Artykuły

Zimne spojrzenie

Mężczyzna jest z po­zoru silny psychicz­nie, pew­ny siebie, w miarę dobrze wychowa­ny. Naj­częściej skazany na sukces. Kobieta - to postać ułomna, chwiejna, tajem­nicza. Ci ludzie żyją w świecie dostatnim i dobrze zorganizowa­nym. A jednak po dłuższej roz­mowie okazuje się, że mężczyz­nę otacza straszliwa pustka, że się w tej nicości gubi i czuje bez­radny. Kobieta opanowuje jego "lepszy" świat, dominuje, kreuje lub niszczy. Oto zarys postaci występują­cych w dwóch jednoaktówkach Arthura Millera zatytułowanych "Elegia dla pewnej pani" i "Coś jakby historia miłosna". Sztuki bardzo amerykańskie i bardzo współczesne. Choć pisane w la­tach 60. zachowują świeżość problematyki psychologicznej; nie odkrywają prawd nowych o kobiecie i mężczyźnie, ale mają ważną zaletę - mądrość powta­rzalności, żeby nie napisać -uniwersalność. Rozmowa, którą prowadzi nieznajomy klient (Włodzimierz Press) ze sprze­dawczynią (Jadwiga Jankowska-Cieślak) w "Elegii...", mogłaby rozegrać się i w Polsce, i bodaj w Japonii. Nie jest to dialog handlo­wy, ale rozprawa o nieumiejęt­ności porozumienia się i zrozu­mienia drugiego człowieka. Jak się wydaje nieistotne jest czy owa dama, o której opowia­da klient, istnieje w rzeczywis­tości, lecz ważne czy ów gość jest odważny życiowo, czy umie sprostać nowym, trudnym sytua­cjom, które go osaczają. Im dłu­żej opisuje bliską mu kobietę, tym staje się coraz słabszy psy­chicznie. Tak niewiele ma do zaoferowania, a nawet jeśli coś ma, to chyba woli te dobra za­trzymać dla siebie.

Arthur Miller - autor m.in. "Śmierci komiwojażera", "Czarownic z Salem", "Spotkania w Vichy" i wielu innych sztuk oraz scenariuszy filmowych - cały czas opowiada o sobie i swoich znajomych. Nie ukrywa, że jest inteligentnym egoistą i człowiekiem sukcesu, że jego pasją są, obok polityki - kobiety, a zwłasz­cza manipulowanie nimi. Jakże ten wątek pięknie ujawnia się w wydanej ostatnio w USA auto­biografii dramaturga! Wrócimy jeszcze do niej.

W jednoaktówce "Coś jakby historia miłosna" piękna, acz nieco chaotyczna z powodu za­mroczenia kobieta (świetna rola Jadwigi Jankowskiej-Cieślak) przypomina jedną z żon Millera - sławną Marylin Monroe przed jej nagłą i tragiczną śmiercią. Boha­terka sztuki jest śledzona przez policję, telefon ma na podsłuchu, gdyż zbyt wiele wie o nielega­lnych machinacjach "grubych ryb". Jednak uparcie milczy. Boi się o swoje życie i szuka pomo­cy u dawnego kochanka, prywat­nego detektywa... On zaś zupeł­nie nie wzrusza się jej dramatem, uparcie dąży do wykrycia praw­dy. Stosuje bezwzględną taktykę - szantaż i groźby. Okazuje się jednak marnym, nic niewartym łachem, nawet dość miernym fa­chowcem w swej dziedzinie. Pozornie zagubiona ślicznotka trzyma go w garści. Czyż nie było podobnie w małżeństwie Millera? Obserwo­wał i fascynował się Marylin ni­czym biolog spoglądający przez lupę na egzotycznego motyla Z dystansem śledził jej sławę i tworzenie się mitu, i wreszcie po­wolny upadek gwiazdy, aż do depresji samobójczej. Rozstał się z aktorką, gdy cierpiała naj­większe męki bezsenności. Ze­brał w ten sposób świetny mate­riał dramaturgiczny. W autobio­grafii Miller pisze, że załamanie psychiczne żony zaczęło się od nieudanej ciąży: "Zrozumiałem, że właśnie trzymam w rękach je­dyną okazję udowodnienia jej, ile dla mnie znaczy. Nie mogłem odgadnąć, jakim sposobem to uczynić i moje słowa pociesze­nia były wyraźnie niewystarcza­jące". Ale czy kiedykolwiek powie­dział jej, że posiada prawdziwą wielkość duszy, dziwną szla­chetność, która mogłaby dodać jej więcej wiary w siebie? Nie. Napisał o tych walorach charak­teru Marylin w pamiętnikach po­nad 20 lat po jej śmierci.

Wróćmy do teatru. Dwie histo­rie rozgrywają się w bardzo osz­czędnej scenografii. Reżyser chciał prawdopodobnie pokazać teatralną umowność sytuacji, zdarzeń i postaci. Śledzenie dia­logów, w pewnych momentach nawet przeintelektualizowanych wymaga niemałego skupienia widza. Nie zapewnia tych warun­ków sala prób Teatru Dramatycz­nego w Warszawie. Wychodzimy z niej więc zawiedzeni. Sztuka nie wywołuje silnych emocji ani oburzenia, ani wzruszenia. To oczywiście piętno wyrafinowa­nych dialogów. Może właśnie twórcom sztuki chodziło o tak daleko idącą umowność teatru życia i życia w teatrze? Dlatego chyba przez cały spektakl więk­szość widzów myśli o tym bar­dzo spektakularnym małżeńs­twie Millera z Monroe i wątkach, które nawiązują do doświadczeń autora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji