"Motel" czyli qui pro quo pod narodowym sztandarem
To była pierwszorzędna zabawa. Mieli ją wszyscy ci, którzy 24 lutego obejrzeli premierę farsy Hugha Leonarda "Motel" w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Przedstawienie doskonale wyreżyserowane przez Jana Kulczyńskiego i świetnie odegrane przez aktorów teatru wywoływało wielokrotnie wybuchy śmiechu i długą owację publiczności.
"Motel" napisał Hugh Leonard - dramaturg irlandzki średniego pokolenia, autor ponad dwudziestu sztuk ("Złodzieje", "Spacer po wodzie", "Pandora"). Jak przystało na farsę przedstawienie przede wszystkim bawi choć jednocześnie wyszydza pewne przejawy obyczajowości. Ostrze satyry nieco przytępione, bo przecież nie o to w tym gatunku chodzi, celnie godzi w śmiesznostki ogólnoludzkie i narodowe. Już w samym tytule sztuki "The Patrick Peanie Motel" - motel imienia Pearse'a, irlandzkiego poety i rewolucjonisty, wykpiona została cecha właściwa nie tylko niektórym Irlandczykom - rozdęty nacjonalizm. Autor drwi z nuworyszy, dewotek, mężów zazdrosnych i głupich żon, z zepsutych popularnością znakomitości telewizyjnych. Treść sztuki jest banalna: znudzona żona korzystając z pomocy przyjaciółki chce zdradzić męża i... dalej nie należy opowiadać, by nie psuć świetnej zabawy. Znakomita konstrukcja przez cały czas przykuwa uwagę widza. Każdy dialog jest błyskotliwy, riposty są celne, a sytuacje naprawdę komiczne.
W przedstawieniu biorą udział trzy aktorki - Jadwiga Jankowska-Cieślak, Krystyna Wachelko-Zaleska i Izabella Olejnik oraz czterech aktorów - Jerzy Karaszkiewicz, Marek Obertyn, Marek Kondrat i Włodzimierz Press. Wszyscy oni grają świetnie. Dodatkową atrakcją jest interesująca scenografia Xymeny Zaniewskiej i Mariusza Chwedczuka: akcji cały czas towarzyszy deszcz, więc na scenie też pada. "Motel" jest wspaniałą okazją do pośmiania się. Ta nowa propozycja Teatru Dramatycznego na pewne będzie się cieszyła niesłabnącym powodzeniem u warszawskiej publiczności.