Artykuły

Wysoka temperatura uczuć

- Mam nadzieję, że uda nam się pogodzić kameralny charakter dzieła Pucciniego z pewnym monumentalizmem inscenizacyjnym zaproponowanym, przez Mariusza Trelińskiego - mówi dyrygent KAZIMIERZ KORD o "La Bohéme" w Operze Narodowej.

Jacek Marczyński: Lubi pan Pucciniego?

Kazimierz Kord: Bardzo. Dramaturgicznie to fantastycznie utalentowany kompozytor, miał niezwykłe wyczucie teatru, A ponadto fascynuje mnie jeszcze coś innego - nikt nie pisał takich recytatywów jak on, nikt nie potrafił tak prowadzić dialogu. Muzyka "La Bohéme" jest absolutnie wyjątkowa, nieporównywalna z żadnym innym utworem.

A woli pan w niej dialogi i arie czy drugi akt, który jest realistycznym obrazem paryskiej ulicy?

Rodzajowość u Pucciniego interesuje mnie mniej, w porównaniu z tym, co najbardziej elektryzujące, a dotyczące głównych bohaterów - Mimi i Rudolfa, choć tragizm ich miłości ma mocniejszą siłę, gdy ukazany jest właśnie na tle realistycznych scen. A dla kontrastu posłuchajmy popularnej arii Mimi z I aktu....

... kiedy to w ciągu paru minut wykonawczyni musi zarysować jej postać.

Ale nawet w interpretacji tak wspaniałej artystki jak Mirella Freni od strony wokalnej jest mało efektowna w porównaniu z tym, co śpiewa w całej "La Bohéme", a interpretuje ją doprawdy genialnie. Bardzo rzadko się zdarza, by śpiewak był tak świadomy treści utworu, jak ona w nagraniu "La Bohéme" pod batutą Herberta von Karajana, z Luciano Pavarottim jako partnerem. W ich wykonaniu wszystkie myśli kompozytora nabierają sensu i znaczenia.

To taki wzorzec metra?

Niezupełnie, wszystkim młodym śpiewakom powtarzam, by przypadkiem ich nie kopiowali. Ktoś, kto ślepo powiela Mirellę Freni, nudzi niemiłosiernie, gdyż nie jest w stanie zabudować wybranego przez nią wolnego tempa własnymi emocjami.

Dziś reżyserzy starają się dobrać do roli Mimi i Rudolfa młodych wykonawców, by obie postaci były wiarygodne dla widza. Tymczasem kilkanaście lat temu widziałem "La Bohéme" właśnie z Mirellą Freni i Luciano Pavarottim. Oboje w wieku mocno dojrzałym, wizualnie nieprzypominający młodych kochanków, a jednak w żadnej innej inscenizacji "Cyganerii" nikt nie potrafił tak prawdziwie pokazać wielkich uczuć.

Wierzę. Portret bohaterów Pucciniego jest w muzyce, czego nie zawsze potrafi dostrzec współczesny teatr. Nie należę do tych, którzy protestują, gdy akcja opery została przeniesiona w inne czasy niż określono w libretcie. Natomiast interesuje mnie bardzo, czy muzyka żyje, czy też jest wewnętrznie martwa. Słabością dzisiejszego teatru jest zbyt mały kontakt dyrygentów z tym, co dzieje się na scenie. Oni jedynie akompaniują, nieraz w kompletnie nieuzasadniony sposób. Każdy wykonawca ma swój styl, swoją estetykę i nie powstaje z tego spójna całość. Bardzo potrafią tu zaszkodzić także reżyserzy.

A jak będzie w warszawskiej "La Bohéme"?

Pomysł inscenizacyjny uważam za ciekawy. Ponadto Mariusz Treliński tak aranżuje poszczególne sceny, że pozwala śpiewać wykonawcom, w tej kwestii poczynił duże postępy. Bardziej mnie martwi fakt, że niektórzy z nich zbytnio wierzą w swą samodzielność i uważają, iż mogą śpiewać, patrząc w niebo także w momentach wymagających ścisłego kontaktu z dyrygentem. Ale to też trend współczesnego teatru, z którym nie umiem się pogodzić. Ów brak kontaktu oziębia temperaturę, a w "La Bohéme" musi być ona bardzo wysoka.

Dyrygował pan wcześniej tą operą?

Tak, ale dawno. Dyrygowałem również "Toscą" i "Madame Butterfly", ominęła mnie natomiast "Turandot", jednak nie miałem odpowiednich wykonawców do tej opery. A w przypadku takich teatrów, jak Opera Narodowa, nie można myśleć o przedstawieniu, gdy korzysta się wyłącznie z artystów zagranicznych. Warszawska scena musi sięgać po śpiewaków z całego kraju, takich, jakich mamy do dyspozycji, i układać repertuar, uwzględniając ich możliwości. Ograniczmy wybór do utworów, które jesteśmy w stanie zrealizować własnymi siłami. Albo róbmy teatr typu staggione, gdzie wykonawcy spotykają się, by zagrać osiem, dziesięć spektakli jednego tytułu, a potem rozjeżdżają się po świecie. Tylko że taki system dużo kosztuje.

"Cyganerię" możemy wystawić własnymi siłami?

Tak, dlatego byłem za tym, by wróciła na warszawską scenę. Wierzę, że się spodoba, jest efektownie zainscenizowana, w sposób odbiegający od tradycyjnego ujęcia losów Mimi i Rudolfa. Niech młodzi ludzie otwierają operę na dzisiejszy świat. Ale bez trzymania rąk w kieszeniach, co obserwuję u niektórych wykonawców. Tak człowiek zachowuje się w bardzo prozaicznych sytuacjach, a nie wtedy, gdy chce powiedzieć coś ważnego. "La Bohéme" to opera idealistyczna i pełna poezji, na dodatek ta inscenizacja jest bardzo pogłębiona, Mimi od początku naznaczona jest piętnem śmierci. Mam natomiast nadzieję, że uda nam się pogodzić kameralny charakter dzieła Pucciniego z pewnym monumentalizmem inscenizacyjnym zaproponowanym, przez Mariusza Trelińskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji