Artykuły

Nagroda za Złe Zachowanie

REDAKTOR NACZELNY NA DO­ROCZNEJ NARADZIE FELIETONI­STÓW "POLITYKI" PODSUMO­WUJE DOROBEK I WYTYCZA ZA­DANIA:

SŁUCHAJCIE no, może wy by­ście napisał wreszcie coś jedno­znacznie pozytywnego, bo wam się stale coś nie podoba, coś wam nie pasuje, a jak wam będzie za dużo nie pasować, to nie jest po­wiedziane, że wy będziecie pasować, a to, że rzekomo w pociągach brud­no, w gastronomii nieapetycznie, w toaletach niehigienicznie, a to, że jakoby papier gazetowy coraz bar­dziej przypomina papier powiedzmy do pakowania śledzi, że śledzie sprzedawali dopiero od siedemnaste­go, a to, że tynki odpadają i fasady cierpią na łuszczycę, a to wam do­lega, iż profesor Pastusiak co tydzień w telewizji przed serialem występu­je, bo wam się zachciało może ośmiu kanałów i w każdym kanale ośmiu profesorów, żeby występowało, we łbie się przewraca, a to, że wasza małżonka nie ma czym zmywać (kogo to obchodzi?), bo jakoby tu i ówdzie zabrakło przejściowo płynu, trzeba było tyle nie wykupywać, to by nie było niedoborów, a to, że dzieciaczki podobno ząbków nie szo­rują, bo rzekomo jest nierytmiczność w paście do zębów, a mnie się wy­daje, wiecie, że wy chyba przesa­dzacie, że powinniście się cieszyć, że w ogóle jest po czym zmywać ta­lerze i umieć się radować, że jednak pociechy się najadły, skoro zostały resztki między zębami, które nota chciałem powiedzieć bene prostuje­cie za darmo u państwowego orto­pedy, pardon, ortodonty, czyż tak, trudno docenić, że w ogóle mamy koleje i profesora, to wam przez gardło nie chce przejść, co tydzień ujadać nie sztuka, podczas gdy trze­ba napisać od czasu do czasu, już nie mówię co tydzień, coś takiego mo-bi-li-zu-ją-ce-go, w duchu, że gdyby każdy przestał oglądać się na innych, tylko wszyscy razem pospołu i każdy oddzielnie na swoim wiecie posterunku, że chcieć to móc, że nie bacząc na i mimo przeszkód jednak można, co ja mówię - trzeba - to zamiast szkodzić byście swoim fe­lietonem pomógł, bo takich co to tylko potrafią mędrkować i oczko do kawiarni puszczać, to my mamy ho! ho! ilu ich mamy, tych próżnych zawalidrogów i kibiców, co to się cieszą z każdego rzekomego potknię­cia, a tu i ówdzie potykamy się, bo nam nogi podstawiają i gdyby im te nogi wiecie powyrywać, to i fe­lietonistom zaczęłoby się bardziej podobać i zamiast co tydzień ronić te krokodyle zły, przepraszam, zde­nerwowałem się, łzy, więc jak, do­gadamy się jeszcze tym razem, czy...

GŁOS SKRUSZONEGO FELIE­TONISTY W DYSKUSJI:

...Dogadamy, dogadamy, zwłaszcza na Nowy Rok trzeba napisać coś kon-struk-tyw-nego, felieton budu­jący, w uśmiechu pokazującym dwa rzędy tych nie doszorowanych zębów od ucha do ucha, tym bardziej że jest o czym, bo oto proszę państwa, proszę państwa, prawdziwe, niekła­mane, rewelacyjne w działaniu, sen­sacyjne w Warszawie i okolicach przedstawienie dyplomowe studen­tów IV roku szkoły teatralnej pt. "Złe zachowanie" - napisane i wy­reżyserowane przez Andrzeja - tusz! - Strzeleckiego (Polska).

(- Teraz lepiej piszę? - Trochę lepiej, piszcie dalej w tym duchu i meldujcie się raz dziennie).

"Złe zachowanie" Strzeleckiego jest to najlepsza robota teatralna, jaką oglądałem w ubiegłym roku. Jako sędzia nie jestem specjalnie miarodajny, jako laik nie posiadam tego autorytetu co pryncypialny Kłossowicz, wzruszająca w swej uczciwości Krzywobłocka, rozsmako­wany Raczek, zasadniczy Misiorny czy nieokiełznana Krzemień Tere­sa...

( - Uwaga, już was ściąga w kry­tykę...!)

Dobra, dobra, więc jako zwyczajny widz powiem dlaczego mnie się po­dobało, dobrze? Podobało mnie się po pierwsze dlatego, że nie było żad­nego zadęcia. Teatry nasze przypo­minają często kompresory, przy po­mocy których pompuje się widzów niczym balony i nadyma, tłocząc w nich z wielkim zadęciem albo wielki repertuar romantyczny, że każden jeden czuje się za twoje sto złotych co najmniej podchorążym, co właśnie spiskuje przeciw carskiej potędze, albo potwornie ostre aluzje o zrywaniu pęt (broń Boże, żeby to były pęta kiełbasy), albo straszne eksperymenty sceniczne, dlatego do­bre, że nowatorskie i spodobały się nawet w Bochum czy innej Lozan­nie, albo karły i baby cycate, co to mają być potwornie, ale to potwor­nie wieloznaczne.

A tymczasem w "Złym zachowa­niu" widzimy na scenie najzwyklejszy w świecie zespół muzyczny oraz czternaścioro dziewcząt i chłopców, ubranych pospolicie, bez żadnej scenografii i dodatkowych efektów, w najlepszej tradycji kabaretu polskiego, do której zresztą nawiązywał Andrzej Strzelecki swoim kabaretem "Kur", poczętym jeszcze w PWST oraz ponad dwudziestoma programa­mi telewizyjnymi ("Parada blagierów" i inne). Ten całkowity brak efektów ubocznych, prawdziwa skromność przedstawienia powodu­ją, iż efekt jest silniejszy niż gdyby był to teatr cynicznie nadęty lub z wyrachowaniem udziwniony.

Po drugie - podobało mi się na­dzwyczajnie z powodu wykonania, jakiego w tym gatunku kabaretu-musicalu nie oglądałem od nie­pamiętnych czasów w polskim wy­konaniu. Spektakl polega na tym, że grupa młodych aktorek(ów) wyko­nuje ponad 25 numerów wokalno-tanecznych, coś w rodzaju musicalu bez fabuły, na który składają się: teksty napisane wyłącznie przez Andrzeja Strzeleckiego, muzyka z do­robku amerykańskiego kompozytora Thomasa "Fats" Wallera, doskonale przystosowana przez Jana Raczkow­skiego i Jolantę Sienkiewicz, świet­na reżyseria, pomysłowy ruch i balet opracowane przez Janusza Józefowi­cza.

Teksty Strzeleckiego są poprawne, miejscami całkiem fachowe i przez pewien czas sądziłem, że przynajm­niej niektóre wyszły spod pióra sa­mego Wojciecha Młynarskiego czy Andrzeja Jareckiego. Umiejętność pisania pod scenę zawdzięcza Strzelecki zarówno terminowaniu w STS, a później w Teatrze Rozma­itości, gdzie zetknął się z Jareckim, Młynarskim, Dobrowolskim, Tymem i innymi, jak i być może tradycji rodzinnej, gdyż jego rodzice są dziennikarzami (ojciec, Krzysztof, był jednym z moich pierwszych sze­fów w "Sztandarze Młodych", ponad ćwierć wieku temu, kiedy nasz zdol­ny Andrzejek jeszcze pod stołem chodził), wujek Edek redagował "Przegląd Sportowy", ciocia Hania pracowała u nas w "Sztandarze", a kiedy ciocia (inna oczywiście) wyszła za Ryszarda Wojnę, czuli­śmy, że to się musi źle skończyć. No i proszę - wszystkie te re­dakcje, teatrzyki i teatry, na czele z PWST, którą Andrzej Strzelecki ukończył i gdzie obecnie prowadzi zajęcia z piosenki, zaowocowały wy­czuciem słowa, poczuciem humoru, muzyki, a skąd się wziął ten dobry smak, nikt dokładnie nie wie. W każdym razie polskie go wydało ple­mię. Może z "Przeglądu Sportowego"? Może z Radiokomitetu? "Mar­twe dusze", "Clowni", "Alicja w kra­inie czarów", "Sny pod Fumarolą", kilkanaście realizacji teatralnych od Koszalina do Krakowa, wreszcie "Złe zachowanie", potwierdza, że mamy do czynienia z reżyserem i autorem, który doskonale czuje scenę i oczywiście taką scenę po­winien posiadać. Ale niestety, ponie­waż Strzeleckiemu nie zawsze szło najlepiej w "Rozmaitościach", nowy dyrektor Maria Marczewski jako pierwszego zwolnił w ramach odno­wy teatru naszego bohatera i to dro­gą korespondencyjną, elegancko, za pośrednictwem niezawodnej w ta­kich przypadkach Poczty Polskiej. Pogratulować dyrektorowi dobrego nosa!

Gdybym ja, niech was los przed tym strzeże, był dyrektorem teatru, kupiłbym natychmiast całego tego Strzeleckiego i jego czternastkę. Po części uczynił to dyr. Warmiński, biorąc na scenę "Ateneum" przed­stawienie dyplomowe, dzięki czemu możemy je wszyscy w Warszawie obejrzeć. Gdyby tak się nie stało, młodzież rozlazłaby się już teraz po różnych scenach, grając krótsze i dłuższe ogony, a ta i ów wygraliby może los na loterii otrzymując po­ważniejszą propozycję. Warmiński przynajmniej wyrok ten zawiesił.

Siła tych młodych ludzi tkwi w tym, że są razem, przez wiele miesięcy ciężkiej pracy (czego by im nie umożliwił żaden teatr zawodo­wy), nie musząc zarabiać na życie i wykonywać norm, biegając jeszcze do telewizji, radia, na akademie oficjalne czy misteria teatralno-polityczne w salach diecezjalnych, szlifowali wykonanie niezwykle czasem pomysłowych piosenek i tańca, do wypróbowanej muzyki Wallera. Mu­sical "Aint Misbehavin" był na Bro­adwayu musicalem roku 1978, Strze­lecki poznał tę muzykę z nagrań u Wojciecha Młynarskiego, potem w podróży służbowej do Sztokhol­mu, gdzie był w nagrodę za jakieś przedstawienie, kupił płytę i nuty, stopniowo, w ramach zajęć w PWST dopisywał teksty i uczył studentów, aż całość złożyła się na obecne przedstawienie dyplomowe.

Zasługą realizatorów jest zręczne połączenie amerykańskiej muzyki z polskimi tekstami. Umiejętnie dopi­sane słowa zachowują absolutnie polski charakter, żadne silenie się na Amerykę, a dzięki muzyce pio­senki przypominają daleki świat swingu i ragtime'u. Oglądamy pol­skie przedstawienie współczesne, polską młodzież śpiewającą o swoim i naszym świecie, a świetna ame­rykańska muzyka musicalowa powo­duje, że nie czujemy się na imprezie ludowej czy świetlicowej, na scenie skleconej z okazji kolejnego kierma­szu czy festiwalu, gdzie każdy kogoś udaje, jeden młodego gniewnego, drugi punka, trzecia szlachciankę, a czwarty kawalerzystę u wodopoju, ale uczestniczymy w czymś, co choć dzieje się tu i teraz, to poprzez muzykę i nowoczesność przedsta­wienia, nawiązuje do szerszego nur­tu kultury.

A wszystko to młodzieńczo i na luzie. Nie "młodzieżowo", ale mło­dzieńczo. Młodzi ludzie występują we własnej roli, grają siebie, zbio­rowego bohatera - którym jest ich własne pokolenie, przez co teksty oraz sposób bycia na scenie nie są fałszywe, są ich własne. Z tym przedstawieniem jest im bardziej do twarzy niż gdyby mieli wystawić śpiewogrę napisaną przez starsze pokolenie, lub importować musical z jednym bohaterem, w rodzaju "Evity". Przez wiele lat mówiło się, że w Polsce nie można wystawić "West Side Story", "Chorus Line", "Hair" czy "Jesus Christ Superstar", ponieważ nie ma ludzi, którzy umie­liby tańczyć, śpiewać i recytować. Przedstawienie dyplomowe IV roku studentów PWST, wychowanków Piotra Cieślaka, Władysława Kowal­skiego, Mariusza Benoit, Andrzeja Strzeleckiego i innych pedagogów średniej oraz młodszej generacji, jest dowodem, że przy odpowiednich warunkach, przede wszystkim mając za sobą ponad 150 prób i uprzednie przygotowanie w szkole, można zro­bić przedstawienie na piątkę, we­sołe i myślące zarazem. Gdyby nie było u nas zbyt wielu krępujących przepisów, etatów, emerytur i sy­nekur, należałoby tę grupę mło­dych ludzi za wszelką cenę utrzy­mać i dać jej następną szansę, tym razem w prawdziwym, dorosłym te­atrze. Oddać im teatr w nagrodę za złe zachowanie. Wtedy będzie wiadomo, że dobra robota się opłaca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji