Artykuły

W Petersburgu zamach, a teatr przędzie swoją nić

Ależ urokliwie senna jest nasza Warszawa. Prawdziwe uzdrowisko. Pełne zieleni i ciszy, z ludźmi i pojazdami poruszającymi się w tempie spacerowym. Mam to wrażenie za każdym razem po pobycie w Moskwie. Tym razem potęguje je świadomość, że do samolotu powrotnego wsiadłem na Szeremietiewie godzinę przed poniedziałkowym zamachem w Petersburgu - pisze Maciej Nowak w Gazecie Wyborczej-Stołecznej.

A przecież nawet bez tego kontekstu na ulicach obu rosyjskich stolic panuje nieustająca gorączka. Na chodnikach tłumy porywają zbyt powolnych przechodniów. Wyrwanie się z rwącej rzeki ludzi wymaga autentycznej fizycznej krzepy. Wielopasmowe jezdnie wypełniają korki samochodów, i to nie tylko w godzinach szczytu, ale także w środku nocy. Spokoju nie znajdziesz również pod powierzchnią. W zawrotnym tempie, hen, w głąb ziemi, ku głęboko położonym peronom metra pędzą kaskady schodów ruchomych. Każdego dnia jadą nimi miliony ludzi. Do pracy, do domu, na randki. Po śmierć.

O pannie złej nie da się w Moskwie i Petersburgu zapomnieć. Przy wejściu do każdej stacji podziemnej kolejki zainstalowane są detektory metali, a ochroniarze wychwytują osoby o orientalnych rysach i poddają przeszukaniu. Tym razem metoda ta zawiodła. W Rosji historia buzuje i nikt nie traktuje poważnie zachodnich bajek o jej końcu. Krwawą fastrygę widać co chwila. Przy wejściu na klatkę schodową kamienicy przy ul. Leśnej, gdzie zabito reporterkę Annę Politkowską. W podziemnym korytarzu prowadzącym do potrójnej stacji metra na rogu Twerskiej i Twerskiego Bulwaru, gdzie tablica przypomina o ofiarach zamachu terrorystycznego z 2000 r. Na stacji Awtozawodskiej, na której panneau z ciemnego kamienia upamiętnia nazwiska zabitych w ataku w 2004 r. Na stacjach Park Kultury, Łubianka, gdzie krew lała się w 2010 r. Na Dubrowce, skąd tylko kilka kroków do teatru, w którym w 2002 r. zginęło ponad 170 widzów musicalu "Nord-Ost".

Petersburg nie ulega szaleńcom

Do Moskwy ciągnie mnie co roku o tej porze właśnie teatr. W kwietniu odbywa się Russian Case, czyli pokaz najlepszych rosyjskich spektakli dla zagranicznych specjalistów. To część festiwalu Złota Maska, odpowiednika Warszawskich Spotkań Teatralnych. Tyle że nasze WST trwają tydzień i gromadzą kilkanaście spektakli, a Złota Maska w ciągu ponad miesiąca pokazuje przedstawień prawie sto. Są to pozycje z repertuaru legendarnych moskiewskich i petersburskich scen, ale też produkcje zespołów z prowincji. W ciągu kilku dni jestem w stanie ledwo poczuć smak tego całego bogactwa, jakim jest rosyjski teatr. Oglądam wybitnych aktorów w klasycznych tekstach. Podziwiam interpretacje Czechowa, Ostrowskiego, Gorkiego. Zazwyczaj zżymam się na zachowawczy charakter tych spektakli. Na męczącą z naszej perspektywy alienację od rzeczywistości, niewrażliwość na to, co dzieje się w polityce i życiu społecznym. Tak jakby bramki przy drzwiach teatrów, analogiczne do tych w metrze, separowały mistrzów sceny od tego, co dzieje się na ulicach.

Po tegorocznym Russian Case, dla którego tragiczną kodą stały się wydarzenia w petersburskim metrze, pomyślałem, że w tej splendid isolation jest jakaś mądrość. Nie poddajemy się zgiełkowi świata, nie ulegamy atakom szaleńców, przędziemy naszą nić wbrew wszystkiemu. To być może sprawia, że teatry w Rosji wypełnione są do ostatniego miejsca, a widzowie reagują euforycznie, obdarowując ulubieńców kwiatami, nagradzając oklaskami na stojąco. I płacą za to solidnie, bo bilety potrafią kosztować równowartość 500-800 zł. W porównaniu z moskiewskimi wyznawcami teatru warszawska publiczność to tylko letnicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji