Artykuły

Teatr Dramatyczny Koniec i początek

pomyślny zbieg okoliczności. Pierwsze dwie premiery (na obu scenach) za nowej dyrek­cji Zbigniewa Zapasiewicza i zarazem uroczystość trzydzie­stolecia Teatru Dramatyczne­go. Tak naprawdę wszystko zaczęło się już dwa lata wcześniej, kiedy to Teatr Domu Wojska Polskiego prze­niósł się z ulicy Królewskiej do no­wej sali w Pałacu Kultury i Nauki. Dyrekcję objął wtedy kierujący teatrem aż do r. 1962, Marian Meller. W 1957 r. nastąpiła zmiana mecenasa i nazwy, która pleno titulo brzmi "Teatr Dramatyczny miasta stołecznego Warszawy". Oczywiście kryły się za tymi roszadami po paź­dziernikowe przemiany. Jako pierwsza, pod nowym szyl­dem, odbyła się premiera "Szwejka" Bertolta Brechta, potem wystawiony został "Pamiętnik Anny Frank", "Damy i huzary" Fredry, "Krzesła" Ionesco, "Imiona władzy" Broszkiewicza, "Iwona księżniczka Burgun­da" Gombrowicza, kabaret "Koń", "Antygona" Anouilha. "Wizyta star­szej pani" Dürrenmatta - chyba inaugurująca wszystkie późniejsze polskie prapremiery sztuk szwajcarskiego pisarza, "Policjanci" Mrożka - rozpoczęcie scenicznej działalno­ści dramaturga w 1958 r. Dwudziestą premierą była "Kartoteka" Różewi­cza, również teatralny debiut. Ogó­łem Meller, podczas swojej siedmio­letniej dyrekcji, na 41 premier wy­stawił dwadzieścia prapremier. Ten człowiek umiał sobie dobrać "silną grupę pod wezwaniem" na współpracowników: Jana Kosińskiego, Ludwika René, Jana Świderskiego, Konstantego Puzynę, a potem Sta­nisława Marczaka-Oborskiego. Po dyrekcji Mellera i Jana Świ­derskiego najmocniej zaznaczyło się trwające lat jedenaście kierownict­wo Gustawa Holoubka. Do najwy­bitniejszych premier tego okresu na­leżały wystawienia "Ślubu" i "Ope­retki". "Rzeźnia" Mrożka i "Król Lear" Szekspira. Reżyser, który wy­warł największy wpływ na kształt artystyczny (....) Ludwik René. Wśród kierowników li­terackich znajdziemy tak znaczące nazwiska, jak Andrzej Kijowski, Je­rzy Koenig. Jerzy S. Sito. Teatr odebrał po 1956 r. bardzo aktywną rolę w odrabianiu zaległo­ści wobec literatury termalnej Za­chodu, Przez tę scenę przewinęła się prawie cała ówczesna czołówka, dra­maturgów zachodnich, jak i polskich Dürrenmatt, Max Frisch. Sartre, Arthur Miller; a z naszych: Wit­kacy, Gombrowicz, Mrożek, Róże­wicz. To najwybitniejsze nazwiska. Skoro jesteśmy przy historii, warto przypomnieć, że pierwszą premierą w sali Teatru Dramatycznego, jesz­cze pod wojskowym szyldem było "Wesele", zagrane 22 lipca 1955 r., po siedmioletniej przerwie w kraju. współreżyserowane przez Marynę Broniewską i Jana Świderskiego, ze Świderskim w (...).

Trzydziestoletnią historię przypominała w hallu teatru wystawa zdjęć, makiet, scenografii, kostiu­mów z najwybitniejszych premier. Ta wspaniała przeszłość stawia przed Zbigniewem Zapasiewiczem, nowym dyrektorem, trudne zada­nie: dorównać osiągnięciom po­przedników w czasach, gdy kondycja naszego teatru nie jest najlepsza, chociaż widać tej kondycji powolną poprawę. W dodatku wszyscy liczą, że wreszcie Zapasiewicz swoją pracą zamknie czteroletni okres nieporo­zumień narosłych w tym teatrze. Musi więc zaczynać prawie od nowa budować zespół aktorski, re­żyserski, urealniając w ten sposób własny program artystyczny. Przy czym trzeba zaznaczyć, iż pracował on przedtem przez siedem lat w Dramatycznym jako aktor za dyrek­cji Andrzeja Szczepkowskiego, Jana Bratkowskiego i Gustawa Holoub­ka.

Zbigniew Zapasiewicz na swój dy­rektorski debiut wybrał dwie świetnie napisane sztuki z repertuaru zachodniego i wschodniego - jeśli by się starać geograficznie określić kie­runki, z jakich pochodzą. Na dużej scenie sam wyreżyserował sztukę Anglika, Christophera Hamptona - adaptację sławnej francuskiej osiemnastowiecznej powieści Choderlos de Laclos - "Niebezpieczne związki". W Sali Prób Jacek Zembrzuski wystawił "Teatr czasów Nerona i Seneki" radzieckiego pisarza śred­niego pokolenia Edwarda Radziń­skiego. Sztuka ta zapowiadana przez kilka teatrów, stanie się jednym z przebojów obecnego sezonu teat­ralnego. Nie jest łatwo wystawić dzieło Hamptona. Należy ono bowiem do wysokiej klasy galanterii teatralnej, jaką chętnie gra się w teatrach na nowojorskim Broadwayu czy londyń­skim West Endzie z perfekcyjnymi (i równie perfekcyjnie prowadzony­mi) obsadami aktorskimi. Ponadto widzowie mają przecież w pamięci adaptację filmową Rogera Vadima, grywaną i w kinie, i w telewizji, z czarującą Sylvią Kristel. Siłą rze­czy będą przymierzać to, co zobaczą w teatrze, do tego, co widzieli na dużym czy małym ekranie. A z fil­mem, konkurować teatrowi nie jest łatwo

Przedstawienie w Dramatycznym może jednak nie obawiać się filmo­wej konkurencji. Zbigniew Zapasie­wicz bowiem zaproponował własną wizję klasycznego tematu. Istota jego pracy reżyserskiej polega na tym, iż nie próbował widza czarować urodą portretowanego świata i ludzi, czyli ślizgać się po wierz­chniej, warstwie dzieła. Przegrałby wtedy z Vadimem. Wręcz przeciw­nie, Zapasiewicz od pierwszych scen starał się wedrzeć dużo głębiej, od­słonić wewnętrzne mechanizmy ste­rujące postępowaniem bohaterów. Dlatego też obsadził niektóre role w sposób zaskakujący, przekorny. Jakby prowadził swego rodzaju po­lemikę z filmem. Nie uroda, zdaje się mówić, była przyczyną przycią­gania i odpychania bohaterów de Laclos - jak to proponuje film - lecz ich odmienność wewnętrzna i tożsamość. Wicehrabiego de Valmont, osiemnastowiecznego francuskiego Don Juana gra Marek Obertyn, znany już z podobnej roli, wówczas molierowskiej (...) w Teatrze Nowym. Jego de Valmont interesuje porządne kobiety, jak niewinną Cecylię - Olga Sawic­ka i zacną prezydentową de Tourvei - Jolanta Olszewska, z powodu swej złej, tj. uwodzicielskiej sławy. Głównym jego atutem staje się inteligencja, pozwalająca mu przewi­dzieć reakcje psychiczne partnerek. I na odwrót. U Zapasiewicza pre­zydentowa budzi zainteresowanie i uczucie Valmonta nie z powodu swojej urody, jak Sylvia Kristel, lecz odmienności obyczajów i wy­znawanych wartości. To samo z Ce­cylią, przyciąga go, ponieważ nie wie o życiu nic, podczas gdy Valmont wie wszystko, a przynajmniej tak mu się zdaje Podobny mechanizm kieruje związkiem z Markizą de Merteuil - Ewa Żukowska. Po uwie­dzeniu i demonstracyjnym porzuce­niu prezydentowej, Valmont okazuje się równie perfidny jak Markiza. Dlatego zostaje przez nią odrzucony. Są zbyt do siebie podobni. Póki to­czyła się gra, był dla niej atrakcyj­ny. Gdy gra się skończyła, stał się zbyt jednoznaczny, aby mogła istnieć dalej siła przyciągająca.

Zapasiewicz akcentuje finał tej pełnej frywolności, właściwej epoce, historii. Nikt nie może, choć­by najbardziej konsekwentnie i świadomie, okaleczać własnej natu­ry. Za przeczenie etyce naturalnej trzeba zapłacić. Człowiek okazuje się czymś więcej, niż tylko swoim własnym wymysłem.

Zapasiewicz zaimponował również swoją kulturą teatralną. Uniknął epatowania nagością, czego by nie­jeden reżyser na jego miejscu sobie nie odmówił. Starał się natomiast w poszczególnych scenach odtworzyć klimat epoki. Siłą tego przedstawienia jest ak­torstwo. Wyborne, celnie zarysowa­ne postacie drugoplanowe, stworzo­ne przez Zofię Rysiównę (Pani de Rosemonde) Krystynę Wachełko-Zaleską (kurtyzana), Krzysztofa Stelmaszczyka (służącego Vaimoma), Mirosława Guzowskiego (Kawaler Danceny) oraz Ewę Decównę (matka Cecylii). O walorach Marka Obertyna w roli Valmonta była już mowa, na jego barkach w dużej mierze spo­czywał ciężar całego przedstawienia. Pełnię kobiecej perfidii i amoralności bardzo przekonywająco zaakcen­towała Ewa Żukowska w roli Mar­kizy de Merteuil. Chociaż trzeba przyznać, że umiejętność poruszania się w stylowej, sukni nie należy do jej najmocniejszych stron. Były również. widoczne trudności gestyczne, co można złożyć na karb premierowej tremy. Również zbyt ciemny makijaż niepotrzebnie przy­gaszał urodę aktorki. Brawuro­wo momentami zagrała rolę Cecylii Olga Sawicka, przesuwając pod względem gatunkowym tę rolę w stronę charakterystycznej. Aktor­ka ta już dała się poznać z bardzo dobrej strony w adaptacji "ósmego dnia tygodnia" Marka Hła­ski za poprzedniej dyrekcji w Te­atrze Dramatycznym. Obsadzenie Jo­lanty Olszewskiej w roli uwiedzionej Prezydentowej nie jest decyzją trafną. Rozumiem intencje reżysera. Raziły jednak braki warsztatowe na tle dobrze grającego zespołu, zwłasz­cza operowanie głosem, gestem, brak wyrazistości. Nie można też zapomnieć o bardzo stylowym tle stworzonym przez sce­nografa Wiesława Olko. Przedstawienie zakończyło się wieloznaczną pointą historiozoficzną.

Równie błyskotliwie wypadła pre­miera w Sali Prób. Edward Radziński napisał sztukę nie tylko bar­dzo głęboką pod względem myślo­wym, lecz także stwarzającą dużo możliwości aktorom, a szczególnie wykonawcom ról tytułowych. Siłą sztuki była z pewnością wieloznacz­ność "Teatru czasów Nerona i Se­neki". Powrót po dłuższej nieobecności na scenę Marka Kondrata okazał się wielkim sukcesem. Jego Neron sta­nie się z pewnością głównym mag­nesem przyciągającym publiczność. Inni wykonawcy, jak Ewa Isajewicz-Telega (Wenus), Andrzej Blumenfeld (Antoniusz Flawiusz) i Włodzimierz Press (Diogenes) dostroili się do wysokiego poziomu tego teatru życia i śmierci, określonego przez Kondrata. Zainscenizowany przez Nerona w sztuce Radzińskiego teatr prawdy jest rozprawą z daw­nym wychowawcą, a zarazem przeciwnikiem politycznym, Seneką, gra­nym przez Henryka Machalicę. Ne­ron, sięgając do mrocznych wyda­rzeń ze swego dzieciństwa i młodo­ści, odsłania rzeczywistą rolę o nich Seneki starając się zedrzeć pomniko­wą maskę człowieka nieposzlako­wanego z twarzy swojego wychowawcy. Temu zabiegowi nie w pełni sprostał zamysł reżyserski. Seneka Machalicy przekonywał w scenach właśnie pełnych pomnikowości. O wiele gorzej natomiast było ze zdzieraniem masek. Powiodła się natomiast swojego rodzaju rehabi­litacja Nerona. A właściwie ukaza­nie szaleńca jako owocu szalonych czasów, ukazanie tyrana ja­ko tworu kręgu ludzi zacza­dzonych manią władzy absolutnej. Scenografia Urszuli Kubicz była bardzo trafną i oszczędną - wy­móg małej sceny - stylizacją staro­rzymską.

Zapasiewicz, jako dyrektor Teatru Dramatycznego, nie próbuje nas olśnić nowinkami formalnymi. Przede wszystkim stawia na dobre aktorstwo i na prawdy, z którymi chce się teatr z widzem podzielić. Jest to trafne nawiązanie do tego, co najcenniejsze w trzydziestoletniej tradycji tego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji