Artykuły

20 lat od śmierci Piotra Skrzyneckiego

Aż pewnego kwietniowego dnia, oddaliwszy się najdalej, już nie wrócił...

Dla nas, piwniczan z tamtych lat, a przecież i dla naszej z tamtych lat publiczności, te zdumiewające 20 lat nieobecności Piotra Skrzyneckiego to nic. To zaledwie wczoraj...

Jako jeden z nie tak wielu już bezpośrednio zaangażowanych świadków we wspólne budowanie i w życie, dziś, 20 lat po Twoim zniknięciu, spisane co najmniej przed dziesięcioma laty tamtego czasu moje pamiętanie chciałbym na tych łamach przywołać. Pierwotnie te wspomnienia znalazły się w książce "Pod Baranami ten szczęsny czas..." lecz niech będą tu - w skróconej formie - przypomniane.

JAK NAPOLEON

Piotr na początku nie był ani dyrektorem, ani konferansjerem. Przychodził do Piwnicy jako jeden z dyskutantów. Według niektórych uchodził za inteligentnego, lecz klasycznego, fajtłapę.

Wiem z różnych świadectw, że intronizacja Piotra odbyła się tak: zapowiadający wtedy programy w Piwnicy Mariusz Chwedczuk zachorował. Piotr został wyrwany do poprowadzenia wieczoru. Miała go zachęcić do tej roli Hanna Mortkowicz-Olczakowa, matka Joanny. Pani Hania zapewne wcześniej miała możność oszacowania jego możliwości w tym względzie. Jeśli tak to było, wiekopomna to Jej zasługa. Dorwał się.

Zrobił to, tak iskrząc inteligencją i dowcipem, a przy tym sam bawiąc się sytuacją, że stało się oczywiste: odtąd tylko Piotr może pełnić funkcję konferansjera! Wykreował się więc i sięgnął po władzę w Piwnicy sam.

Tak pozostało do końca. Nawet z początkiem lat 60., kiedy rolę quasi-szefa prowadzącego wieczory przejął Jurek Vetulani. I chociaż w opinii potomnych okres jego konferansjerki cieszy się niekwestionowanym poklaskiem, to jednak nikt nigdy w wątpliwość tej oczywistości nie podał: bez konferansjerki Piotra kabaret nie byłby tym kabaretem! Wnet to już Piotr stygmatyzował zjawisko Piwnica pod Baranami.

Faktem też jest, że tej piwnicznej fantazji poświęcił całe życie. Pozostali piwniczanie mieli jeszcze inne ambicje, obowiązki rodzinne, zawodowe, zabiegali o rozmaite dobra, kariery, karierki itd. Piotr nie.

Chyba rychło się zorientował, próbując tzw. prawdziwej reżyserii, pisząc recenzje z wystaw plastycznych czy realizując programy radiowe, że nie były to osiągnięcia wystarczające. Nie przynosiły efektów, które by go satysfakcjonowały, oddawały możliwości jego inteligencji objawiającej się w bezpośrednim kontakcie.

Działał całościowo. Ujmował szybkością reakcji. Zadziwiał oryginalnością argumentacji, grał kontrastem, paradoksem, ironią. Ukazywał, podpowiadał jakąś poradność czy nieporadność zjawiska, osoby. Charakterystyczność jakąś przez innych przeoczoną. W tym był lepszy, w ogóle najlepszy. No i ten, jak to się dziś rzecze, image. Kapelusz, dzwonek, odzienie niby normalne, a jednak trochę ekscentryczne; zaraźliwy śmiech, perlisty. Ten śmiech, reprezentacyjny proporczyk jego rynsztunku.

Co w Piotrze najbardziej Piotrowe?

Piotr nie stworzył indywidualnego, autonomicznego swojego dzieła. Nie zostawił książki, obrazu ani filmu... Żadnego konkretu prócz tego wspaniałego konkretu, jakim było pewnie parę tysięcy wieczorów w Piwnicy.

Wykonał może i coś trudniejszego niż dzieło: stworzył styl. Zwołał, skrzyknął i oznaczył, tj. nadał tożsamość określonemu środowisku. Jest autorem specyficznej poetyki. Właśnie owego stylu piwnicznego. On go spostrzegł najlepiej. Jednak nie zdefiniował. Nie miał tej ambicji. Ale wystarczająco wyraźnie podpowiedział i ukazał (światu) tę jakość. Wywiódł to wszystko z "materiału ludzkiego", który się znalazł w jego zasięgu. Jego tworzywem i instrumentami byli Inni. Ich indywidualna jakość.

Zderzać te walory (komiczne, dramatyczne), mieszać to tworzywo: muzykę, teksty, kostiumy; ogrywać fizyczny konkret i sugestię, podsuwać aluzję... w tym tkwiła jego siła. Ta zuchwałość i zarazem subtelność postępowania wyznaczały specyfikę jego talentu. Trzeba go było ujrzeć przy tym zajęciu. Rozkwitał! [.. J.

Na samym początku mego żywota piwnicznego spędzaliśmy z Piotrem mnóstwo czasu. Rozmawialiśmy wiele i, jak to się powiada, o wszystkim. Poznaliśmy się - użyję tego słowa - wyjątkowo dobrze. To słowo - wyjątkowo - piszę z całą świadomością, że On je słyszy. I że z korektą może wkroczyć [...].

Taki sam okres "doświadczonej przyjaźni" zdarzył się nam na samym końcu.

OSTATNIE ADRESY

Byłem codziennym gościem albo w mieszkaniu Piotra, albo w szpitalu. Nasze życiowe spotkanie spina więc jakby formalna klamra - początku i końca [...]. To były jedne z najbardziej istotnych moich życiowych rozmów. Czujne co do pojedynczego drgnienia głosu, uważnie mierzonego niuansu semantycznego. Wziąłem od Piotra niemało. Nie tylko wiedzy, znajomości spraw związanych ze sztuką, z kabaretem, literaturą. Te niekonwencjonalne seminaria stanowiły też dla mnie możliwość lepszego poznania siebie.

Myślę, że te ostatnie "wspólne konferencje" były i Piotrowi w szczególny sposób jakoś potrzebne. Były przydatne... z namysłem stawiam i te słowa. Choć nigdy "to" nie padło jawnie ani otwarcie, przecież: zbierał się. Brał pod uwagę, że stoi na peronie, z którego odjeżdża się ostatecznie. Lecz pewnie tak z tym jest - wie się... I pewnie, jak zawsze w takich sytuacjach, do końca tli się to: jeszcze nie teraz. Odważaliśmy się podchodzić. Formalnie to nie było o nas. Dla bezpieczeństwa, bezosobowo, raczej tak w ogóle. O nieuchronności zmian, o nietrwałości iluzji. O chwili urwania się, wyłączenia się filmu śnionego tutaj.

O dojrzewaniu do zgody. Kiedy to samemu, bez presji, bez żalu jest się gotowym samemu już chcieć to wszystko oddać?

Wieczorno-nocne rozmowy... W ostatnim mieszkaniu przy ulicy Józefa 10. Zjawiałem się na ogół jako ostatni gość. "Wpadnij po wszystkich, na końcu". Wychodziłem dobrze po północy.

Nie lubił tego pokoju. Owszem, podobała mu się komfortowa i obszerna łazienka. "Czuję się jak stary Żyd, który wrócił na Kazimierz na umieranie. Nie lubię tego mieszkania". W chłodnym mieszkaniu na Groblach, tam był... Pomimo wszystko najbardziej u siebie? Bo z wszystkiego czasu, w najlepszym wtedy swoim czasie? Z najbardziej twórczą, najciekawszą obok gromadą ludzi?

"Hotel snów"... Tak nazywał swoje ostatnie lokum w klinice prof. Andrzeja Szczeklika na Skawińskiej. Pod najtroskliwszym okiem szefa, lekarza, przyjaciela, przemieszczając się między jawą a snem, spędził w tym "hotelu" bez mała dwa lata. Aż pewnego dnia (27 kwietnia 1997 r.), oddaliwszy się najdalej, już nie wrócił.

PIOTR-KANTOR

Nieraz zastanawiała mnie ta relacja, może raczej ta opozycja: Piotr Skrzynecki i Tadeusz Kantor. Osoby dwie i dwie instytucje. W tym samym czasie, na tej samej linii krakowskiego Rynku. W piwnicach Pałacu pod Baranami i w piwnicach pałacu Krzysztofory. Teatr Cricot 2 i kabaret Piwnica pod Baranami.

Czasem tak bywa... jest się za blisko. Ale pomyśleć, że my, widzowie, mieliśmy w tamtym czasie te Dwa Adresy do wyboru. Zupełnie inne metody, inny nastrój. Inne u Kantora odpowiedzialność i napięcie (ambicja, dążenie) i inne w Piwnicy śmiech, rozprężenie (desordre). Zaprzeczenie celebry w Piwnicy i wręcz terror u Kantora, gdy szło

0 dyscyplinę artystyczną.

A co wspólnego? Bez wątpienia, choć w odmiennej poetyce wyrażający się, artystowski stosunek do rzeczywistości i do tradycji. U Kantora presja, aby stworzyć dzieło, przedstawić je światu

I oczywiście przekonać świat. W Piwnicy - dziś wieczór zabawić się!

Kantor postrzegany był (i pragnął, aby tak było) jako kreator, demiurg. Piotr? Dla niektórych typ podejrzany. Wedle innych niebezpieczny mąciciel. Ba, deprawator!

Trudno zawyrokować, że się nie lubili. Raczej się omijali. A mieli z sobą tyle wspólnego! Osobowościowo i "strukturalnie". Kapelusze Piotra i szaliki Kantora, nieprzezwyciężona potrzeba dysputy, nikotyna, kofeina, te same, choć przez Piotra w innej pewnie skali spożytkowywane, wiadome procenty. Z urodzenia nie krakowianie, ale jak reprezentacyjnie krakowscy!

Kantor traktował Piotra w sposób ironiczno-lekceważący: "Niepoważne, ten cały zamęt!". Pewnie drażniło go, że w Piwnicy trochę się nabijano z jego kapłaństwa. Musiało do niego dochodzić, jak niektórzy, w dodatku jego byli studenci, wykrzykiwali w kabarecie: "Kantora do wora!". Piotr z kolei, nader sceptyczny wobec napięć i pozy Kantora, krzywił się na nowoczesności jego malarstwa. Wolał jego rysunek. Z respektem mówił o człowieku teatru. Oryginalność i jakość Kantorowego myślenia wtej materii nie podlegały podważaniu.

Zebrałoby się trochę anegdot, zabawnych opowiastek z pobytu w mieście K. tych Dwóch Jegomości. Dziś zamienionych w pomniki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji