Artykuły

Pretensje do sardynek

Z dużą rezerwą traktuję zwykle wszelkie przedpremierowe "przecieki". To przecież naturalne, że każdy teatr nową repertuarową pozycję zachwala jak potrafi, a spektakl nie zawsze ostatecznie prezentuje się tak, jakby się można spodziewać na podstawie zapowiedzi. Z dystansem więc przyjęłam zapewnienia, że komedia Michaela Prayna "Czego nie widać" wystawiana przez Teatr "Wybrzeże" na zakończenie artystycznego sezonu, jest naprawdę śmieszna. Różnie to bowiem bywa z komediowym humorem i nie wszystko, co z założenia zabawne, musi zabawnie przedstawić się na scenie. Rzadko też uda je się autorom uderzyć w strunę powszechnej, uniwersalnej wesołości, bo po czucie humoru jest jak wie my sprawa indywidualną. Jeżeli ktoś nawet skręca się ze śmiechu, to wcale nie znaczy, że podobnie zareagują wszyscy.

Tymczasem "Czego nie widać" i Michael Fayn potrafią wprowadzić publiczność w zbiorowy trans wesołości. Frayn jest Anglikiem, ale w swej sztuce odchodzi całkowicie od owego nader specyficznego brytyjskiego humoru. Jego komedia, której akcja ukazuje teatralną "kuchnię" rozgrywając się - podczas próby nowego przedstawienia, za kulisami w trakcie występu w tzw. objeździe i na którymś z kolei spektaklu - jest farsą. To zaś już wystarczająco charakteryzuje typ komizmu. Jego loty - mówiąc ogólnie - nie są najwyższe, a źródłem stają się słowa i sytuacje o zabarwieniu groteskowym i karykaturalnym, graniczące często z absurdem. Bliskie jest to chwilami burlesce, typowemu dla niej piętrzeniu konfliktów i momentów w gruncie rzeczy tak błahych, że aż głupich. Ale od czasu do czasu dobrze pośmiać się choćby z niczego. A Frayn nakręca tę spiralę radości kunsztownie i kulturalnie, błyskotliwie obracając się w owym kręgu groteski, absurdu, bulwarowego żartu. "Pożywką" jest mu teatr, to właśnie "czego nie widać" - czyli atmosfera przedpremierowych gorączkowych przygotowali, słabostki i przywary aktorów i pracowników technicznych, a także to, co dzieje się za sceną w czasie spektakli, odchodzących stopniowo od idealnego, wymarzonego przez reżysera kształtu. I akt - to właśnie próba "na pięć minut" przed premierą, II - jedno z przedstawień widziane od kulis, III - spektakl, który umiera śmiercią naturalną wskutek pomyłek i aktorskich "wpadek". Całość jak widać opiera się na schemacie "teatru w teatrze", który to teatr autorowi sztuki znany jest najwyraźniej świetnie. Umie też Fayn ze zdumiewającą łatwością i wdziękiem piętrzyć sytuacje komiczne, z inwencją wygrywać ich powtarzalność (przecież my widzowie towarzyszymy wykonawcom w tworzeniu; wciąż tego samego przedstawienia, więc wracają tu w różnych wariantach te same kwestie i epizody).

Oczywiście dobry tekst, a taki z pewnością jest "Czego nie widać" w przekładzie Karola Jakubowicza i Małgorzaty Semil, nie gwarantuje jeszcze sukcesu. "Zrobić" komedię w teatrze jest bowiem wcale niełatwo i prawda to znana. Wystawić komedię tak zwariowaną jak Fraynowska - to zadanie wbrew pozorom ogromne. Tu trzeba mianowicie przede wszystkim wybornego aktorstwa. Ten typ humoru albo broni się dzięki aktorstwu, albo najzwyczajniej "pada", żałośnie obnażając warsztatowe braki wykonawców.

Spektakl Teatru "Wybrzeże" wyreżyserowany przez Pawła Piterę dowodzi klasy gdańskich artystów. Pitera, którego żywiołem i domeną jest reżyseria filmowa prowadzi tę inscenizację właśnie na sposób "filmowy", z nieprawdopodobnie szybkim tempem i zmiennością sytuacji, bogactwem zdarzeń i szczegółów. Sprzyja temu scenografia Łucji i Bruna Sobczaków. Jest wprawdzie kilka momentów, kiedy to rytm odrobinę się załamuje, tempo nieco "siada" a całość na chwilę jakby nuży. Bo też prawdę mówiąc nie sposób śmiać się bez wytchnienia przez dwie i pół godziny

Aktorskiego kunsztu trzeba, aby takie tempo utrzymać, by w plątaninie powracających epizodów, nie tylko się nie pogubić, lecz także nadać postaciom indywidualność, a sytuacjom prawdziwie komiczną barwę. Tego dokonać mogą najlepsi. Cztery, panie - Lucyna Legut, Joanna Bogacka, Maria Mielnikow i Sławomira Kozieniec oraz pięciu panów: Jerzy Kiszkis, Jerzy Łapiński, Mirosław Krawczyk, Krzysztof Matuszewski i Jacek Godek błyszczą umiejętnością mi, aktorską brawurą, fantazją i kulturą interpretacji. Humor "Czego nie widać", komizm tej sztuki nie jest wszak wysublimowany, bywa czasem nawet płaski i tylko duże wyczucie aktorów jest w stanie z klasycznego banału wyczarować zabawną "perełkę".

Trzy akty nie są bynajmniej jednakowo zabawne. Najtrudniejszy, ale i najlepiej, rewelacyjnie wprost zagrany jest drugi, dziejący się za kulisami w czasie przedstawienia, w części pantomimiczny. Tu nagromadzenie sytuacji niewiarygodnie głupich, a przecież jednak z teatralnego życia wziętych, tylko odmalowanych groteskowo, sięga zenitu. klasyczne dobrze znane z kina "ogrywanie" poszukiwań przedmiotów, ucieczek, spóźnień, scen zazdrości, "przebieranek" niby nie kryją już w sobie niczego atrakcyjnego. A jednak... Ilekroć niezrównana Lucyna Legut pojawia się z rekwizytem - talerzykiem sardynek, tyle razy trudno zachować powagę. Kiedy Jerzy Kiszkis czyli Fellowes w roli Philipa walczy z nazbyt skutecznym klejem Brooke - Vicki czyli Maria Mielnikow szuka szkieł kontaktowych, a Joanna Bogacka czyli Belinda - Flavia nasłuchuje ploteczek, zaś Seldson - Złodziej - Jerzy Łapiński szuka whisky - ogarnia nas paroksyzm wesołości. Chyba, że ktoś z natury zasadniczy, albo malkontent...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji