"Dramatyczny" po raz trzeci
W ciągu ostatnich kilku miesięcy Teatr Dramatyczny miasta stołecznego Warszawy gościł na naszych łamach trzy razy. W marcu zamieściliśmy rozmowę z dyrektorem Zapasiewiczem, potem z młodymi aktorami, którzy w sali wystawowej teatru zaprezentowali "Ptaki" Arystofanesa, a teraz kilka uwag o zakończonym sezonie.
Powodów dla zainteresowania się tym teatrem może być aż kilka, ale tak naprawdę wystarcza jeden - chęć obejrzenia tego, co jest grane. Właśnie minął pierwszy sezon "Dramatycznego" pod nowym kierownictwem i na pewno trzeba powiedzieć, że był to sezon pracowity, odmierzony ośmioma premierami. Gra się tutaj na trzech scenach jednocześnie i czasami jest tak, że wychodząc z jednego przedstawienia można jeszcze zahaczyć o drugie. Występują aktorzy znani, cenieni i tacy, których trzeba dopiero publiczności pokazać. Podobnie z kadrą reżyserską i scenograficzną.
Przyglądanie się temu, co dzieje się w "Dramatycznym" równoznaczne jest z obserwacją procesu powstawania zespołu. Dyrektor Zapasiewicz postawił na stworzenie, zbudowanie tego, co wydaje się już dzisiaj w środowisku teatralnym prawie niemożliwe, to znaczy na stworzenie ansamblu zawodowców, którzy byliby w stanie podjąć nie tylko ważkie artystyczne zbiorowe działania, ale przede wszystkim potrafiliby przekonać publiczność, że teatr to sztuka żywa, poprzez którą można nawiązać kontakt z widzem i że dialog ten potrzebny jest każdej ze stron. Realizacja programowych założeń dyrektora i jego zespołu w sposób bardziej lub mniej konsekwentny, jest zmartwieniem dyrekcji i na dobrą sprawę nic widzowi do tego. Piszę jednak o tym, gdyż - jak mało gdzie - można tu sprawdzić, jak deklaracja i życzenia wyglądają w praktyce. Wiadomo, że w naszej rzeczywistości od słów do ich urzeczywistnienia prowadzi droga długa, wyboista, albo czasami w ogóle jej nie ma i wszystko co piękne kończy się na "programowych założeniach" powiedzianych i napisanych.
Osiem premier, to fakt. Z tytułów, które obejrzałam, a było ich sześć; "Motel" H. Leonarda, "33 omdlenia" A. Czechowa, "Ja, Feuerbach" T. Dorsta, "Elegia dla pewnej pani", i "Coś jakby historia miłosna" A. Millera oraz "Ptaki" Arystofanesa, wynika, że można już chodzić do "Dramatycznego" - jak niegdyś - bywało - na "aktorów". Można przy tym odróżnić style i szkoły aktorskie czyli generacyjne podziały, można wreszcie zobaczyć co znaczy na scenie doświadczenie, a co młodość i spontaniczna żywiołowość.
Wspaniała, piękna rola tego sezonu, to rola Tadeusza Łomnickiego w przedstawieniu "Ja, Feuerbach", gdzie aktor, zagrał aktora. Rekomendacje są zbyteczne. Tadeusz Łomnicki z partnerującym mu Krzysztofem Stelmaszczykiem oraz epizodycznym udziałem Ryszardy Hanią stworzyli wzruszający spektal o przegranym człowieku, udającym przez dwie godziny przed asystentem reżysera (K. Stelmaszczyk) rolę wielkiego, sławnego, aktora, którym nigdy nie był, ale o którym marzył. Kawał prawdy o ludzkiej samotności i klęsce, o zagubieniu się w podwójnych życiowych rolach.
W równie ciepłym klimacie, przez pryzmat życiowych doświadczeń, ale przy pomocy żartu i śmiechu zaprezentowano nam twórczość Czechowa. W "33 omdleniach" grany jest temat "kobieta-mężczyzna" na rozmaite sposoby i ujęcia teatralne. Aktorzy Ewa Żukowska, Zbigniew Zapasiewicz i Andrzej Blumenfeld mają swoje 3x3, czyli grają po trzy różne postacie w "Oświadczynach", "Niedźwiedziu" i "Jubileuszu". Jest do śmiechu i z łezką, ale głównie do śmiechu, zabawnie i bardzo prawdziwie.
Inny genre, inny styl kiedy na scenie pojawia się: Jadwiga Jankowska-Cieślak, Krystyna Wachelko-Zaleska, Justyna Kulczycka, Marek Obertyn, Jerzy Karaszkiewicz, Krzysztof Tyniec, i Włodzimierz Press. Wymaga tego głównie repertuar. "Motel" Leonarda oraz jednoaktówki Millera dotyczą współczesności zachodniej, ale w obyczaju nie tak bardzo innej od naszej. Zwłaszcza, że ponownie idzie o sprawy męsko-damskie. Aktorstwo w tych spektaklach jest jakby mniej wypielęgnowane, bardziej oschłe, emocję schowane a szczegóły mniej celebrowane. Przy twórczości Millera wydało mi się ono nawet zbyt oschłe i pozbawione lirycznej głębi, która u autora jednak jest. Zabrakło również klimatu amerykańskiego miasta, jakiegoś elementu scenograficznego, który by go tworzył. Bo miasto, zwłaszcza w Ameryce, wpływa na człowieka, na jego wygląd, sposób bycia. Inaczej zachowują się ludzie, którzy zwykli robić zakupy na 5-ej Avenue w Nowym Jorku, inaczej ci, którzy boją się strzelaniny w Dawntown. - Ale to już kamyczek do ogródka reżysera i scenografia "Elegii" i "Coś jakby..."
Młodzież aktorską ogląda się w "Ptakach". O tym przedstawieniu pisałam już na łamach "Tygodnika" przy innej okazji. Mimo pojawienia się tego udanego spektaklu wydaje mi się, że młodzi aktorzy byli w tym sezonie jakby za głęboko schowani i nie w pełni dopuszczeni do głosu. Być może przyszły sezon pozwoli poznać i lepiej ocenić pełnię ich twórczych możliwości.
Czy repertuar się sprawdził? Widać wyraźnie, że trwa przymiarka gustów i upodobań. Przy wysoce profesjonalnym poziomie aktorstwa - na które wyraźnie dyrektor postawił - poszukiwania repertuarowe po okresie prób i błędów pozwolą zorientować się na jakiego widza "Dramatyczny" może liczyć. Będzie to zatroskany inteligent czy drobnomieszczanin akceptujący tylko repertuar lekki, łatwy i przyjemny? Widz, szukający odpowiedzi na małe i wielkie pytania tego świata, czy widz zorientowany głównie na sprawy polskie. Ten ostatni w minionym sezonie nie miał satysfakcji. Tematyki polskiej, współczesnej zdecydowanie w repertuarze zabrakło, tak jak zabrakło wyraźnego adresu, wyjścia ku młodej, myślącej publiczności, z którą nawiązanie dialogu jest w tej chwili najważniejsze.