Artykuły

Nieszczęście ludzi zagubionych

- Tajemnicą Moliera jest to, że łączy pozornie sprzeczne tonacje - tragiczną i farsową. Trzeba je wyważyć, jak najmniej z tego zgubić - mówi JERZY RADZIWIŁOWICZ o spektaklu "Tartuffe" w Teatrze Narodowym.

Jacek Cieślak: Zespół Teatru Narodowego zastanawiał się nad tym, czy "Tartuffe" wywoła pikiety słuchaczy Radia Maryja i krytykę ze strony ojca Rydzyka.

JERZY RADZIWIŁOWICZ: Interesuje mnie to, co na scenie. Oczywiście twórczość Moliera dostarcza wielu powodów, żeby się nią interesować. Kiedyś był grany w Polsce często, teraz jakby o nim zapomniano. Być może nie wszystko przetrwało próbę czasu, ale "Tartuffe" na pewno należy do tych kilku sztuk, które warto wystawiać zawsze. Jak się okazuje, już od 350 lat ma bardzo silne odniesienia do rzeczywistości. Temat instrumentalnego traktowania religii, żeby osiągnąć władzę nad ludźmi, zrealizować polityczne cele i zagarnąć cudze pieniądze - niestety, jest wciąż aktualny.

Nie da się oglądać spektaklu bez skojarzeń z ojcem Rydzykiem.

Oczywiście, że ten kontekst musi się pojawiać. Teatrowi nigdy nie szkodzi to, że wywołuje żywy odzew.

Występuje pan w roli Orgona, który dał się opętać Tartuffowi. Orgona grywano w Polsce jako zidiociałego, naiwnego staruszka, a przecież jest to mężczyzna w sile wieku, tyle że zniechęcony do życia, dlatego szuka duchowego oparcia w religii.

Nie potrafi sobie dać rady ze światem. Orgon jest facetem w moim wieku. Ożenił się po raz drugi z młodszą od siebie kobietą. Najprawdopodobniej ich związek rozpadł się. Ona pochodzi ze środowiska ludzi wykształconych, on jest człowiekiem interesu. Ustępuje jej intelektualnie. W tekście jest też widoczna różnica pokoleniowa między dwójką dorosłych dzieci a Orgonem. Wraz ze swoją matką należy on do starszego pokolenia wychowanego w rygorze. Dzieci i żona dorastały w większej swobodzie.

Taki religijny konflikt narasta w naszym kraju.

Ale nie chodzi wyłącznie o sprawy religijne. Molier pisał tekst, gdy król Francji Ludwik XIV był młody i dokonywał przełomu w życiu kraju. Orgon, chociaż poparł króla w walce z Frondą, nie wyciągnął z tego żadnych korzyści. Nie zrobił kariery ani dworskiej, ani politycznej. Jest człowiekiem niezwykle bogatym, ale nie potrafi korzystać z życia jak żona i dzieci. Jednak nic nie wskazuje na to, że robią to w sposób niemoralny. Religijność Orgona jest surowa, a dzieci otwarta. Na pewno nie są ateistami, jak to czasami przedstawiano. One też chodzą do kościoła.

Jan Maria Rokita powiedziałby o religijności "toruńskiej" i "łagiewnickiej".

Można by i tak powiedzieć. Tartuffowi łatwo jest zmanipulować Orgona, wykorzystać go.

W "Darkroomie" Przemysława Wojcieszka granym w Teatrze Polonia sportretowany jest słuchacz Radia Maryja. Widać również jego pozytywne motywacje. Jak pan myśli - religijność słuchaczy Radia Maryja wynika z zagubienia czy fanatyzmu?

To się może przecież łączyć. Ale nie mam kontaktu z tym środowiskiem. Mogę się tylko opierać na tym, co czytam, widzę i słyszę.

Oglada pan telewizję Trwam, słucha Radia Maryja?

Czasami słucham Radia Maryja.

Może więc pan skonfrontować własne wrażenia ze stereotypami, których nie brakuje. Co z tego wynika?

Muszę zaznaczyć, że nie słucham modlitw, lecz rozmów - zwłaszcza teraz, gdy rządzący krajem politycy głównie tam wypowiadają się o najważniejszych dla nas sprawach. To idiotyczne podejście do innych mediów. Wydaje mi się, że Radio Maryja skierowane jest do ludzi zagubionych i jest to wykorzystywane w celach politycznych. Nie dopuszczanie na antenę innych jest bardzo wyraźne. Wracając późnym wieczorem z próby, słyszałem pana Kurskiego przechwalającego się, jak to świetnie zrobił z tym dziadkiem z Wehrmachtu, ku wielkiemu zadowoleniu prowadzącego. Komentarz nie był możliwy.

Jest taka interpretacja postaci Tartuffa, według której jest on człowiekiem autentycznie religijnym. Nie rozpoznał jednak swojej natury, miłość do kobiety spadła na niego jak piorun z jasnego nieba. Dlatego popadł w konflikt z własnymi przekonaniami.

Religijność nie przeszkadza w zakochaniu się. Inaczej ludzkość już dawno by wyginęła. Różne były odczytania tekstu Moliera, włącznie z takim, że to sztuka ateistyczna. Interpretacja, o której pan mówi, miałaby sens, gdyby nie to, że w finale pojawia się królewski oficer i aresztuje Tartuffa, który jest poszukiwanym przestępcą i od dawna powinien siedzieć w więzieniu. Prawdopodobnie jest to człowiek wyspecjalizowany w okradaniu ludzi religijnych, naiwnych. Ma to doskonale opracowane.

Czy Jacques Lassalle zaskoczył swoją interpretacją pana i aktorów Teatru Narodowego?

Stwierdził, że na temat "Tartuffa" powiedziano już wszystko. Wobec tego najważniejszy pozostaje sposób zagrania sztuki, uruchomienie machiny teatru. Tajemnicą Moliera jest to, że łączy pozornie sprzeczne tonacje - tragiczną i farsową. Trzeba je wyważyć, jak najmniej z tego zgubić. Mam nadzieję, że polska publiczność będzie mile zaskoczona naszym "Tartuffem".

Po pokazie "Don Juana" zwracano uwagę, że Lassalle, w przeciwieństwie do Andrzeja Seweryna, ma kłopot z mówieniem o religijności, bo nie wierzy w Boga.

Człowiek niewierzący może mówić rozsądnie o Bogu. Powiedziałbym nawet, że łatwo wskazać palcem kilku ateistów, którzy więcej wiedzą o Bogu niż fanatycy religijni.

Pierwszy raz zmierzył się pan z tłumaczeniem Moliera przy okazji premiery "Don Juana" Jerzego Grzegorzewskiego. Proszę powiedzieć, czego brakuje tłumaczeniom Boya?

Boy na przykład świadomie zarchaizował tekst, dodał "acanny" i "waćpanny", choć w Krakowie początku XX wieku tak się już nie mówiło. Wydaje mi się, że tłumacz powinien pamiętać, że wszystkie sztuki były kiedyś współczesne. Ich język musi być żywy i zrozumiały dla widowni. Tłumaczenie dla teatru, któremu potrzebne są przypisy, nie ma sensu. Molier pisał dla sceny i na scenę, a nie do czytania. Przekład powstał więc z praktycznej potrzeby, na zamówienie dyrektora Jana Englerta. Poprzedni, Bohdana Korzeniewskiego, pochodzi sprzed pół wieku. Minęła cała epoka w historii, teatrze, obyczajach. A przecież nie mamy do czynienia z oryginałem, który muszą grać Francuzi i mają z tego powodu problem, bo współcześni widzowie nie nadążają za starą francuszczyzną, tak jak Brytyjczycy za angielszczyzną Szekspira. Oni niekiedy zazdroszczą nam nowych przekładów. W pewnym sensie mamy od nich lepiej.

Obchodziliśmy niedawno 10. rocznicę śmierci Krzysztofa Kieślowskiego. Grał pan w "Bez końca", filmie, który wypada znacznie ciekawiej dziś niż na początku lat 80. Przede wszystkim jako polemika z etosem politycznego kina Andrzeja Wajdy i inteligenckiego Krzysztofa Zanussiego. Pan, który stworzył symboliczną postać Birkuta, wystąpił w "Bez końca" z manifestem zerwania z wielką polityką, uwerturą egzystencjalnego cyklu, jakim był "Dekalog".

Sfera polityki splatała się w kinie z egzystencjalną, a związek ten istnieje w każdej epoce. Główna bohaterka po śmierci męża musi wejść w świat, który jest przesiąknięty polityką, i nie odnajduje się w nim. Można powiedzieć, że życie bez zwykłych, codziennych spraw nie ma sensu. Polityką nie da się oddychać. Kiedy film powstał, nie było to takie oczywiste. Przez niektórych opozycjonistów został odczytany jako akt zdrady.

Jak się pan czuł na planie "Człowieka z nadziei", po latach dyskutując o "Człowieku z żelaza" z Lechem Wałęsą, Andrzejem Wajdą i Krystyną Jandą?

Fantastycznie. Lech Wałęsa jest człowiekiem niezwykle sympatycznym i otwartym, szczególnie teraz, kiedy nie musi bezpośrednio angażować się w politykę. Spędziłem bardzo miłe przedpołudnie.

Jednak Andrzej Wajda pozwolił sobie na autoironiczny komentarz i pokazał państwa wspominających Sierpień 1980 w pustym kinie.

Andrzej Wajda już na początku lat 90. powiedział, że kiedyś najwybitniejsi polscy twórcy mogli liczyć na pełne sale, a teraz robią się one puste po dwóch dniach projekcji. Ale "Człowiek z żelaza" oraz "Człowiek z marmuru" regularnie pojawiają się w telewizji. Ciągle dochodzą do mnie głosy ludzi, którzy oglądali filmy - kolejny raz czy pierwszy - że znalazły u nich odzew.

Powstanie w końcu wielki polityczny film o naszych czasach?

Jeżeli ktoś zrobi, to powstanie.

Na razie mamy szukać obrazu współczesności w Molierze?

Też dobrze.

A jak pan traktował pracę na planie "Gliny"?

Jak każdą inną pracę. Na tyle poważnie, żeby coś z tego wyszło, i na tyle niepoważnie, żeby się nie nudzić albo, nie daj, Boże, "zidentyfikować się" z postacią.

***

W poniedziałek [3 kwietnia] możemy obejrzeć dwa filmy z udziałem Jerzego Radziwiłowicza: godz. 17.50, Ale kino!, "Śmierć jak kromka chleba", godz. 21.00, TVP Kultura, "W biały dzień".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji