Artykuły

Bydgoszcz na barykadach

- Miasto z dystansem traktuje postulat "poszerzenia relacji z publicznością bydgoską", skoro przez dwa i pół roku działalność TPB doprowadziła do czegoś zupełnie odwrotnego. Choć program Wodzińskiego wydaje się być bardziej dopracowany, sposobem dotychczasowej realizacji nie dał miastu dowodów na swoją wiarygodność - o sytuacji Teatru Polskiego w Bydgoszczy rozmawiają Wiesław Kowalski i Szymon Spichalski.

WK: Czarne chmury nad Bydgoszczą - można by powiedzieć. Konflikt wokół konkursu na dyrektora TPB nadal się zaostrza, albowiem zespół artystyczny nie chce zaakceptować mianowanego na to stanowisko Łukasza Gajdzisa. Sytuacja dla władz miasta w tym kontekście też nie jest komfortowa, stąd zapewne niefortunna wypowiedź Prezydenta Bruskiego, która teraz będzie w środowisku powtarzana niczym mantra, że jak nie Gajdzis to może teatr impresaryjny. Sprawa dla mnie, jako człowieka przez wiele lat związanego z tym teatrem i miastem jest szczególnie dotkliwa, bo w końcu trudno nie zachować wspomnień, które składają się również i na moją biografię artystyczną.

Ty masz pewnie podobnie, bo w tym mieście się urodziłeś, tutaj zdobywałeś pierwsze doświadczenia teatralne jako widz, co zaowocowało studiami na Wiedzy o Teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie. Ponieważ nie mam prawa wypowiadać się na temat aktualnej kondycji artystycznej TPB, jako że nie oglądałem ani jednego spektaklu jaki powstał podczas dyrekcji Pawła Wodzińskiego i Bartka Frąckowiaka (przyznaję się, że niespecjalnie zachęcały mnie do tego recenzje zamieszczane w GW, które od początku kreowały TPB na najlepszy teatr w Polsce), chciałem zapytać Ciebie, który cały czas ma kontakt z tym miastem, nadal w nim przecież mieszkasz, jak z Twojej perspektywy jako teatrologa patrzysz na to, co dzieje się wokół bydgoskiego teatru. Nie bez kozery pytam Cię najpierw o zdanie jako teatrologa, bo ja patrzę jednak na teatr z nieco innej perspektywy, zdecydowanie bardziej chyba jako praktyk teatralny.

SS: Uff, no to szerokie pytanie Pan zadał (śmiech)! Sprawa TPB stała się trochę taką soczewką, w której skupia się kilka zasadniczych problemów. Nie sposób jej zrozumieć, nie podsumowując najpierw dotychczasowego dorobku Wodzińskiego. Udało mi się obejrzeć niemal wszystkie premiery na Mickiewicza, dlatego jako teatrolog mam pewien pogląd na bydgoski repertuar. Od jesieni 2014 roku było to kilkanaście premier - moim zdaniem - na nierównym poziomie artystycznym. Był świetny, choć niedoceniony "Samuel Zborowski" w reżyserii dyrektora, bardzo dobre "Detroit" Wiktora Rubina, ciekawy "Dybuk" w inscenizacji Anny Smolar. Gros spektakli miała formę quasi-warsztatową, by wspomnieć "Swarkę", "Romville" czy "Kantor Downtown". Pojawiały się sceniczne manifesty w rodzaju "Żon stanu..." czy "Komuny Paryskiej". Trzeba oddać Wodzińskiemu, że jako całość było to wszystko konsekwentne, a tę cechę zawsze należy doceniać. Co więcej, podjął pewne działania edukacyjne, nastawiając się na współpracę z nauczycielami.

WK: Naprawdę było tak pięknie...?

SS: Nie... Większość spektakli w TPB to były - jak dla mnie - rzeczy średnie i słabe, w dodatku wymagające od widza znajomości rozmaitych lektur i kontekstów. Co więcej, Wodziński wraz z Frąckowiakiem poszli w daleko idącą ideologizację. Te wszystkie sceniczne "projekty badawczo-krytyczne" były w gruncie rzeczy bardzo jednostronne, raczej zamykały dyskusję niż ją otwierały. Czyli z jednej strony zapraszamy do rozmowy - ale na naszych warunkach.

WK: A można jakiś konkret?

SS: Przykładem może być "Romville" pokazujące Romów jako normalnych mieszkańców Okola, a kibiców jako bezmyślnych chuliganów. Niestety, prawda o napięciach społecznych bywa bardziej skomplikowana. Odnoszę też wrażenie, że "warsztatowa", "badawcza" forma wielu spektakli w TPB była pretekstem do tworzenia rzeczy po prostu słabych estetycznie. Efektem tych wszystkich zabiegów był drastyczny spadek frekwencji (pamiętam, jak na jednym z popremierowych pokazów widownia na małej scenie była pełna... w jednej trzeciej). Kierownictwo TPB nawet nie podejmowało prób zbilansowania repertuaru, czego wręcz należy oczekiwać od jedynej sceny dramatycznej w dużym mieście. Być może Wodziński wyszedł z założenia, że pracę "oswajania" bydgoszczan z teatrem współczesnym wykonał już Łysak, a jemu pozostaje pójść o krok dalej. Niestety, skończyło się to hermetyzacją TPB i częściowym zmarnowaniem kapitału społecznego jaki został zgromadzony za poprzedniej dyrekcji.

WK: Zapytałem Ciebie jako teatrologa nie bez kozery. Mam bowiem wrażenie, że to głównie teatrolodzy, licznie zgromadzeni wokół bydgoskiego teatru, uznali za skandaliczne i nieetyczne zachowanie tych, którzy postanowili wziąć udział w konkursie ogłoszonym w związku z kończącą się kadencją Pawła Wodzińskiego i Bartka Frąckowiaka. Oczywiście najwięcej dostaje się teraz Łukaszowi Gajdzisowi, do którego aktorzy mają największe pretensje i nawołują, by zrezygnował z przyjęcia stanowiska. Myślę jednak, że porównywanie sytuacji TPB z tym, co się działo w podobnych okolicznościach w Teatrze Polskim we Wrocławiu jest sporą przesadą, jeśli nie nadużyciem. Zważywszy chociażby na fakt dotychczasowych dokonań artystycznych Łukasza Gajdzisa, który zaproponował bardzo konkretny program działania na najbliższe trzy sezony.

SS: Samo pojawienie się kontrkandydatów Wodzińskiego nie wzbudziło oburzenia, bez przesady... Ale prawdą jest, że wynik głosowania komisji konkursowej już tak. Pojawiające się wobec Gajdzisa zarzuty dotyczą zbyt krótkiego okresu pełnienia funkcji kierowniczej w Gnieźnie oraz nieprecyzyjnego planu dotyczącego rozwoju teatru. Wiele osób akcentuje różnice w przedstawionych programach (ten Gajdzisa jest krótszy i mniej szczegółowy, ale połowa zgłoszenia Wodzińskiego to podsumowanie swojej dyrekcji). Co ciekawe, zwolennicy Wodzińskiego odwołują się do rozmaitych argumentów, ale całkowicie pomijają specyfikę lokalnego podwórka.

WK: I to chyba jest clou...

SS: Miasto też pewnie z dystansem traktuje postulat "poszerzenia relacji z publicznością bydgoską", skoro przez dwa i pół roku działalność TPB doprowadziła do czegoś zupełnie odwrotnego. Choć program Wodzińskiego wydaje się być bardziej dopracowany, sposobem dotychczasowej realizacji nie dał miastu dowodów na swoją wiarygodność - a przecież nie tylko pisma formalne dają kandydatowi odpowiednie świadectwo. I trzeba to wziąć pod uwagę, komentując wybór komisji konkursowej. Najważniejszy okazał się postulat Gajdzisa, który zamierza rozszerzyć ofertę repertuarową, prowadząc jednocześnie działania edukacyjne. Być może TPB doczekał się mnóstwa pozytywnych recenzji od zaprzyjaźnionych krytyków, ale w tych tekstach nie widać żadnej refleksji nad społecznymi skutkami przyjętej linii repertuarowej dla miejscowej widowni. Czy TPB ma produkować przedstawienia pod kątem upodobań krytyków z Warszawy i festiwalowej publiczności? Na Facebooku znalazłem komentarz wykpiwający pojęcie "teatr dla widza" - że jest ono skrajnie nieokreślone, itp. Tymczasem pod tym hasłem kryje się, ni mniej ni więcej, tylko dążenie do zbalansowanego repertuaru. Zależy to od społecznej wrażliwości artysty-dyrektora, nietraktującego swojej misji wyłącznie jako krytyka społeczeństwa, ale też jako będącego w jego służbie.

WK: Robił to bardzo konsekwentnie Paweł Łysak z Pawłem Sztarbowskim, o tym akurat wiem, bo wtedy sam oglądałem wszystkie przygotowywane w TPB premiery i rezonans społeczny był chyba - nawiązując do tego, co powiedziałeś wcześniej - znacznie większy.

SS: To prawda, realizowanie takiej koncepcji udawało się Łysakowi, pokazującemu nad Brdą i Kleczewską, i Bałuckiego. Niestety, pojawia się tu coś, co nazywam syndromem "reductio ad Morawskium" - każda tego rodzaju sytuacja będzie prowokować środowisko do ataków na nowych kierowników, bo po prostu nie są "nasi". Jeśli doszło do nieprawidłowości, to trzeba je najpierw udowodnić. Bydgoszcz to nie Wrocław - tam Teatr Polski był jedną z wielu scen, kierownictwo TPB musi z konieczności oscylować między oczekiwaniami publiczności i własnymi ambicjami. Wiem, jak trudne to czasem bywa, żeby trafić w gusta nieprzewidywalnej widowni i jeszcze mierzyć się z normami narzuconymi przez urzędników. Ale Wodziński zaniedbał kontakt z szeroką publicznością, chociaż miał pełno możliwości, by go zachować i umocnić. Oczywiście, TPB zdarzało się niesłusznie dostawać rykoszetem, jak w przypadku absurdalnej decyzji Ministerstwa Kultury w sprawie programu Bardzo Młoda Kultura. Nie jestem zwolennikiem prezydenta Bruskiego, między innymi za to, jak współprzyczynił się do upadku bydgoskiego sportu, ale miastu nie można odebrać jednego solidnego argumentu: z racji swojego statusu Teatr Polski musi dbać o swoją widownię. Czy komuś się to podoba, czy nie, taka jest misja teatrów na tak zwanej - nie znoszę tego słowa - prowincji. Do czasu otwarcia Teatru Kameralnego kolejni kierownicy TPB muszą się do tego dostosowywać, dlatego przed Gajdzisem trudne zadanie. Fakt, że Bruski go wybrał, choć wcześniej sprzyjał przecież obecnej dyrekcji (sprawa Frljicia) o czymś jednak świadczy. Argument "bo ta dyrekcja się Wodzińskiemu należy" nie wytrzymuje krytyki.

WK: Cóż... Sam zapewne czytałeś komentarze na portalach społecznościowych na temat teatralnego widza... dla zwolenników Pawła Wodzińskiego to żaden argument... Dla mnie - również jako aktora - znamienne jest inne zjawisko, że oto zespół aktorski próbuje narzucać organom założycielskim, kogo chce mieć na kierowniczym stanowisku. Tymczasem to zawsze dyrektor dobiera sobie aktorów do programu artystycznego, który chce realizować, stąd też aktorzy od wielu lat zatrudniani są na tzw. umowy sezonowe, które mogą być przedłużane lub nie.

SS: Fakt, mobilizacja zespołu TPB jest zaskoczeniem. Przypominają się czasy przedwojennego ZASP-u, który potrafił obalać najsilniejszych dyrektorów... Wiadomo, że aktorzy są już ze sobą zgrani, a także zwyczajnie boją się utraty etatów. Z drugiej strony kiedy Łysak przyszedł do Powszechnego w Warszawie, co skończyło się rozwiązaniem współpracy z częścią zespołu, nie było o tym tak głośno - a przecież z Zielenieckiej odszedł wtedy m.in. Kazimierz Kaczor. Rozumiem obawy bydgoskich aktorów, ale przecież doskonale widzą, jaka jest polityka repertuarowa obecnej dyrekcji - i do jakich konsekwencji ona doprowadziła. W całym tym zamieszaniu pojawia się kolejna kwestia, kto wie, czy nie decydująca o przyszłości teatru w ogóle. W środowisku teatralnym brakuje postawienia sobie prostego pytania: jeśli Wodziński nie został wybrany, to może dlatego, że robił coś źle, coś zaniedbał? Jakie błędy pojawiły się w budowaniu relacji z miejscowymi widzami? Oczywiście, decyzja miasta może doprowadzić do tego, że władze w ogóle będą unikać wybierania "poszukujących" artystów. Chociaż uprawiany w TPB "teatr krytyczny" przeważnie wyważał otwarte drzwi i poruszał się w ramach politycznej poprawności. A po drodze była jeszcze ta nieszczęsna afera na Prapremierach...

WK: No właśnie, jak sądzisz, na ile spektakl Frljicia pokazany podczas ostatniego Festiwalu Prapremier miał wpływ na decyzję bydgoskiego ratusza? Sam dość krytycznie wypowiadałeś się na jego temat.

SS: Cóż, chyba nie o taki artystyczny rozgłos ratuszowi chodziło... "Nasza i wasza przemoc" była dla wielu sprzyjających TPB krytyków niemalże arcydziełem, moim zdaniem to podejście wynikało ze środowiskowej solidarności po reakcji władz województwa kujawsko-pomorskiego. Co ciekawe, miasto odcięło się wtedy od całego zamieszania, co było poniekąd reakcją na groźbę obcięcia dofinansowania przez sprzyjającego Toruniowi marszałka (pisałem o tym wcześniej - http://www.teatrdlawas.pl/artykuly/999-najlepsza-obrona-jest-atak). Myślę jednak, że była to zagrywka taktyczna, bowiem Bydgoszcz jest miastem zdecydowanie konserwatywnym. Wyobraża Pan sobie reakcję mieszkańców na widok prezydenta stającego na barykadzie walki o wolność artystyczną symbolizowaną przez narodową flagę w waginie? Bruski wybrnął z całej sytuacji z twarzą, poważny błąd wizerunkowy popełnił za to TPB. Nie przygotował bydgoskiej opinii publicznej na to, co wydarzy się w spektaklu. A przecież było wręcz oczywiste, że dojdzie do awantury - to kwestia wrażliwości społecznej. A czy pamięta Pan oświadczenie, jakie wydał Polski po skierowaniu sprawy do sądu?

WK: Tak pamiętam, choć tych oświadczeń, listów protestacyjnych, apeli powstawało całe mnóstwo... ale od początku ich nie znoszący sprzeciwu język - mówiąc eufemistycznie - mało mi się podobał...

SS: Chodzi mi o ten, w którym Teatr zapowiedział podjęcie "kroków prawnych wobec osób i instytucji naruszających dobra osobiste Teatru, Festiwalu Prapremier", itd. Rozumiem, że był to przede wszystkim akt obrony przeciwko politykom. Ale znalazł się tam pewien ustęp budzący wątpliwości: "Uproszczona i zwulgaryzowana krytyka spektaklu w mediach nie ma nic wspólnego z jego artystycznym kształtem i jest niezgodna z wymową sztuki". Sam napisałem o "Naszej przemocy..." bardzo krytyczny tekst, który nie doczekał się żadnej rzetelnej polemiki - domyślam się, że został uznany za "uproszczony i zwulgaryzowany". Czemu - nie wiem. I co to znaczy, że krytyka jest "niezgodna z wymową sztuki"? Czy istnieje tylko jedyna słuszna interpretacja zabiegów Frljicia, dostępna jedynie dla wtajemniczonych? Oczywiście każdy ma prawo do posiadania własnego zdania na temat tego rodzaju przedstawień, ale tok myślenia i obrony przedstawiony w oświadczeniu TPB wydaje mi się niebezpieczny.

WK: Tak samo jak zupełnie niestosowna wypowiedź dla lokalnej prasy Piotra Wawera juniora, który pogroził palcem wszystkim tym, którzy nie wezmą pod uwagę stanowiska zespołu aktorskiego i zechcą wziąć udział w konkursie, czy też odczytywanie listu poparcia dla dyrekcji na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi... Czasami się zastanawiam - może rzeczywiście nie mam racji...? Może już zupełnie pogubiłem się w tym natłoku komentarzy, złośliwości, hejtu - nie ukrywajmy, że z jednej i drugiej strony... Sam zresztą jestem atakowany, jeśli już wyrażę swoją opinię poparcia dla rozstrzygniętego konkursu, że człowiek teatru tak nie powinien... To co powinien? Ty wiesz? Przed chwilą Jacek Wakar podczas rozmowy w radiowej Dwójce bardzo rzeczowo wypowiadał się o wyborze Łukasza Gajdzisa na dyrektora TPB. Przypomniał, że sam jako jeden z jurorów przyznawał Grand Prix "Klubowi kawalerów" w Tarnowie. Muszę przyznać, że trochę mnie to uspokoiło.

SS: Sam czekam, aż ktoś mi wyjaśni "powinność" człowieka teatru. Ostatnio wszystko staje się kwestią konfliktu interesów, maskowanego tylko hasłami o etyce i artystycznej misji. I nie ukrywam, jest to już męczące. Wie Pan, martwi mnie jeszcze co innego. Wszystkie nasze ostatnie teatralne dyskusje i skandale kończą się umocnieniem poszczególnych środowisk na własnych barykadach, byciem bezwarunkowo "za" albo "przeciw". Uczestniczy w tym środowisko teatrologów i krytyków, które w przeważającej części jest jednak wyraźnie zorientowane ideowo, co widać już teraz. A przecież to ono za parę, paręnaście lat będzie pisać historię teatru, w której czas Gajdzisa będzie postrzegany niemal jako armageddon, albo nowe średniowiecze. A wszelkie niuanse? Personalne uwikłania ludzi teatru i recenzentów? Że sztuka nie uważająca się za "krytyczną" też może być wartościowa i rozwijająca, ba - też mówić poważnie o rzeczywistości? A kto by się tym przejmował, panie redaktorze.

WK: Akurat pan redaktor się przejmuje, bo stara się opisywać na łamach portalu nie tylko to, co modne, na topie, kontrowersyjne, nowoczesne, krytyczne czy Bóg wie jakie tam jeszcze... I dla przedstawicieli tych nurtów pewnie nie jesteśmy szczególnie postępowi... Ale wracając do Twojej odpowiedzi, bardzo zresztą smutnej, choć oddającej samo sedno tego w czym tkwimy, czy na obecnym poziomie komunikacji, czy raczej - mam nadzieję - że tylko tymczasowym braku jej możliwości, jesteśmy w stanie wypracować jakiś model, który zapobiegnie rozprzestrzenianiu się takich sytuacji jak ta w Bydgoszczy... Zauważ, że już powstaje kolejne ognisko zapalne w Łodzi... I co? I znowu "Matki, żony i kochanki" czy też "Żony stanu, dziwki rewolucji, a może uczone białogłowy" będą wychodzić na barykady?

SS: Póki co, poczekajmy jak rozwinie się sytuacja nad Brdą. Jeśli pojawiły się zastrzeżenia wobec poprawności wyboru Gajdzisa, niech ci, którzy je mają, będą mieli okazję je udowodnić (lub nie). Nie stawiajmy od razu znaku równości między Bydgoszczą a Wrocławiem. I wystrzegajmy się dzielenia na "nas" i "onych" - jakby tych pojęć nie definiować, to właśnie tworzenie takich opozycji doprowadza do nakręcania spirali wzajemnych oskarżeń o bycie słusznym i niesłusznym. Pytanie tylko, kiedy obie strony konfliktu dojdą do wniosku, że środowiskowa solidarność nie sprowadza się do zbiorowego potakiwania. "Tylko prawda jest ciekawa", pisał Józef Mackiewicz - i obyśmy tego pragmatyzmu, którego tak zazdroszczę Anglikom, jak najszybciej się nauczyli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji