". Jeśli ten zabieg artystyczny jest uzasadniony, traktujemy go jako każdy inny środek teatralny. Bardzo ważna jest argumentacja. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie po co i dlaczego taki zabieg jest, użyty ale to rola reżysera - nie ma jednej słusznej argumentacji. Trudno na przykład sobie wyobrazić spektakl Krystiana Lupy "Persona" bez nagości aktorki Sandry Korzeniak grającej Marilyn.

Męska golizna razi bardziej?

- Dla mnie nagość to nagość. Adam i Ewa wyglądali równie pięknie.

Ale do tej kobiecej chyba się bardziej przyzwyczailiśmy?

- Chyba tak. Widzimy ją w telewizji, w reklamach, w sztuce. Występuje częściej. To też kwestia kulturowa i historyczna. Inna sytuacja jest w rzeźbie. Jesteśmy przyzwyczajeni do nagiej męski rzeźby w antyku.

A co może oznaczać nagość w teatrze?

- Może mieć zarówno pozytywne, jak i pejoratywne skojarzenia. Ważne są założenia twórców. Każda nagość powinna mieć uzasadnienie, ale o niej decydują Reżyserzy i aktorzy, którzy mają się rozebrać. Nikt nikogo nie rozbiera na siłę.

Ale takie rzeczy za publiczne pieniądze?

- Nagość też jest w sztuce, a nikt nie pali obrazów Rubensa. Nikt nikogo nie zmusza do kupna biletu do teatru, ani do muzeum.

Rozmawia pani o odważnych scenach z reżyserami?

- Zawsze rozmawiam i zawsze słucham argumentacji. Taka rola dyrektora. Ale bardziej interesują mnie intelektualne rozważania niż to czy dana scena ma być rozbierana czy nie.

Co oburzało widzów na Śląsku?

- Tam bardziej niż nagość emocje budzi tożsamość, historia regionu. Są tam różne tożsamości. Niektórzy czują się Polakami, jest tożsamość zagłębiowska, śląska. Duże emocje budzi Ruch Autonomii Śląska. Pamiętam reakcje na spektakle "Miłość w Koenigshutte" czy "Piąta strona świata" mówiące o trudnej historii Ślązaków w latach 30 i 40 XX wieku i po wojnie. Spektakl "Cholonek" mówił o mitycznej krainie Górnego Śląska. "Korzeniec" w reżyserii Remigiusza Brzyka nawiązywał między innymi do historii regionu Zagłębia. Mówił o punkcie Trzech Cesarzy, w którym stykały się zabór rosyjski, austriacki i Prusy. Mówił o mieście, które w czasach zaborów było bogatym miastem przygranicznym, ziemią obiecaną, a potem pachniało biedą. Te spektakle budziły emocje. Były dyskusje, komentarze i rozmowy.

A listy też przychodziły?

- Tak. Różne. Te z gratulacjami i te z uwagami krytycznymi, niektóre były podpisane inne nie. W kategorii anegdoty opowiem, że dostałam kiedyś anonim, który w skrócie brzmiał: "Czechow, Gogol, Ignatjew - dosyć ruskich w teatrze". Cudownie być w takim zestawieniu.

A teraz poważnie. Kiedy objęłam stanowisko dyrektora w Sosnowcu Piotr Ratajczak wystawił dramat Doroty Masłowskiej "Między nami dobrze jest". Ta inscenizacja wzbudziła wiele skrajnych reakcji. To był szok dla widzów Teatru Zagłębia. Przyzwyczajeni do pięknych bajkowych scenografii zobaczyli bardzo prostą i współczesną. Zaskoczył również tekst Masłowskiej, który jest prześmieszny, ale bolesny. W spektaklu padał, np. tekst o kubeczkach po kefirze, które po użyciu mogą się przydać, by zrobić w nich galaretkę z nóżek. A potem wszystko się przyda jak przyjdzie II wojna światowa". Potem słyszałam komentarze typu "oczywiście ,że się przydadzą! Tak jak i zbierane reklamówki z Tesco!"

Przejmuje się pani uwagami?

- Jako młody dyrektor bardzo przeżywałam wszystkie opinie i komentarze widzów. Dziś już się do tego przyzwyczajam. Wiem, że wszyscy mają prawo do wypowiedzenia się na ten temat. Ja jako dyrektor instytucji mam obowiązek ich wysłuchać i się do nich odnieść.

Ostatnio przed kolejnym spektaklem "Klątwa" przed wejściem do Teatru Powszechnego w Warszawie narodowcy utworzyli kordon, który blokował widzom przejście. Korzystają z prawa do wypowiedzi?

- W tym przypadku normy zostały przekroczone. Niektórzy zapominają, że teatr jest światem sztuki, a więc i fikcji. Przykro na to patrzeć

A jak Lublin reaguje na "Klątwy"?

- Najczęstszą negatywną reakcją jest wyjście ze spektaklu. To mocne przedstawienie, w którym jest mowa o naszej religijności, o konflikcie polsko-polskim. Nie wszyscy się z tym zgadzają. Ludzie często wychodzą. Wyjście jest pewnym rodzajem demonstracji i braku akceptacji. Choć moim zdaniem nie najlepsze, bo wychodząc nie dajemy sobie szansy na zobaczenie całości.

Dlaczego jednych oburza krzyż, innych penis, a jeszcze innych język?

- To kwestia środowiska, edukacji i doświadczenia kto, co w życiu zobaczył. Każdy przyzwyczajony jest do czegoś innego. Jeśli ktoś chodził do jednego teatru przez całe życie albo wybierał tylko klasykę, nagle zmieni się język w teatrze będzie czuł się zaskoczony. Ludzi, którzy często chodzą do teatru, widzą dużo, trudniej jest zaskoczyć czy oburzyć. Ale nie mam wątpliwości, że w ostatnim czasie widzowie odważniej wyrażają własne opinie. Na pewno mają do tego większe możliwości. Jest Internet, media społecznościowe, które dają pozory anonimowości.

Odziana tylko we włosy

- W maju 1908 roku w Teatrze Miejskim w Krakowie (dziś Teatr im. J. Słowackiego) odbyła się premiera spektaklu "Lady Godivy" Leopolda Staffa. Aktorka i jednocześnie żona ówczesnego dyrektora teatru grała bohaterkę sparafrazowanej przez polskiego poetę staroangielskiej ballady. Lady Godiva, żona okrutnego lorda Leofrica, starała się nakłonić małżonka do zmniejszenia rujnującej mieszkańców Coventry daniny. Lord zgodził się, ale w zamian chciał upokorzyć małżonkę. Kazał jej zupełnie nago przejechać konno przez ulice miasta. Solska wyjeżdżała na scenę na siwym, przystrojonym koniu. Jej ciało przysłaniały tylko długie do kolan włosy i - prawdopodobnie - przezroczysta zasłona oddzielająca scenę od widowni. O planowanym zabiegu podczas premiery wiedziała kuria, która protestowała przeciwko użyciu takich środków. Mimo wszystko dyrektor zdecydował, że do premiery dojdzie. Na tej samej scenie kilka lat wcześniej nie dopuszczono do inscenizacji antyklerykalnej "Klątwy" Stanisława Wyspiańskiego.

Mocny początek kadencji

Dorota Ignatjew ma 49 lat. Urodziła się w Czarnkowie, w województwie wielkopolskim. W 1992 roku ukończyła Wydział Lalkarski PWST we Wrocławiu, a dwa lata później aktorski. Już w czasie studiów była asystentką Jerzego Grzegorzewskiego. Od 2003 roku pełniła funkcję asystenta reżysera, potem dyrektora do spraw artystycznych w warszawskim Teatrze Narodowym. W 2011 roku została dyrektorem ds. artystycznych w Teatzre Zagłębia w Sosnowcu. Po pięciu latach, na prośbę obsady Teatru Osterwy wystartowała w konkursie na dyrektora lubelskiej sceny. Stanowisko dyrektora objęła w ubiegłym roku, po pełniącym tę funkcję 16 lat Krzysztofie Torończyku. Za jej kadencji na lubelskiej scenie zobaczyliśmy dwa spektakle: mocne politycznie "Klątwy" Stanisława Wyspiańskiego i Artura Pałygi w reżyserii Marcina Libera oraz poruszający i interesujący społecznie "Diabeł i tabliczka czekolady" Kuba Kowalskiego na podstawie zbioru reportaży Pawła P. Reszki o tym samym tytule.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji