Artykuły

Czardaszka na sto dwa

Sam Emmerlich Kalman, autor "Księżniczki czardasza", powinien być zadowolony z najnowszego wystawienia swego dzieła we wrocławskiej operetce. Premiera odbyła się w minioną sobotę.

Nie wiem, jak mocno mistrz Igor Przegrodzki, reżyser wrocławskiej "Księżniczki czardasza", i jego asystentka Elżbieta Cieślawska, cisnęli solistów, chór i balet, ale po efekcie mogę sądzić, że mocno. Poradzono sobie znakomicie nawet z zarysowaniem postaci księcia-tetryka i równie zramolałego notariusza. Tak przecież nietrudno uczynić z komedii farsę. Wystarczy jeden niepotrzebny gest. Brawa więc dla premierowych odtwórców obu postaci. Czy kolejne obsady będą równie świetnie zagrane - pozostaje mieć tylko taką nadzieję.

Nieźle spisała się także pani Teresa Kujawa, autorka choreografii. Przez moment można poczuć się naprawdę jak w paryskiej rewii. Co rozczarowało? Trochę scenografia w drugim akcie. Mistrz Przegrodzki obiecywał na konferencji prasowej balkon w typie sali książęcej z Książa. Widziałem to już oczyma wyobraźni. Wszystkie te bufoniaste, kapiące od złota ozdoby. Dostaliśmy - ciężką kolumnadę, a la klasycyzm. Wniosek - za dużo wcześniej nie mówić, a zwłaszcza nie obiecywać.

Wszystko zrekompensował akt trzeci, gdy na hotelowym balkonie pojawił się nawet lokaj spacerujący z żywym psem. Publiczność miała ubaw po pachy, gdy psisko zeszło na dół, spotykając się z innym żywym przedstawicielem swego gatunku, również wyprowadzanym przez lokaja.

W ogóle im bliżej końca, tym ciekawiej, zabawniej i w ogóle przyjemniej. Po opadnięciu kurtyny postanowiłem odpuścić obsłudze operetki scenografię z drugiego aktu. To nie były zmarnowane trzy godziny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji