Artykuły

Zwierciadło przy Rynku

Skrajne oceny i zwiększony poziom adrenaliny tak u obrońców, jak i przeciwników spektaklu - oto sytuacja, jaką zanotowano 10 stycznia o godz. 21.30, w szacownych murach Teatru Śląskiego. Już to wystarczy, by mówić o wydarzeniu, nawet jeśli większość premierowych widzów poczuła się spektaklem obrażona i zdegustowana. Linia demarkacyjna nie biegła zresztą wedle wieku oglądających. Wyznaczały ją raczej oczekiwania wobec teatru ("jak można tak kląć w świątyni sztuki?") lub podejście do tematu ("to nie mój problem; nie chcę katować się oglądaniem ludzi, którzy sami wdepnęli w nieszczęście").

Głos współczesności

"Trainspotting" według książki Irvine'a Welsha, którego premiera polska odbyła się w Katowicach, nie jest przedstawieniem doskonałym, ale ważnym i godnym dyskusji. Zamknięcie drzwi teatru przed "niewygodnym" tematem byłoby większym grzechem, niż to, że wprowadzono do repertuaru pozycję, budzącą niesmak u wyznawców czystości języka i tradycji. Wielki Dramaturg mówił przecież, że teatr to zwierciadło postawione przy gościńcu życia. Dziś ów gościniec to kolejowy wiadukt, a narkomanów na katowickim Rynku więcej niż teatromanów. I nic na to nie poradzimy, niestety... Ktoś, kto nie zetknął się bezpośrednio z problemem uzależnienia, może przekląć ten spektakl i odradzać go znajomym. Jego prawo, takie samo jak tych, którzy akceptują "Trainspot-ting", bo znudziły się im wyprute z emocji poprawne inscenizacje klasyki. Teatr to żywa tkanka, a oczekiwania odbiorców - zróżnicowane. Nie ma nakazu zachwytu nad tym spektaklem, ale nie wolno go przekreślać tylko dlatego, że jest bulwersujący!

Bez dosłowności

A jest bulwersujący. Tak jak fragment rzeczywistości, który pokazuje. Tyle tylko, że reżyser Michał Ratyński nie bawi się w żaden paradokumentalny zapis współczesności, nie podchodzi do problemu socjologicznie ani medycznie. Wielką zaletą spektaklu jest jego teatralna metaforyczność. Poza dosadnym słownictwem (także moim zdaniem wulgaryzmów jest za dużo) "Trainspotting" składa się z nośnych, wieloznacznych znaków teatralnych. To one, wsparte warsztatem aktorów, budzą nasze emocje, a nie dosłowność. Strzykawka pojawia się na scenie bodaj raz, nie ma tu agresji ani ostrego seksu, choć widzowie wiedzą, że to one wyznaczają relacje między postaciami. Dlatego spektakl o narkomanach staje się opowieścią o wszystkich ludziach słabych, którym nie udaje się wyjść z alkoholizmu, hazardu, pełnego upokorzeń związku uczuciowego czy innej pułapki.

Ratyński czerpie z różnych poetyk i dlatego seria przypadkowych scenek z życia grupy młodych ludzi rozgrywa się w różnych nastrojach i przy różnym napięciu emocjonalnym. W realistyczną z założenia sytuację wdzierają się zatem cytaty z teatru absurdu, groteska (scena ćwiczenia przed wizytą w urzędzie pracy), symbolizm (detoks), ale i przejmujący teatr psychologiczny (monologi Alison). Nakładające się obrazy obnażają poszarpane wnętrza bohaterów i ich bezradność wobec rzeczywistości, której nie potrafią sprostać. Plątanina tropów, wzmagana pracą świateł, a nade wszystko doskonalą scenografią Pawła Dobrzyckiego i materiałami filmowymi Beaty Dzianowicz, potęgują psychodeliczną wizję świata bohaterów.

Kronika upadku

Spektakl stoi aktorami. Ciężar przekazania okropnej prawdy o nałogu, nie przygniótł ich. Wręcz odwrotnie - stworzyli ludzi diametralnie odmiennych, połączonych tylko koleiną losu, w którą wpadli w nadziei na wyzwolenie i szczęście. Alina Chechelska jako Alison (dla tej roli zrezygnowa-ła z udziału w serialu "Plebania") otrzymała karkołomny materiał, ale wyszła z walki naprawdę zwycięsko. Połączenie brutalnego stylu życia bohaterki z jej kruchą osobowością, składa się na przejmujący manifest ludzkiej frustracji, być może u progu szaleństwa. Grzegorz Przybył w roli Marka podkreśla rozpad osobowości bohatera, wciąganego w wir uzależnienia przez sytuację, ale i własne decyzje. Autorytet i pozorna siła Marka stają się wyrokiem dla słabszych, którym ten chłopak po prostu imponuje, więc go naśladują. Słaby jest Tommy grany przez Marka Rachonia. Słaby i dziecinny, dlatego wpada w pułapki zastawiane przez rzeczywistość. Wreszcie żywiołowy Simon, którego Artur Święs kreśli jako człowieka poddającego się nieustannej huśtawce emocji, żywiołowego i pewnego siebie. W sprzyjających warunkach mógłby zrobić w życiu karierę, znalazł się jednak na dnie. Każdy z nich to odrębna kronika upadku i samotności.

Zgrzytanie konstrukcji

Jeśli "Trainspotting" nie jest przedstawieniem idealnym to z... nadmiaru dobrej woli realizatorów. Reżyser, będący także tłumaczem adaptacji, chce powiedzieć tak wiele, że traci z oczu odporność emocjonalną widzów. Nie fizyczną (choć ponad dwie godziny bez przerwy to dużo), ale głównie psychiczną. Dwa najsilniejsze momenty przedstawienia - odtrucie oraz scena Marka z Tommym - wyczerpują zapas naszej energii i właściwie mogłyby być finałem. Spektakl składa się wprawdzie z serii luźnych obrazów, ale mają one wewnętrzną dynamikę, która po tych scenach załamuje się wyraźnie. Szlachetne intencje przegrywają ze znużeniem, widz może wchłonąć bowiem określoną liczbę bodźców, zwłaszcza negatywnych. Rzecz warta chyba przemyślenia. Dla dobra sprawy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji