Artykuły

Premiera w Teatrze Polskim to powrót do teatralnych lat 80.

"Chory z urojenia" wg Moliera w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborcza - Wrocław.

Janusz Wiśniewski zafundował publiczności "Chorego z urojenia" podróż w czasie. Do teatralnych lat 80. ubiegłego wieku. Odnajdą się tam ci, którzy domagali się powrotu "normalności" w Polskim. Zawiodą się wszyscy, którzy poprzeczkę oczekiwań mają zawieszoną choć o milimetr wyżej.

Dla widzów, którzy znają twórczość Wiśniewskiego, spotkanie z "Chorym z urojenia" nie powinno być niespodzianką. Reżyser, któremu u progu kariery zarzucano bezpardonowe zżynanie z Tadeusza Kantora, robi od lat właściwie ten sam spektakl - mocno oparty na formie, sprowadzający aktora do roli marionetki, skupiony na obrazie, ożeniony z transową muzyką Jerzego Satanowskiego.

I o ile konsekwencja w działaniu, także tym twórczym, sama w sobie jest godna uznania, w wypadku Wiśniewskiego zasadne jest pytanie, na ile rozwija poprzez kolejne spektakle swój twórczy język. O "Chorym z urojenia", kolejnym Molierowskim przedstawieniu w jego karierze - po "Szkole żon" i "Dziewicach i mężatkach" - można mówić delikatnie, że to spektakl autotematyczny. Można też brutalniej: że reżyser zjada swój własny ogon, padając ofiarą rutyny. Jestem zdecydowanie bliższa tej drugiej wersji.

***

Z rozpoczęciem spektaklu trafiamy w teatralną rzeczywistość zbudowaną z użyciem środków sprzed kilku dekad - przestrzeń Sceny im. Grzegorzewskiego zmniejszono tu z pomocą czarnych kotar, za scenografię służy białe łóżko, stół, kilka krzeseł, stara szafa i parę walizek. W roli rekwizytów - organów usuwanych podczas operacji tytułowego bohatera - artykuły z mięsnego.

O pomstę do nieba woła warstwa dźwiękowa przedstawienia, i nie chodzi mi tu o kompozycję Satanowskiego, ale o sposób jej wykorzystania. Nie wiedzieć czemu, twórcy nie zdecydowali się na muzykę graną na żywo, do której wystarczyłby przecież bardzo skromny skład wykonawców. Akustyk albo nie radził sobie z potencjometrem, albo słabo znał scenariusz przedstawienia - kiedy aktorzy zaczynali mówić, poziom dźwięku skokowo spadał, żeby równie nagle się podnieść.

***

Nową jakością w Polskim były pierdnięcia głównego bohatera, Argana (Krzysztof Franieczek), puszczane z playbacku.

Nie spełnił się podnoszony przez obrońców obecnego dyrektora postulat powrotu do klasyki, granej bez skrótów, zmian i przeinaczeń - Wiśniewski z Molierowskiego tekstu wykorzystuje raptem kilka scen. A ponieważ "Chory z urojenia" nie okazał się wystarczająco pojemny jak na opowieść o strachu przed śmiercią, sztukuje je wierszami - od Rilkego, przez Emily Dickinson i Annę Achmatową, po Audena - czy odniesieniami do kina (do spektaklu trafił i cytat z "Amarcordu" Felliniego).

To, co dostajemy, to ciąg żywych obrazów przerywany recytacjami, z postaciami z panopticum Wiśniewskiego, którego wspólnym wizualnym mianownikiem były kolejne stadia choroby, śmierci, rozkładu. Trudno tu mówić o rolach, kiedy większość aktorów została obsadzona w charakterze marionetek.

To niezmienna cecha twórczości Wiśniewskiego, dla którego inspiracją jest świat cyrku, niemego kina, jarmarcznego teatru.

Kilkoro wykonawców ma tu jednak swoje kilkadziesiąt sekund (całość trwa niewiele ponad godzinę, więc trudno mówić o pięciu minutach): to Agata Skowrońska z nawiązującym do sytuacji w Polskim monologiem o wygryzaniu jednej aktorki przez drugą, skupiona, oszczędna w środkach Dominika Figurska czy Jadwiga Skupnik wracająca na scenę po 11 latach przerwy.

Wyłomem w tej sztucznej, marionetkowej konwencji są sceny z Pauliną Chapko (Aniela) i Błażejem Michalskim (tajny kochanek Anieli) - parą młodych kochanków. Z założenia realistyczne, stanowiące kontrast dla ponurego dance macabre, odprawianego przez resztę aktorów, pokazują jednak pewną słabość reżyserskich umiejętności Wiśniewskiego - o ile do scen "marionetkowych" podchodzi z rutyną, to tu efekt, jaki udaje mu się osiągnąć, jest na poziomie kiepskiego dyplomu w PWST.

Co dziwi o tyle, że Chapko publiczność Polskiego pamięta z dobrych ról w spektaklach Jana Klaty. Efektem tej słabości jest to, że zawodzi reżyserski zamysł - chciałoby się wierzyć, że miłość wyzwoli nas od strachu przed śmiercią, ale na Boga, nie tak źle zagrana.

***

Podczas czwartkowej premiery można było zauważyć wymianę publiczności Polskiego. Przede wszystkim wyraźnie podniosła się średnia wieku na widowni. Po drugie, takiej liczby oficjeli Polski już dawno nie oglądał.

Byli Paweł Lewandowski, podsekretarz stanu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Tadeusz Samborski, wicemarszałek Dolnego Śląska odpowiedzialny za kulturę, przedstawiciele "Solidarności" - Kazimierz Kimso i Janusz Wolniak. Ba, pojawił się nawet Jarosław Broda, dyrektor wydziału kultury w urzędzie miejskim. Były nawet owacje na stojąco, wprawdzie wymuszone przez wykonawców, którzy wybiegali z kulis do braw w tempie prawdziwie ekspresowym.

Pytanie, czy ta zmiana przełoży się na codzienną pracę teatru. Jak można wyczytać z systemu rezerwacji Polskiego, na każdy z przyszłotygodniowych spektakli "Chorego" wciąż jest dostępnych blisko 200 miejsc. Cóż, to jest moment próby dla wszystkich tych, którzy z dolnośląską "S" na czele domagali się powrotu "normalności" i "dobrej zmiany" w Polskim - klasyki w klasycznej wersji, bez eksperymentów, udziwnień i niebezpiecznej nagości.

Chcieliście jej? To macie. Tylko nie zapomnijcie teraz ustawić się w kolejce po bilety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji