Artykuły

Krystyna Janda na kolanach, czyli "Straszny dwór po 60 latach"

Wielka artystka kina i teatru Krystyna Janda po raz pierwszy wyreżyserowała operę i to w łódzkim Teatrze Wielkim. Skończyło się uzależnieniem...

Są tacy, co powiedzą, że "Straszny dwór" Sta­nisława Moniuszki to dziś już ramota. Są tacy, którzy będą się domagać nowoczesnej inter­pretacji. Jeszcze inni zapragną wykpienia pa­triotycznego przesiania dzieła Krystyna Janda natomiast postawiła na tradycyjne potrakto­wanie tej opery.

- Ja do Moniuszki i jego dzieła podeszłam na kolanach. Uważam, że to utwór wybity, fantastyczny pod każdym względem. Od czterech miesięcy jestem z tym arcy­dziełem bez przerwy, w samochodzie słu­cham tylko "Strasznego dworu". Teatr Wielki w Łodzi niejako zamówił u mnie tra­dycyjną wersję tej opery, ale i sama uwa­żam, że to najwłaściwsze podejście. Dziś można je uznać za szpicę awangardy. Od piętnastu lat w teatrze na scenie widzimy reżyserów i długo, długo nic. A ja, zaczy­nając pracę z operą Moniuszki, przypom­niałam sobie starą dobrą zasadę, o której ostatnio zapomnieliśmy, że najlepsza jest ta reżyseria, której nie widać. Oczywiście, mogliśmy akcję przenieść do pizzerii lub rzeźni. Wybraliśmy tradycję, ale pokazaną nowocześnie. Jedyna zmiana, na jaką się zdecydowałam, to przeniesienie akcji do­kładnie w czasy, kiedy Stanisław Moniusz­ko napisał "Straszny dwór", ku pokrzepie­niu serc, czyli tuż po powstaniu stycznio­wym.

Zapowiada się inscenizacja, podkreślająca pa­triotyczną wymowę dzieła...

- Jeżeli powiem, że jedną z ostatnich rze­czy, którą zajmowałam się z reżyserką światła Katarzyną Łuszczyk, było ustawie­nie świateł w kolorze biało-czerwonym, to wszystko będzie jasne. Postawiłam na pa­triotyzm, rodzinę, honor, miłość, ale ope­ra Moniuszki jest też pełna dowcipu, dla­tego będzie to widowisko żywe, lekkie, uśmiechnięte. Pełne ruchu. I jestem za to bardzo wdzięczna solistom, bo widzę za każdym razem, z jaką wielką przyjemnoś­cią oni to śpiewają.

Praca w operze była dla artystki kina i teatru odkryciem...

- To były najmilsze miesiące w moim ży­ciu. W Teatrze Wielkim w Łodzi przyjęto mnie wspaniale i z wielką życzliwością, świetnie się tu czułam. I okazało się, że pra­ca w operze tylko trochę przypomina pra­cę w teatrze, czasem zachowywałam się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Wiele swoich pomysłów musiałam korygować, szybko zrozumiałam granicę, której nie na­leży przekraczać, by nie przeszkadzać so­listom w śpiewaniu, a widzowi nie odebrać komfortu słuchania. Na szczęście soliści, muzycy i inni artyści, pracujący ze mną przy tej inscenizacji, podeszli do tego ze zrozumieniem i bardzo mi pomagali. Co ciekawe, wielu wykonawców, których zo­baczymy na scenie, będzie po raz pierwszy śpiewać w tej operze lub pierwszy raz wy­konywać daną partię, a niektórzy zaśpie­wają nawet pierwszy raz po polsku (To­masz Konieczny, który na co dzień śpiewa w Niemczech - dop. red.). Śpiewają wspa­niale, a ja uzależniłam się od nich i tego dzieła.

Czy przygoda operowa dla Krystyny Jandy by­ła na tyle znacząca, że chętnie wyreżyserowa­łaby w Łodzi jeszcze jeden spektakl?

- To byłoby piękne, ale jest to trudne do zrobienia. Mam swoją fundację oraz teatr i mam wobec nich zobowiązania. Muszę grać. W ciągu ostatniego miesiąca, reżyse­rując "Straszny dwór", zagrałam dwadzieś­cia spektakli w swoim teatrze. Rano przy­jeżdżałam do Łodzi na próbę, a później je­chałam do Warszawy na przedstawienie. Jestem bardzo zmęczona. Ale też niepraw­dopodobnie szczęśliwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji