Artykuły

Aktorka Teatru Polskiego w Podziemiu: Nie mam gwarancji, że będę miała za co żyć, ale czuję się wolna

"Mata Zięba, Marta Zięba!!! - skandowała publiczność podczas gali "Muzeum Wolności" na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Do niedawna aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu, zwolniona przez dyrektora Cezarego Morawskiego, podczas występu przypomniała o wszystkich 29 osobach, które w ostatnim roku musiały odejść z tego teatru. Z aktorką rozmawia Magda Piekarska w Co jest grane24.

O tym, że Marta Zięba w gali przygotowanej przez Pożar w Burdelu zagra przedstawicielkę teatralnego podziemia, było wiadomo od początku. Ale tego, że właśnie jej, aktorce grającej do niedawna w "Wycince" Krystiana Lupy, przypadnie w udziale wielki finał tegorocznej gali, nie spodziewał się nikt.

Marta Zięba zapytana, kim jest, odpowiedziała litanią nazwisk swoich kolegów, którzy również stracili pracę w Teatrze Polskim we Wrocławiu, a potem zaśpiewała: "A my nie chcemy uciekać stąd" Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Gintrowskiego, żonglując przymiotnikiem w refrenie, przez co teatr, ten płonący dom dla psychicznie i nerwowo chorych, jest i wielki, i piękny. I sprawiając, że publiczność zerwała się z foteli.

MAGDA PIEKARSKA: Twój udział w Gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej "Muzeum Wolności" to powrót na scenę Polskiego po pięciu miesiącach nieobecności. Jakie to uczucie?

MARTA ZIĘBA: Ostatnio byłam tu w listopadzie, kiedy ostatni raz graliśmy "Wycinkę" Krystiana Lupy. Pamiętam, że przechodziłam obok sceny i pomyślałam, jaka jestem szczęśliwa, że mogę tu grać. Schyliłam się i pocałowałam deski. Zrobiłam to instynktownie, bez świadomości, że się żegnam z tą przestrzenią, być może na zawsze.

A jednak nie - 1 i 2 kwietnia wystąpiłaś tam w gali przygotowanej przez Pożar w Burdelu.

- Tak, ale wtedy występowałam tam już gościnnie.1 kwietnia przestałam być pracownikiem Teatru Polskiego we Wrocławiu - minęły trzy miesiące od momentu, kiedy Cezary Morawski wręczył mi wypowiedzenie. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy dzień przed premierą gali zadzwoniła do mnie kadrowa z informacją, że mam odebrać świadectwo pracy.

A potem, stojąc na scenie, przedstawiłaś się nazwiskami zwolnionych pracowników teatru. Powiedziałaś, że jesteś nimi wszystkimi, Teatrem Polskim w Podziemiu i publicznością tej sceny. To twój tekst czy fragment scenariusza?

- Mój. Michał Walczak, reżyser gali, powiedział mi tylko, że zanim zaśpiewam, mogę powiedzieć coś od siebie. Pomysł pojawił się, kiedy wyszłam na scenę na próbie generalnej, a Magda Cielecka zapytała: "Jak się nazywasz?".

Pomyślałam, że skoro mam szansę pożegnać się z teatrem w tak piękny sposób, muszę to zrobić w imieniu kolegów, tych, którzy odeszli, i pozostałych, którzy jeszcze w Polskim, są w podziemiu i walczą. Odkąd tutaj pojawił się Cezary Morawski, zniknęło z naszego zespołu 29 osób.

Chciałam też pożegnać się w imieniu postaci, które na tej scenie stworzyłam i o których marzyłam - dlatego w moim monologu pojawia się m.in. Felicja Bauer z niedokończonego "Procesu" Lupy. W scenariuszu było tylko krótkie zdanie: "Jestem wirusem, jestem wolnością i wieszczę wam wolność".

Podczas pierwszego pokazu gali dwa razy zaczynałaś śpiewać "A my nie chcemy uciekać stąd". Trema?

- Ta sytuacja emocjonalnie mnie przerosła. Przeprosiłam publiczność. A potem zobaczyłam, jak w wypełnionym do ostatniego miejsca teatrze ludzie wstają z foteli. I poczułam siłę, którą wrocławska widownia zawsze dawała artystom. Powtarzałam sobie, że muszę zachować się profesjonalnie. Że aktor ma wzruszać i bawić, samemu zachowując powściągliwość. Ale Michał Walczak pozwolił mi w tym spektaklu nie być aktorką, ale Martą Ziębą, wypędzoną z teatru. Powiedział: "Możesz sobie pozwolić na wszystko - wzruszyć się, rozpłakać - na to prywatne, prawdziwe".

Przypomniałaś piosenkę duetu Kaczmarski-Gintrowski, od dawna nieobecnego na PPA.

- To był prezent od Bartka Porczyka, kolegi z zespołu. Wcześniej pojawiło się kilka innych propozycji. Ale to Bartek zapytał w którymś momencie: "A pamiętasz Ostatni dzwonek ? Tam była taka piosenka". Oczywiście pamiętałam i ten film, i wcześniejszy czas, kiedy te utwory brzmiały aktualnie. Dziś wydaje mi się, że jest najlepszy moment, żeby wróciły do obiegu.

Marzyłam zawsze, by stanąć na scenie obok Magdy Umer, na której piosenkach się wychowałam. Obok Robala, lidera Dezertera, i Anji Ortodox, w których piosenkach kanalizował się mój młodzieńczy bunt, obok Magdy Cieleckiej i Maćka Stuhra - wybitnych aktorów i ludzi, którzy mają odwagę mówić o swojej niezgodzie na świat, nie tylko ze sceny, chowając się za swoimi postaciami. Właściwie powinnam być wdzięczna panu Morawskiemu, że pozwolił mi spełnić tyle marzeń.

Emocje już opadły?

- Nie, czuję ogromny smutek.

Nie wiem, co dalej. Czuję się absolutnie związana z miastem, sceną, widownią - to moje miejsce.

Które właśnie przestało być twoje. Uda się odzyskać teatr?

- Trzeba go będzie zbudować na nowo. To będzie długi proces.

Gwarancją szybkiego odrodzenia byłby Krystian Lupa, który miał w obsadzie właściwie cały zespół, ludzi, którzy są gotowi wrócić, żeby z nim pracować. Powrót do "Procesu" w jego reżyserii postawiłby na nogi Teatr Polski.

Kiedy stałam na scenie, widziałam w pierwszym rzędzie obecnego prezydenta Wrocławia. Widziałam też poprzedniego, który był też ministrem kultury. Mój krzyk rozpaczy kierowałam do nich. Mam nadzieję, że zrozumieli, o czym i dlaczego z tej sceny krzyczymy z żalu, wściekłości i pokory, jak napisał Kaczmarski.

Wasz zespół się rozsypuje - Anna Ilczuk, Ewa Skibińska i Andrzej Kłak pracują w warszawskim Powszechnym. Małgorzata Gorol w krakowskim Starym. A co z tobą?

Od pierwszego kwietnia jestem bezrobotna. Nie mam etatu, nikt nie płaci za mnie składek ZUS-owskich i zdrowotnych. I nie miałabym z czego żyć, gdyby nie to, że środowisko teatralne okazało się tak solidarne i zaopiekowało się nami.

Kilka dni po tym, jak dostałam wypowiedzenie, zadzwonił Walczak, u którego grałam w "Piaskownicy" w Wałbrzychu, żeby zaproponować mi udział w gali. Chwilę później telefon od Marcina Libera, który zaczynał pracę nad "Fuck" w Krakowie. A potem spotkałam Krzyśka Garbaczewskiego , który powiedział: "Zięba, przecież obiecałem, że cię zabiorę, jak Morawski cię zwolni". Zagrałam u niego w "Wyzwoleniu". Od kilku miesięcy śpię w garderobach innych teatrów, w hotelach i u kolegów. Jeżdżę z miasta do miasta, szczęśliwa, że mogę pracować.

To, że wciąż trwamy, jest też zasługą publiczności, która staje po naszej stronie, walcząc o teatr i dbając o nas. Konflikt pokazał, że na naszej widowni zasiadali studenci, wykładowcy, ludzie sztuki, lekarze i prawnicy. Wzruszające, że teraz wzięli nas pod opiekę, wyciągają do nas ręce.

Prawnicy piszą dla nas pozwy, lekarze oferują pomoc nam i naszym bliskim. To jest Wrocław! No i powiedz: jak stąd uciekać? Czy jest gdzieś takie miejsce? Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że aktorstwo to taki cygański zawód. I może przyszedł czas, żeby znów pakować tabor.

"Muzeum Wolności" to też opowieść o tym, jak artystów pęta pragnienie bezpieczeństwa, etatu, grantu. Ty czujesz się wolna?

- U Krzyśka w "Wyzwoleniu" pada takie zdanie: "Ogłaszam się wolnym". Po "Muzeum Wolności" wypowiadam je świadomie: ogłaszam się wolną. Wiem, czym jest wyzwolenie, razem z przyjaciółmi w krakowskiej Łaźni Nowej pokazałam "fuck" decydentom, którzy są odpowiedzialni za zniszczenie naszego teatru. Wyrzucenie z siebie wszystkiego, co mnie boli, zadziałało w sposób oczyszczający. Mam pozaciągane kredyty, które nie wiem, jak spłacę, nie mam gwarancji, że za miesiąc będę miała za co żyć, ale czuję się wolna.

Teraz toczy się walka o wyjazd "Wycinki" na tournée do Kanady, odwołane przez Cezarego Morawskiego. Uda się?

- Myślę, że nie pojedziemy. Organizatorzy nie mogą czekać na decyzję w nieskończoność. To skomplikowana operacja, związana m.in. z transportem scenografii, który trzeba zaplanować z dużym wyprzedzeniem.

Za to wierzę, że zrobimy "Proces" z Lupą, tyle że pewnie gdzie indziej. I to będzie bolesny powrót do pracy, z nowym bagażem na plecach.

Przy okazji konfliktu w Polskim podkreśla się rolę waszego zespołu. Co to znaczy "znakomity zespół"?

- To rodzina. Czujemy to teraz, kiedy sobie wzajemnie pomagamy. Oferując nocleg w Warszawie czy Krakowie. Pożyczając pieniądze. Podrzucając sobie nawzajem dzieci do pilnowania. I psy.

A co dziś myślisz o Cezarym Morawskim?

- Serio? Ja się martwię, żeby nic mu się nie stało. Bałam się o niego od początku, widziałam człowieka, który pogrąża się w szaleństwie i nie widzi drogi odwrotu. Trochę wyhamowałam z tą empatią, kiedy wręczał mi wypowiedzenie. Powiedziałam mu wtedy: "Ja się o pana bałam, a teraz boję się o siebie". A teraz, oglądając fragmenty "Mirandoliny", premiery we wrocławskim Polskim, w której gra, widzę, że źle wygląda, że jest zmęczony jak ja. Różnica polega na tym, że ja po drodze nikomu nie zrobiłam krzywdy. Jest taki fragment w "Wyzwoleniu", który znakomicie tę sytuację puentuje: "Chcę pójść w zaciszny, gęsty bór/ za skłony sinych gór/ i patrzeć po konarach drzew:/ od których, z jakich stron/ słonecznych żarów wionie wiew,/ jak krąży w drzewach żywny sok./ i które padną za rok./ i że niczyich rąk nie zbroczy krew".

* Marta Zięba aktorka do niedawna związana z Teatrem Polskim we Wrocławiu, obecnie z grupą Teatr Polski w Podziemiu. W Gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej zagrała siebie samą, czyli aktorkę podziemnego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji