Artykuły

Jedną kreską

Mikołaj Grabowski nie mógł nie zrobić "Obozu wszystkich świętych", bo to powieść jakby specjalnie dla niego napisana: jeszcze jeden obraz Polski i Polaków pokazany w krzywym, szyderczym zwierciadle. Linia Gombrowicza, linia "Trans-Atlantyku", Tadeusz Nowakowski poza tę linię nie wyszedł i niczego specjalnie nowego nie odkrył. Jeszcze raz powtó­rzył, że od Polski nie można uciec: każdego, kto odważy się szukać swojej indywidualnej wolności, Polska prędzej czy później dopadnie i spęta.

Grabowski też nie wyszedł poza Gombrowicza, a nawet powiedziałbym, że gombrowiczowskim uczynił to, co u Nowakowskiego jest własne, to znaczy powieściowej obyczajowości i psychologii narzucił formę o bar­dzo ostrych, karykaturalnych konturach. W ten sposób prześmiewczy, ale jednak wielowymiarowy realizm prozy został sprowadzony do jednej, szyderczej i groteskowej kreski. Ludzie marudzą. Ale to się ogląda. Przedstawienie grane jest gdzieś na zasceniu Teatru im. Słowackiego, w obnażonej, byle jakiej przestrzeni odsłaniającej teatralną kuchnię. Na dodatek dookoła trwa remont, więc potęguje się wrażenie prowizorycz­ności świata - rzeczywistego i przedstawionego. Publiczność siedzi z trzech stron, w środku przestrzeń gry, prawie pusta, ledwie zaznaczony kontur baraku, trochę krzeseł, wybebeszone pianino. Tu rozgrywają się wszystkie sceny w obozie dipisów. Poza tą przestrze­nią są jeszcze dwa pięterka, jakby mansjony; na jednym Grabowski prowadzi wątek polsko-niemieckiej miłości, na drugim posadził trzy karykaturalne typy sanacyjnych inteligentów, którzy w latrynie rozstrzygają tak zwane polskie kwestie. Sceny zbiorowe są wyśmienite, to zresztą żywioł Grabowskiego. Wszystkie syndromy polskości sprowadzone zostały do skrajnego idiotyzmu przez gwałtowne kontrapunkty i kontrasty pomiędzy zadęciem narodowych frazesów a ośmieszającą demaskacją głupoty i tromtadracji. Gorzej, gdy przychodzi do scen kameralnych! Wątek miłosny nie bardzo mieści się w poetyce karykatury, ale zarazem i daleko mu do psychologicznego dramatu. Tu coś pęka. Być może mate­ria literacka jest tego typu, że tylko w części daje się ciągnąć jedną kreską, być może Grabowskiego poniosło i rozdął paszkwil na polskość do granic możliwości, a potem już nie wiedział, jak w tym paszkwilu znaleźć miejsce dla spraw cieńszych i subtelniejszych. Nie wiem. Tak czy inaczej, bardzo to przedstawienie lubię, jeśli nie w całości, to w kawałkach. Bo nawet gdy Grabowski się potyka, to przecież widzę, kto to idzie i dokąd idzie. A to przecie nie takie znowu częste w polskim teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji