Artykuły

A to Polska właśnie

"Historia Jakuba" Tadeusza Słobodzianka w reż. Ondreja Spišáka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Stanisław Obirek w Studio Opinii.

To z wiersza Stanisława Wyspiańskiego: "Teatr mój widzę ogromny, wielkie powietrze przestrzenie, ludzie je pełnią i cienie, ja jestem grze ich przytomny". Znam go na pamięć, a przyszedł mi do głowy po obejrzeniu premiery "Historii Jakuba".

Ta historia jest mi dobrze znana, nawet bardzo dobrze. W programie teatru czytamy: "Opowieść inspirowana faktami o księdzu i filozofie, który dowiaduje się, że nie jest tym, kim jest. Próbuje odkryć swoją prawdziwą tożsamość, ale we współczesnym świecie, gdzie trzeba jasno określić pochodzenie, wiarę czy narodowość, zaczyna coraz bardziej odczuwać inność i obcość. Próby scalenia na nowo swojej osobności raz po raz narażają go na nieoczekiwane sytuacje i przygody, które od tragizmu chroni śmiech i wartka, burleskowa akcja".

To prawda, ale nie pełna. Tak naprawdę "Historia Jakuba" to historia Polski i trochę Izraela. Bo historie obu tych krajów są splecione w sposób wyjątkowy, z czego nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Tadeusz Słobodzianek swój dramat, który stał się podstawą realizacji scenicznej Ondreja Spišáka, opatrzył podtytułem: "Tragedia w XXXIII epizodach". Tekst jest rzeczywiście tragedią, zresztą opartą na bardzo solidnej bazie źródłowej, do której odsyła w "Słowie od Autora", więc nie będę do tego wracał. Ale dodam, że nie tylko znakomicie z lektur i rozmów skorzystał, ale je wkomponował w najnowsze dzieje obu krajów. Poza tym skorzystał Słobodzianek wiele z kroniki obyczajowej, a nawet kryminalnej. Dlatego spowiedzi jakich wysłuchuje tytułowy bohater, które są ważną częścią i dramatu i jego scenicznej wersji - brzmią tak wiarygodnie; i, mam nadzieję, nie sprowokują obrońców tajemnicy spowiedzi do oskarżeń o jej zdradę. Życie dostarcza przykładów o wiele bardziej drastycznych. Więc pozwólmy artystom czerpać bogatymi garściami właśnie z polskiej i izraelskiej codzienności.

To długi spektakl, trwa prawie trzy godziny. Może za długi. Ale przecież każdy z epizodów ma swoją funkcję w całości i stąd pewnie trudność w selekcji. Na pewno długość spektaklu kompensuje brawurowa gra całego zespołu aktorskiego, a nie tylko występującego w roli głównej, znakomitego zresztą, Łukasza Lewandowskiego. To dzięki niemu mamy wgląd w neurotyczną postać głównego bohatera (kto z takim życiorysem nie byłby neurotyczny?), a jego wybuchy gniewu, irytacji i żarliwości religijnej ujmują autentyzmem i psychologiczną prawdą. Zresztą sceny wspomnianej spowiedzi i trzy kazania wygłaszane w kluczowych momentach sztuki uważam za wprost kapitalne.

No, ale może nie wszyscy Czytelnicy Studia Opinii wiedzą o czym cała sprawa. Więc spieszę dodać, że chodzi o jak najbardziej autentycznego księdza Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela, uratowanego z getta w Święcanach jako kilkumiesięczne dziecko, które nieświadome swoich żydowskich korzeni, wyrosło na księdza i wybitnego filozofa i teologa polskiego. O swoich żydowskich korzeniach dowiedział się późno i to w dramatycznych okolicznościach. Dzisiaj żyje w Izraelu i pracuje w Instytucie Badawczym Yad Vashem w Jerozolimie.

Ale, jak powiedziałem, to nie jest o nim sztuka.

Albo inaczej. Przez niego dowiadujemy się bardzo wiele o polskim Kościele katolickim, o PRL-u i o dzisiejszej Polsce. Być może dzięki temu, że sztukę wyreżyserował Czech (Ondrej Spišák) otrzymaliśmy ostry, groteskowy, ale głęboko prawdziwy obraz nas samych. Ten ogląd nie jest przyjemny, ale oczyszczający. Wpisuje się więc w źródłowe doświadczenia teatru - katharsis - to nie jest puste pojęcie.

Wszyscy aktorzy odgrywają wiele ról, zresztą z tytułowym bohaterem na czele. Niektóre sceny mają wręcz charakter oniryczny i trudno się zorientować czy mamy do czynienia z prawdziwą historią czy tylko z sennymi majakami i koszmarami.

To nie zarzut. Życie księdza Mariana, który stał się Żydem od Jezusa przypomina koszmar i nie ułatwia scalenia dwóch biografii. Zwłaszcza, że obie rodziny, mimo że nie przestają deklarować swojej miłości dla cudem uratowanego dziecka, chcą je mieć tylko dla siebie. Albo jako 100% księdza, albo 100% Żyda. I te oczekiwania są źródłem rozdarcia i niemożności definitywnego wyboru.

Choć napisałem, że to dramat nie o księdzu Jakubie tylko o Polsce i Izraelu, ale przecież ciągle o nim piszę. No więc wspomnijmy na koniec i o innych personae dramatis. Matka, Małgorzata Rożniatowska, która obsadza aż cztery postaci: mama/ gospodyni, siostra Genowefa, ciocia Chaja i w każdym z tych wcieleń znakomita. Ojciec, Zbigniew Dziduch, który wciela się a to w tatę, a to proboszcza, a to ojca rektora.

W każdej z nich odnajduje rdzeń prawdy, raz polskiego chłopa, wiejskiego proboszcza i wszechmocnego rektora. Każda z tych postaci zna swoje granice, ale też świadoma jest swojej wartości.

Prawdziwy kalejdoskop aktorskich możliwości pokazał Otar Saralidze, który slalomem przechodzi od roli wikarego do sprytnego esbeka, a nawet staje się siostrą Anną. W drugiej części, rozgrywającej się w Izraelu, raz jest kuzynem Cwi, za chwilę Abramem, a to bratem Danielem ze wspólnoty Żydów uznających Jezusa.

Długo mógłbym jeszcze ten korowód żywych i umarłych wymieniać, ale zatrzymam się tutaj. Tak to Polska właśnie (i po części Izrael).

Mimo ostrych pociągnięć pióra i bolesnej prawdy jaka wyłania się z "Historii Jakuba" warto ją poznać. Choćby po to by stwierdzić, że dwa narody na jakie podobno się dzielimy jako społeczeństwo - są ze sobą znacznie mocniej splecione, niż chcielibyśmy w to wierzyć. No więc czytajmy i oglądajmy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji