Artykuły

Anna Smolar: też mam neurozę rodzicielską

- Wystarczy usiąść przy stoliku czy w bufecie - i to samo się wylewa. Wszyscy rozmawiamy o naszych matkach i ojcach - reżyserka Anna Smolar w rozmowie z Witoldem Mrozkiem o pracy nad "Kopciuszkiem" w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie.

Witold Mrozek: Twój Kopciuszek mówi, że jak będzie robić obrzydlistwa, sprzątać trupy ptaków, mieszkać w piwnicy - "dobrze jej to zrobi". Uważa, że nie zasługuje na ładne rzeczy.

Anna Smolar: Nosi straszne poczucie winy związane ze śmiercią matki, które zamienia w działanie przeciwko sobie. Czyni to ją więźniarką własnej żałoby. Wydaje się jej, że jeżeli będzie cały czas myśleć o matce, to ona nie zniknie. Skupia się na bólu. Skazuje się na to, co najgorsze, żeby karać siebie, gdy uważa, że nie staje na wysokości zadania.

To nie dotyczy tylko zmarłych.

- Często tak się dzieje, że będąc świadkami rozgrywek dorosłych, dzieci biorą na siebie odpowiedzialność. Stają się uzależnione od rodziców, ich cierpienia czy lęku, czują się winne rozpadowi związku albo po prostu odpowiedzialne za kłótnie, napięcia czy trudne emocje. Zwłaszcza że dorośli nie pomagają rozumieć, co się dzieje.

Dlaczego dorośli nie pomagają?

- Sztuka Joëla Pommerata bardzo wyraźnie pokazuje, jak dzieci stają się ofiarami kłamstw rodziców. To są niby niewinne kłamstwa, powszechne, codzienne. Dla dobra dziecka coś ukrywamy, unikamy trudnych tematów. Jestem na to niby wyczulona, a nie dalej jak dzisiaj rano miałam taką sytuację w domu. Mąż wspomniał o śmierci jakiegoś dziecka. Od razu się spięłam i chciałam mu powiedzieć: "Mów ciszej", bo zmartwiłam się, że dzieci zaraz usłyszą, że istnieje coś takiego jak śmierć dziecka - i będą się bać. Ale oczywiście istnieje dziecięca śmierć. I oczywiście trudno jest o niej rozmawiać z dziećmi, a przy śniadaniu czy myciu zębów nie bardzo jest na to czas i miejsce. Wolimy jednak udawać, że tego nie ma, ściszać głos albo czekać z rozmową, aż dzieci pójdą spać - niż mówić o tym, że ludzie chorują, że rodzic może umrzeć. Boimy się reakcji dzieci na trudne sprawy. Uważam, że rozmowa o nich to wielka powinność dorosłych, a sztuka jest do tego świetnym narzędziem. Otwiera przed nami rzeczywistość, wykorzystując fikcję. Pozwala oswajać tabu.

Baśnie powinny więc być trochę straszne? Jak te braci Grimm?

- Tak, tylko pytanie, o jakiej straszności mówimy. U Pommerata "straszność", przemoc i okrucieństwo rozgrywają się na płaszczyźnie psychicznej. Macocha uprawia mobbing, Kopciuszek - przemoc na samej sobie, złe siostry, same będąc ofiarami wzorców wychowawczych, robią krzywdę innym. Ojciec jest z kolei winny zaniechania. Pommerat opowiada o tym, co jako ludzie robimy sobie w rodzinie, najczęściej nieświadomie.

Pommerat we Francji jest popularny, w Polsce mało kto poza tobą go wystawia.

- Jest nie tylko dramatopisarzem, ale też reżyserem, który tworzy teatr autorski. Jego pisane na scenie sztuki są bardzo związane z konkretną ekipą. Nie oglądam tych spektakli, bo potem nie zrobiłabym z tych tekstów własnych przedstawień. Odnajduję się w jego wrażliwości, poczuciu humoru i czułości, z którą spogląda na człowieka. Umie precyzyjnie wypunktować, co nam współcześnie doskwiera jako społeczeństwu. Kiedy przepisuje znaną bajkę, kwestionuje stereotypy, którymi obrosła. To też opowieść o tym, ile zła robią bajki.

Ty również współtworzysz z aktorami teksty swoich przedstawień - tak było przy adaptacji "Dybuka" w Bydgoszczy czy "Najgorszego człowieka na świecie" Małgorzaty Halber w Kaliszu. W Kaliszu aktorzy byli na terapii uzależnień. Przy "Kopciuszku" wysyłasz ich na kozetkę, żeby porozmawiali o matce?

- Wystarczy usiąść przy stoliku czy w bufecie - i to samo się wylewa. Wszyscy rozmawiamy o naszych matkach i ojcach. Część z nas ma doświadczenia terapeutyczne, nie rozmawiamy o tym nawet specjalnie. W przypadku aktorów, artystów - to obszar, z którym często się konfrontujemy. Niezależnie od tego, czy chodzimy na terapię, czy po prostu przez sztukę. Skąd przychodzimy, kto nas wychował, z czym do dzisiaj się zmagamy.

Przy "Kopciuszku" potrzebne jest nam spotkanie z młodymi ludźmi. Poprowadziliśmy warsztaty - z choreografem Pawłem Sakowiczem, perkusistką Dominiką Korzeniecką i aktorami. Przyszła trzydziestka młodych ludzi od dziewiątego roku życia. Ich energia rozsadziła mury teatru. Na widowni siedziało kilku nauczycieli i rodziców, na końcu zapytali, czy udałoby się zorganizować podobne warsztaty dla dorosłych. Mówili, że też potrzebują się otworzyć, rozmawiać o emocjach. Zawsze ceniłam spotkania z "ekspertami codzienności", którzy nie wchodzą na scenę, ale stają się towarzyszami aktorów i ojcami chrzestnymi spektaklu, a potem - grupą towarzyszącą nam na próbach generalnych. Oni dla fikcji, którą budujemy, tworzą kontekst, który zakorzenia ją w konkretnej rzeczywistości. To będą ludzie, którzy żyją teraz w Krakowie, mają ileś tam lat, a potem przyjdą na ten spektakl. Chcemy pozbyć się stereotypów - teraz: "jaka jest dzisiejsza młodzież", wcześniej: "kim są alkoholicy".

Trudno jest przełamywać wstyd aktorów? Nie czujesz, że naruszasz osobisty obszar?

- W ogóle nie zachęcałam ich do mówienia o osobistych doświadczeniach, lecz oni to robili. Zwłaszcza że ja mam skłonność do mówienia o swoich, więc aktorzy czują się bezpiecznie. Ja się odsłaniam - oni też mogą, wiedzą, że niewiele wyjdzie poza salę prób. Wiedzieli też, że nie chcę bazować na ich osobistych opowieściach, tylko że zbieramy różne materiały. No i odnosiliśmy się do filmów, książek, przede wszystkim do Halber.

Kaliski spektakl trzyma w napięciu.

Teraz w jeszcze większym. Zmieniłam ostatnią scenę - tę, gdy Natasza Aleksandrowitch, grająca główną bohaterkę, zadaje pytania w rodzaju: "Jak mam uprawiać seks z moim chłopakiem na trzeźwo?". Teraz nie mówi już do kolegi aktora, tylko wprost do widowni. I czeka na odpowiedzi. Czasem są wulgarne, jak "od tyłu", a czasem przejmujące. Wytworzył się kolejny stopień intymności. Jeśli aktorzy przechodzą przez pewne procesy podczas pracy nad spektaklem, to widz to wyczuwa. Po obejrzeniu "Klątwy" Frljicia jestem o tym jeszcze bardziej przekonana.

Procesy emocjonalne? Psychiczne?

- Również intelektualne, krytyczne. Myślenie o swoim statusie, roli w zbiorowości.

I Halber, i Pommerat mówią o lękach - tych dziecinnych i tych związanych z dorastaniem. Obie twoje ostatnie bohaterki są strasznie neurotyczne.

- Halber poruszyła mnie nie tyle samym tematem uzależnień. Ona dotyka czegoś, co jest według mnie mało opisane. Czym jest okres dojrzewania? Z jakimi trudnościami spotykamy się, gdy się kształtujemy na tym niepokojącym etapie, próbujemy skonstruować swoją tożsamość, wejść w świat? Halber pokazuje w jaskrawy sposób z jednej strony samotność, z drugiej - dążenie do ucieczki. W obu się rozpoznałam. Mój okres dojrzewania. Postrzegam go jako zupełnie upiorny. Pewną ulgą jest przejrzeć się w takim lustrze. Halber pokazuje, jak bardzo jesteśmy niepełnosprawni emocjonalnie. Jak edukacja pomija emocje i komunikację międzyludzką - kluczowe obszary dla uczenia się i rozwoju.

Francuska edukacja tak samo jak polska?

- Jeszcze bardziej. W Polsce ludzie są dość wylewni, odsłaniają się. Często w sposób zupełnie neurotyczny i nieopanowany, ale przynajmniej jest odwaga pokazywania swoich słabości. We Francji jest więcej masek. Całą swoją młodość potwornie ściemniałam.

Wszyscy pytają cię o ojca - Aleksandra Smolara. A matka?

- No, może nie wszyscy. Moja relacja z matką [Ireną Grosfeld, ekonomistką] była bezkonfliktowa. Wręcz za bardzo bezkonfliktowa. Byłam dosyć choleryczną, ale grzeczną dziewczynką. Nie miałam okresu buntu i nigdy nie robiłam złych rzeczy. Dobrze się uczyłam i nie niepokoiłam rodziców. To była bardzo spokojna relacja, bardzo bliska. Do dziś jest. Lubię rozmawiać z matką, zawsze czułam, że nasze wrażliwości się spotykają. Ważny był dla mnie jej odbiór mojej pracy, gdy pisałam różne rzeczy jako studentka czy potem, w teatrze. Wiedziałam, że dostrzeże ważne dla mnie rzeczy, których inni nie dostrzegą. Z drugiej strony myślę, że od kilku lat przeżywam opóźniony okres buntu.

Teraz?

- Uświadamiam sobie własne mechanizmy podporządkowania, pragnienia podobania się. To się kończyło różnymi aferami między nami, m.in. na tle dzieci. Moje stawanie się matką skomplikowało moją relację z własną matką. Teraz jestem na etapie stawania się osobą dorosłą, która widzi naprzeciw inną dorosłą osobę. Spotykamy się na bardziej spokojnym i dojrzałym gruncie. Moja matka bardzo ukształtowała moją kobiecą świadomość - z bardzo feministycznym wydźwiękiem, choć najprawdopodobniej wyparłaby się słowa "feminizm". Zawsze była kobietą niezależną, pracującą, działającą na różnych frontach i bardzo inspirującą. Zarówno ona, jak i ojciec zaszczepili mi wysokie poczucie własnej wartości również jako kobiecie, która ma takie same prawa jak jej brat. A i tak miałam problemy z akceptacją siebie.

Jak to?

- Nawet jak rodzice świetnie działają, to i tak wychodzi różnie i pojawiają się problemy. To ciekawe w kontekście wszechogarniającego nas paraliżu i rozpsychologizowania współczesnych młodych rodziców. Mają poczucie, że każdy czyn będzie miał strasznie poważne konsekwencje i strasznie dużo od nich zależy. Od każdego ich mrugnięcia i podniesionego tonu.

Neuroza rodzicielska? Też ją masz?

- Oczywiście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji